10 września 2017

Czerwone wilczątko

Opowieść o "Czerwonym Kapturku" zna chyba każdy, niezależnie od wieku. Ojcem tej kultowej postaci jest Charles Perrault, który napisał o niej bajkę w 1697 roku w swoim zbiorze zatytułowanym "Bajki Babci Gąski". Wariacji na temat małej dziewczynki w czerwonej pelerynie z kapturem jest od groma, zarówno w świecie literatury jak i filmu. Od baśni, przez parodie na horrorach kończąc. Jedne są lepsze inne gorsze, jednak rdzeń jest podobny. Ameli Flechais poszła o krok dalej w swojej książeczce dla dzieci i zamieniła miejscem Czerwonego Kapturka z wilkiem. W ten sposób powstała ciekawa baśń o jakże wymownym tytule "Czerwone wilczątko".

Historia zaczyna się podobnie co w oryginale, choć później widać wiele różnic. Mama wilk wróciła do domu z polowania z koszykiem pełnym zajęcy. Wezwała swoje najmłodsze dziecko, które zawsze biegało w czerwonym płaszczyku i poprosiła aby zaniosła jednego zająca swej starej babci. Przestrzegła przy tym aby nie zbaczała ze ścieżki i nie zbliżała się do lasu zamieszkanego przez ludzi. Żyje tam bowiem straszny gajowy i jego córka, którzy mordują wilki dla skór. Wilczątko obiecało i oczywiście tej obietnicy nie dotrzymało co skończyło się opłakanymi konsekwencjami.

Jak się szybko okazuje, mimo tak znajomego wstępu do całej baśni, szybko zauważamy sporo zmian. Po pierwsze wilczątko jest o wiele bardziej niesforne i ufne niż Czerwony Kapturek. Widać to wielokrotnie, szczególnie w scenie z niesionym babci zającem, która ma miejsce niedługo po złamaniu zakazu. Natomiast gdy spotyka ono ludzką dziewczynkę, to wtedy zaczynamy mieć do czynienia z zupełnie inną historią. Dziecko wprowadza bowiem zupełnie nowy wątek do całej opowieści, do tego w formie piosenki. Z początku byłem tym zachwycony i wiedziałem, że autorka nie przedstawiła całej pieśni od razu. Faktycznie, potem mamy jej "ciąg dalszy" i w tym momencie zaczyna się jedyny zgrzyt, który zepsuł mi radość z lektury.


Kiedy już wyczekiwałem finału, chcąc poznać wartościową puentę, która aż sama cisnęła się na usta, moim oczom ukazał się napis "Koniec". W efekcie tego historia miała nieco inny wydźwięk, gdzie gajowy i jego córka okazali się źli do szpiku kości, wręcz postawieni na tej samej półce co baśniowa Baba Jaga, podczas gdy fabuła "Czerwonego wilczątka" w wielu punktach sugerowała coś innego. Owszem, zabieg odwrócenia ról się udał, ale można było tutaj dorzucić o wiele, wiele więcej i wystarczyło dopisać zaledwie jeden akapit. To pozostawiło pewien niesmak. Z jednej strony mamy tutaj wierne przełożenie "Czerwonego Kapturka" zatem każdy kto słyszał dowolną wersję tej baśni, zna fabułę "Czerwonego wilczątka". Z drugiej natomiast Amelie Flechais zaszczepiła zupełnie nowy element fabularny i podała go w bardzo interesujący sposób, po czym jakby uznała, że nie ma sensu go rozwinąć i zamknęła opowieść. To boli, choć nie wiem czy każdy czytelnik zwróci na to uwagę.

Natomiast jeśli idzie o warstwę artystyczną to wypada ona doskonale. Rysunki są wykonane z olbrzymią starannością i dbaniem o szczegóły. Widać to w wielu scenach, choćby domu rodziny wilków, gdzie znajdziemy praktycznie przekrój przez całe domostwo, włącznie z systemem zdobywania wody. Do tego kolorystyka jest przecudna i buduje klimat rasowej, europejskiej baśni rodem z dawnych lat. Szczególnie podobało mi się przedstawienie wnętrza "chatki" gajowego, która potrafi mrozić krew w żyłach. Chętnie zobaczyłbym krótką animację zrobioną na podstawie prac Flechais.


"Czerwone wilczątko" oceniam pozytywnie zarówno jako baśń dla dzieci jak i starszych wiekiem odbiorców. Mimo lekkiego rozczarowania w moim wypadku, wydaje mi się że większość czytelników do których skierowany jest ten tytuł nie będzie miało aż takich wątpliwości co ja. Czy też raczej swoistego uczucia niedosytu. Jeśli zatem szukamy interesującej wariacji na temat "czerwonego Kapturka" lub po prostu porządnej baśni dla najmłodszych, to praca Amelie Flechais jest w tym wypadku idealna. Niby to samo, a jednak zupełnie inaczej.