W 1999 roku do kin trafiła animacja, który okazał się finansową klęską dla studia Warner Bros. "Stalowy gigant" okazał się za trudny dla najmłodszej widowni, a niestety film był pod nią promowany. Tymczasem pod płaszczem sympatycznie wyglądających rysunków, garści humorystycznych zagrywek i pięknej muzyki, kryje się poważny dramat. W całość umiejętnie wkomponowano paranoję jaka pojawiała się podczas pierwszych dwóch dekad Zimnej Wojny oraz rozbudowaną definicję poświęcenia. Tak, też było dużo mowy o przyjaźni, oddaniu i wierności, ale to właśnie poświęcenie jest najważniejszym punktem tego filmu. Nie było zatem szans, aby taka produkcja, kosztująca blisko 70 milionów dolarów, zwróciła się z kin. Na szczęście po dziś dzień trwa z nami w formie DVD, po które chętnie sięgam, a patrząc po wypowiedziach na różnych forach tematycznych, młodzi rodzice podsuwają tą animację swoim pociechom. Dziś przypomnimy sobie to wielkie dzieło oraz powiemy, dlaczego warto przedstawić je młodemu pokoleniu, z nadzieję, że uczynią to samo w przyszłości.
Historia rozpoczyna się od upadku z kosmosu dziwnego obiektu, który wpada do oceanu nieopodal wybrzeży USA. Tajemniczym obiektem okazuje się być ogromnych rozmiarów robot, o który przypadkiem rozbija się jeden z kutrów rybackich. Jego kapitan, znany lokalnym władzo z tego że nie wylewa za kołnierz, opowiada niestworzone historie o tym co go spotkało. W barze gdzie cała scena ma miejsce poznajemy też głównych bohaterów filmu. Małego chłopca imieniem Hogarth Hughes, jego matkę Annie, która tam pracuje, oraz lokalnego rzeźbiarza tworzącego metalowe prace ze złomu, Dean McCoppin. To Hogarth jako pierwszy odnajduje robota, który okazuje się być... inny niż można się spodziewać.
Tytułowy gigant zachowuje się jak małe dziecko. Uczy się poznawać co to jest dobro i zło, czym jest śmierć, dlaczego zabijanie jest grzechem i tak dalej. Z początku mamy do czynienia z ogromnym, niebezpiecznym dzieckiem, które nie rozumie otaczającego go świata. Nie ma celu, nic nie pamięta i nie wie co z sobą począć. Stara się zatem zaspokoić swoje najprostsze potrzeby, czyli... głód. Tak, nasz robot je, do tego tylko metal i to w sporych ilościach. Tym samym zwraca na siebie uwagę, kiedy chłopiec, a potem również Dean McCoppin, próbują go ukryć przed ludźmi. W to wszystko twórcy bardzo sprytnie wmontowali strach przed inwazją z kosmosu oraz paranoję przeciw wojnie atomowej, jaką straszono po obu stronach Żelaznej Kurtyny. Widzimy zatem jak dzieci oglądają w szkole filmy propagandowe o tym jak uchronić się przed skażeniem radioaktywnym i bombami, nagłówki w gazetach głoszące sowiecką konspirację oraz o uśpionych agentach komunistycznego reżimu, czy plakaty filmowe promujące filmy o wielkich robotach z kosmosu. Ewentualnie złowrogich Marsjanach. Wszystkie te elementy są udanym odbiciem w krzywym zwierciadle, prawdziwych haseł czy nagłówków z USA lat 60-tych i 70-tych XX wieku. Znalazł się nawet motyw z tajemniczym numerem A113, umieszczonym na rejestracji samochodu. Jednak takie smaczki wyłapie tylko osoba interesująca się historią Zimnej Wojny oraz filmami studia Pixar.
Jednak nie samymi plakatami o konspiracji, żyje się w USA. NA pierwszym planie nieraz przemyka agent rządowy Kent Mansley. Jest to idealny przykład paranoika, pracującego w strukturach rządowych, węszącego wszędzie komunistyczny spisek. Facet chce się wykazać przed przełożonymi, dlatego jest nieustępliwy w swoich działaniach. Musi zdobyć dowody, aby inni potraktowali go poważnie. Tym samym przyczynia się bezpośrednio do wielu tragedii. W finale zostaje to rewelacyjnie ukazane, kiedy żądza zemsty na robocie, przesłania mu do końca resztki zdrowego rozsądku. Warto tutaj wspomnieć o bardzo dobrej obsadzie aktorskiej. Między innymi głos tytułowemu "Stalowemu gigantowi" daje Vin Diedel, Hogarth'owi Eli Marienthal, jego matce Jennifer Aniston, a Dean mówi głosem Harrego Connick'a Juniora. Oprócz nich występują tutaj też takie gwiazdy, jak John Mahoney albo Christopher McDonald. Polska wersja językowa, również prezentuje bardzo wysoki poziom, choć osobiście wolę angielską. Będziemy zatem mogli usłyszeć głosy Adama Plucińskiego, Tadeusza Paradowicza czy Andrzeja Piszczatowskiego.
"Stalowy gigant" zawsze był dla mnie swoistym manifestem antywojennym, pokazującym zgubne oblicze konfliktu na przykładzie Zimnej Wojny. To wybitny film, dość trudny nawet dla starszej widowni, dlatego nie dziwi mnie jego brak sukcesu w czasie premiery. Na szczęście po dziś dzień przetrwał i obecnie obrósł swoistym kultem. Jest świetnym dowodem na to, ze nie tylko Disney potrafi robić udane animacje. Tutaj na dokładkę mamy bardzo poważny temat, podany w nieco humorystyczny sposób, oraz wspaniały finał, na którym zawsze płaczę jak małe dziecko. Co prawda ostatnia scena w filmie jest pokrzepiająca, ale i tak finał starcia w miasteczku to jeden wielki wyciskacz łez. Za to własnie kocham ten film, który dumnie zdobi moją wideotekę.