Rzecznicy wydawnictwa Marvel zawsze podkreślają, że lwia część ich komiksów jest kierowana do młodzieży. Dlatego podczas ich lektury, nigdy nie liczę na jakąś rozbudowaną fabułę czy poruszenie poważnych kwestii moralnych. Wyjątkiem jest oczywiście linia Marvel Max, adresowana do dorosłego i bardziej wymagającego czytelnika. Zresztą to właśnie w niej znalazła się jedyna seria poświęcona superbohaterom, jaką kolekcjonuje, czyli Jessica Jones: Alias. W przypadku Thora nigdy nie miałem tak wygórowanych oczekiwań, i jak uwielbiam kreację Chrisa Hemsworth'a w tej roli, tak już w komiksach postać Gromowładnego potrafi irytować do bólu. Z drugiej strony bardzo chętnie sięgnąłem po "Thora Gromowładnego" pióra Jasona Aarona, z jednego prostego powodu - antagoniści. Pominąwszy, bardzo kiepski trzeci album, w moim odczuciu zrobiony strasznie na siłę, to pozostałe czytało mi się przyjemnie. Szczególnie w pamięci zapadł mi Gorr Bogobójca, motywowany do działania bardzo prostą, aczkolwiek niezwykle bliska ludzkiemu sercu, chęcią wywarcia zemsty na Bogach. Licząc na coś podobnego sięgnąłem bez wahania po "Grzech Pierworodny" i po nawet ciekawym początku "Dziesiąty Świat" strasznie mnie rozczarował.
Aby móc w ogóle zabrać się za ten album należy wcześniej przeczytać "Grzech Pierworodny", będący swoistym wejściem w obecną sytuację na polu fabularnym. Co prawda streszczono tutaj elementy związane z wydarzeniami przedstawionymi w tym tomie, ale jednak zrobiono to bardzo pobieżnie. Zatem kilka sytuacji może okazać się dla czytelnika, który sięgnie od razu po "Dziesiąty Świat", niejasne, choć raczej łatwo domyśli się co jest na rzeczy. Nie spotkamy tutaj zawiłej i trudnej do przewidzenia fabuły, co niestety tym razem jest bardzo dużą wadą. Zwykle ten element mi nie przeszkadza w komiksach Marvela, z tej przyczyny, że antagoniści trzymają jakiegoś asa w rękawie i potrafią zaskoczyć. Tutaj tego brak. Po przeczytaniu wręcz 10 stron udało mi się przewidzieć, niemal co do joty, cały scenariusz. Zepsuło to kompletnie zabawę z lektury, bo niestety Thor wypada bardzo przeciętnie.
Co gorsza o samym Dziesiątym świecie, czyli Njebie zamieszkiwanym przez rasę Anielic, mamy tutaj szczątkowe informacje. Niby znaczna większość akcji rozgrywa się właśnie w tym miejscu, do którego udał się Thor i Loki w poszukiwaniu swej zaginionej, a uznanej za zmarłą, siostry, ale w praktyce kończy się na wielkiej zadymie. Równie dobrze mogliby się okładać po twarzach z anielicami na nienazwanej planecie czy kawałku skały, a efekt byłby ten sam. Liczyłem na coś więcej w tej materii niż tylko poznanie, dość oczywistych powodów, odcięcia tego świata od Yggdrasill i konsekwencji jego powrotu.
Jedyną postacią przykuwającą moją uwagę był Loki. Mimo, że na okładce jest on daleko w tle, do tego z obitym pyskiem, to tak naprawdę wypadł dla mnie najciekawiej oraz jako jedyny wykazał się inteligencją, której zdaje się totalnie brak reszcie postaci. Owszem, taka postawa szarżującego byka pasuje do Thora, ale żeby wszystkie anielice zachowywały się jak tępe osły, to już trochę za dużo. Ich łatwowierność wręcz boli, a można było z nich zrobić naprawdę przebiegłe i złowrogie bohaterki. Nie lepiej wypada Angela, bezskrzydłą łowczyni anielic, która zajmuje pierwszy plan na okładce. W praktyce bliżej jej do Thora niż rozsądnej wojowniczki, walczącej pośród gwiazd. Innymi słowy - rozumek niewielki, za to duże..... no, tego... argumenty siłowe.
Jeśli idzie o rysunek, to jak zwykle bywa przy komiksie wydawanym w zeszytach, przy których serii pracuje kilku, albo kilkunastu, artystów, jest różnie. Powiedziałbym, że całość zależy tutaj tylko i wyłącznie od kwestii gustu czytelnika. w moim wypadku było dobrze. Nic mnie nie zaskoczyło, nie powaliło, ale całość zrobiono czytelnie, a kolory wielokrotnie budowały lepszy klimat niż sam scenariusz. Szczególnie podobało mi się to w przypadku Lokiego, we wszystkich wersjach w jakich Bóg Oszustów występuje w tym albumie. Tak - jest ich kilka. Niemniej sam komiks, właśnie z winy scenariusza, bardzo mnie wymęczył. Ucieszyło mnie jedynie zakończenie, w pełni zamykające poruszany tutaj główny wątek i wracające do problemu jaki narodził się w "Grzechu Pierworodnym". Liczę, że następnym razem gdy spotkam na kartach tej serii Angelę, będzie ona bardziej interesującą postacią. Tymczasem czekam na "Hulk kontra Iron Man" licząc na zdrową dawkę, niczym nie skrępowanej rozpierduchy.
Aby móc w ogóle zabrać się za ten album należy wcześniej przeczytać "Grzech Pierworodny", będący swoistym wejściem w obecną sytuację na polu fabularnym. Co prawda streszczono tutaj elementy związane z wydarzeniami przedstawionymi w tym tomie, ale jednak zrobiono to bardzo pobieżnie. Zatem kilka sytuacji może okazać się dla czytelnika, który sięgnie od razu po "Dziesiąty Świat", niejasne, choć raczej łatwo domyśli się co jest na rzeczy. Nie spotkamy tutaj zawiłej i trudnej do przewidzenia fabuły, co niestety tym razem jest bardzo dużą wadą. Zwykle ten element mi nie przeszkadza w komiksach Marvela, z tej przyczyny, że antagoniści trzymają jakiegoś asa w rękawie i potrafią zaskoczyć. Tutaj tego brak. Po przeczytaniu wręcz 10 stron udało mi się przewidzieć, niemal co do joty, cały scenariusz. Zepsuło to kompletnie zabawę z lektury, bo niestety Thor wypada bardzo przeciętnie.
Co gorsza o samym Dziesiątym świecie, czyli Njebie zamieszkiwanym przez rasę Anielic, mamy tutaj szczątkowe informacje. Niby znaczna większość akcji rozgrywa się właśnie w tym miejscu, do którego udał się Thor i Loki w poszukiwaniu swej zaginionej, a uznanej za zmarłą, siostry, ale w praktyce kończy się na wielkiej zadymie. Równie dobrze mogliby się okładać po twarzach z anielicami na nienazwanej planecie czy kawałku skały, a efekt byłby ten sam. Liczyłem na coś więcej w tej materii niż tylko poznanie, dość oczywistych powodów, odcięcia tego świata od Yggdrasill i konsekwencji jego powrotu.
Jedyną postacią przykuwającą moją uwagę był Loki. Mimo, że na okładce jest on daleko w tle, do tego z obitym pyskiem, to tak naprawdę wypadł dla mnie najciekawiej oraz jako jedyny wykazał się inteligencją, której zdaje się totalnie brak reszcie postaci. Owszem, taka postawa szarżującego byka pasuje do Thora, ale żeby wszystkie anielice zachowywały się jak tępe osły, to już trochę za dużo. Ich łatwowierność wręcz boli, a można było z nich zrobić naprawdę przebiegłe i złowrogie bohaterki. Nie lepiej wypada Angela, bezskrzydłą łowczyni anielic, która zajmuje pierwszy plan na okładce. W praktyce bliżej jej do Thora niż rozsądnej wojowniczki, walczącej pośród gwiazd. Innymi słowy - rozumek niewielki, za to duże..... no, tego... argumenty siłowe.
Jeśli idzie o rysunek, to jak zwykle bywa przy komiksie wydawanym w zeszytach, przy których serii pracuje kilku, albo kilkunastu, artystów, jest różnie. Powiedziałbym, że całość zależy tutaj tylko i wyłącznie od kwestii gustu czytelnika. w moim wypadku było dobrze. Nic mnie nie zaskoczyło, nie powaliło, ale całość zrobiono czytelnie, a kolory wielokrotnie budowały lepszy klimat niż sam scenariusz. Szczególnie podobało mi się to w przypadku Lokiego, we wszystkich wersjach w jakich Bóg Oszustów występuje w tym albumie. Tak - jest ich kilka. Niemniej sam komiks, właśnie z winy scenariusza, bardzo mnie wymęczył. Ucieszyło mnie jedynie zakończenie, w pełni zamykające poruszany tutaj główny wątek i wracające do problemu jaki narodził się w "Grzechu Pierworodnym". Liczę, że następnym razem gdy spotkam na kartach tej serii Angelę, będzie ona bardziej interesującą postacią. Tymczasem czekam na "Hulk kontra Iron Man" licząc na zdrową dawkę, niczym nie skrępowanej rozpierduchy.