Gdy w 1990 roku, mając siedem lat, w moje szczenięce łapki wpadł pierwszy album ze Smerfami, byłem w siódmym niebie. Komiks pozostał ze mną przez te wszystkie lata i ocalał z pożogi, jaka strawiła wiele innych serii, które zbierałem latach 90-tych. Teraz na fali wznowienia serii przez Egmont, wróciłem do tego tomu i nie żałuję. Bawi nadal tak samo jak wtedy gdy miałem siedem lat i szedłem do podstawówki. "Czarne Smerfy" bo o nich mowa, to jedna z ciekawszych przygód niebieskich skrzatów, jakie dane było mi przeczytać. Wydana w oryginale w 1963 roku, późno do nas zawitała, choć z wiadomych powodów, niemniej nic się nie postarzała. Oto powody dla których warto sięgnąć po ten album.
Album zawiera trzy historyjki, z których pierwsza i ostatnia nakreślają nam w bardzo ogólny sposób historię Smerfów. "Czarne Smerfy" na starcie pokazują nam krainę w której żyją te wesołe skrzaty, opisując najważniejsze dla ich wioski miejsca. W tym zaporę oraz pobliskie jezioro i góry. Mapa nie uwzględnia ludzkich siedlisk, gdyż te znajdują się daleko poza opisywanym przez nią obszarem. Sama geneza zrodzenia się Smerfów nie jest jednak znana. Warto w tym miejscu zaznaczyć, ze komiks nie łączy się na tym polu z serialem oraz inną serią komiksową autorstwa Peyo, gdzie Smerfy pojawiły się po raz pierwszy, stworzone przez czarodzieja Omnibusa. Zresztą sama postać Omnibusa występuje w komiksie o Smerfach bardzo późno.
Trzecia historyjka też nie rozwiewa wątpliwości odnośnie pochodzenia skrzatów, bo ilość zawartych tam informacji na ten temat jest bardo skąpa. Skupia się na to na ukazania sylwetki głównego antagonisty Smerfów, czyli Gargamela i jego kota Klakiera. Opisuje dlaczego czarnoksiężnik zaczął polować na te skrzaty, jak burzliwe było jego pierwsze spotkanie z nimi, co ostatecznie uzmysławia czytelnikowi czemu tak zaciekle na nie poluje przez całą serię. Co do Klakiera to w praktyce robi za dodatek, choć odgrywa jedną z ważniejszych ról przez krótki czas. Wracając do "Czarnych Smerfów" to ich historia jest dość ciekawa przedstawia innego, pomniejszego antagonistę naszych milusińskich, który jak się szybko okazuje potrafi być dużo bardziej niebezpieczny od Gargamela.
Album zawiera jeszcze jedną historyjkę, nie powiązaną w żaden sposób z genezą Smerfów. Niemniej to ona dostarcza najwięcej śmiechu. Oto jeden ze smerfów postanawia, że nauczy się latać i będzie Latającym Smerfem. Jedno trzeba przyznać maluchowi - ma ogromne pokłady determinacji, choć jednocześnie to ona sprawia, że mieszkańcy wioski maja go po dziurki w smerfie i wzbiera w nich chęć przysmerfienia winowajcy. Kilkukrotnie wręcz płakałem ze śmiechu podczas lektury tego odcinka. Tak, jest to wyborny kawał komedii.
Pierwszy tom Smerfów nadal przykuwa uwagę czytelnika, zarówno młodego jak i tego starszego. Pierwszy może poznać ich historię napisaną niezależnie od serialu, a drugi powspominać stare dzieje. Mi się ta podróż w przeszłość bardzo podobała i choć obecnie trochę wyrosłem ze Smerfów, przerzucając się ponownie na Lucky Luke'a, to cieszę się, że przypomniałem sobie ten komiks. Poczułem na nowo ducha dzieciństwa, a przy tym było wesoło i bardzo smerfnie. Czego chcieć więcej?
Trzecia historyjka też nie rozwiewa wątpliwości odnośnie pochodzenia skrzatów, bo ilość zawartych tam informacji na ten temat jest bardo skąpa. Skupia się na to na ukazania sylwetki głównego antagonisty Smerfów, czyli Gargamela i jego kota Klakiera. Opisuje dlaczego czarnoksiężnik zaczął polować na te skrzaty, jak burzliwe było jego pierwsze spotkanie z nimi, co ostatecznie uzmysławia czytelnikowi czemu tak zaciekle na nie poluje przez całą serię. Co do Klakiera to w praktyce robi za dodatek, choć odgrywa jedną z ważniejszych ról przez krótki czas. Wracając do "Czarnych Smerfów" to ich historia jest dość ciekawa przedstawia innego, pomniejszego antagonistę naszych milusińskich, który jak się szybko okazuje potrafi być dużo bardziej niebezpieczny od Gargamela.
Album zawiera jeszcze jedną historyjkę, nie powiązaną w żaden sposób z genezą Smerfów. Niemniej to ona dostarcza najwięcej śmiechu. Oto jeden ze smerfów postanawia, że nauczy się latać i będzie Latającym Smerfem. Jedno trzeba przyznać maluchowi - ma ogromne pokłady determinacji, choć jednocześnie to ona sprawia, że mieszkańcy wioski maja go po dziurki w smerfie i wzbiera w nich chęć przysmerfienia winowajcy. Kilkukrotnie wręcz płakałem ze śmiechu podczas lektury tego odcinka. Tak, jest to wyborny kawał komedii.
Pierwszy tom Smerfów nadal przykuwa uwagę czytelnika, zarówno młodego jak i tego starszego. Pierwszy może poznać ich historię napisaną niezależnie od serialu, a drugi powspominać stare dzieje. Mi się ta podróż w przeszłość bardzo podobała i choć obecnie trochę wyrosłem ze Smerfów, przerzucając się ponownie na Lucky Luke'a, to cieszę się, że przypomniałem sobie ten komiks. Poczułem na nowo ducha dzieciństwa, a przy tym było wesoło i bardzo smerfnie. Czego chcieć więcej?