Poprzednie dwa tomy "Thora Gromowładnego" czytało mi się dobrze, choć głównie za sprawą ciekawie nakreślonej postaci głównego antagonisty. Ostatecznie Bogobójca poległ, więc Thor wrócił do swego życia szukając nowych przygód. Ta dopadła go sama za sprawą zwolenników dawnego władcy mrocznych elfów - Malekicha Przeklętego. Jak samej postaci się nie czepiam, tak scenariusz w wielu miejscach mnie dobił. Początek jest co prawda obiecujący, jednak im dalej zagłębiałem się w ten komiks, tym bardziej zastanawiałem się gdzie tu zdrowy rozsądek. Cały sprytny plan Malekicha był jak dla mnie aż za bardzo naciągany, zaś Thor oraz jego kompanii naiwni jak dzieci. Co prawda Aaron wyśmiewa tutaj pewne zagrywki z świata polityki, ale i tak robi to zbyt absurdalnie, choć zdania w tej kwestii mogą być podzielone. Zacznijmy jednak od początku, gdyż nie wszystko w tym albumie mnie rozczarowało.
Ogólny koncept historii jest dość klasyczny. Malekich uwięziony w Pałacu Nastrond za swe zbrodnie, zostaje uwolniony przez swych zwolenników i zaczyna szerzyć śmierć. Na cel obiera własny lud, gdyż uważa że ten go zdradził. Znajduje większą grupę swoich zwolenników, wywołuje chaos w świecie mrocznych elfów co skłania Radę Światów do wysłania za nim pościgu. Na jego czele staje Thor, a w skład jego drużyny wchodzą przedstawiciele różnych ras z różnych światów. Tak rodzi się Liga Światów, mająca zaprowadzić pokój i powstrzymać tyrana.
Już sam koncept Ligi Światów wypada słabo. W moich oczach byli jak wybrakowana wersja Ligi Niezwykłych Dżentelmenów, gdzie każdy z towarzyszy nie grzeszył zbytnio inteligencją ani roztropnością. Mamy tu trolla, mroczną elfkę, krasnoluda, świetlistego elfa i olbrzyma. Żadna z tych postaci nie wyróżnia się, w mojej opinii, niczym szczególnym na tle tego co już widziałem w komiksach oraz filmach o podobnym temacie. Krasnolud rzuca na wszystkie strony dynamitem, elfka to zdolny mag, zaś jej świetlisty kolega jest uzdolnionym strzelcem z rewolwerami. Troll to typowy siepacz, a gigant miota z swego łuku strzałami wielkości drzew. Cała ta zbieranina z Thorem na czele, ściga Malekicha przez większość opowieści odnosząc zdecydowanie mizerne efekty. Od samego początku zresztą miałem wrażenie, że ich przeciwnik zwyczajnie się nimi bawi wodząc za nos. Kilka osób, z których opinią się liczę, sugerowało, że scenarzysta Ligą Światów nawiązuje do organizacji typu NATO, co w sumie ma sens. Jednak nie zmienia to faktu, że nawet przy próbie pokazania takiego ugrupowania w krzywym, prześmiewczym zwierciadle, Liga Światów Aarona jest zwyczajnie nudna.
Co do uknutego przez Malekicha planu to... ciężko mi to nawet skomentować. Finał jest tak głupi, że aż boli, ale patrząc po tym jakie pobudki kierowały protagonistami, jakoś mnie to nie zaskoczyło. Zresztą jego plan szło spokojnie przewidzieć, bo trąbił o tym na lewo i prawo, zatem dziw bierze że sama Liga Światów nie zorientowała się o co chodzi. Epilog natomiast kompletnie mnie rozwalił i miałem wrażenie, że scenarzyście zabrakło chyba pomysłu. Z drugiej strony jeśli przełożyć to na nasze realia polityczne, to Aaron wyśmiewa pewne ruchy Białego Domu, względem konfliktu na Bliskim Wschodzie. Jednak nie każdy to zauważy, a całość jest tak morderczo naciągana, że wątpię aby taka sytuacja miała szansę zaistnieć w realnym świecie.
Od strony graficznej komiks natomiast stoi na porządnym poziomie. Przyjemnie się ogląda kolejne kadry, nie stroni się też tutaj od brutalności i miejscami krew płynie wartkim strumieniem. Pasuje to do wydźwięku fabuły oraz samego Malekicha. Jedynie bonusowa historia, znajdująca się na końcu albumu mnie jakoś nie porwała na tym polu. O ironio, fabularnie podeszła mi bardziej od całego głównego tomu. Z jednej strony prosta czy wręcz prostacka w kilku miejscach, z drugiej mająca mocny wydźwięk w zakończeniu. Tego właśnie brakowało mi w "Przeklętym".
Trzeci tom "Thora Gromowładnego" mocno mnie wymęczył. Z tego powodu nie wiem czy sięgnę po kolejny, noszący podtytuł "Ostatnie dni Midgardu". Z jednej strony może wyjść coś ciekawego na miarę "Bogobójcy" z drugiej boję się, że dostanę powtórkę tego co tutaj. Być może przemawia przez ze mnie nadmierny sceptycyzm, ale jakoś nie palę się do kolejnych przygód syna Odyna. Z drugiej strony wierzę w umiejętności Jasona Aarona, bo kilka razy miałem już do czynienia z jego twórczością. Nie zdziwiłbym się jakby komiks spodobał się zagorzałym fanom Aarona oraz przygód Thora, choć mnie, osoby mniej obeznanym z tym bohaterem, tym razem nie kupił.
Ogólny koncept historii jest dość klasyczny. Malekich uwięziony w Pałacu Nastrond za swe zbrodnie, zostaje uwolniony przez swych zwolenników i zaczyna szerzyć śmierć. Na cel obiera własny lud, gdyż uważa że ten go zdradził. Znajduje większą grupę swoich zwolenników, wywołuje chaos w świecie mrocznych elfów co skłania Radę Światów do wysłania za nim pościgu. Na jego czele staje Thor, a w skład jego drużyny wchodzą przedstawiciele różnych ras z różnych światów. Tak rodzi się Liga Światów, mająca zaprowadzić pokój i powstrzymać tyrana.
Już sam koncept Ligi Światów wypada słabo. W moich oczach byli jak wybrakowana wersja Ligi Niezwykłych Dżentelmenów, gdzie każdy z towarzyszy nie grzeszył zbytnio inteligencją ani roztropnością. Mamy tu trolla, mroczną elfkę, krasnoluda, świetlistego elfa i olbrzyma. Żadna z tych postaci nie wyróżnia się, w mojej opinii, niczym szczególnym na tle tego co już widziałem w komiksach oraz filmach o podobnym temacie. Krasnolud rzuca na wszystkie strony dynamitem, elfka to zdolny mag, zaś jej świetlisty kolega jest uzdolnionym strzelcem z rewolwerami. Troll to typowy siepacz, a gigant miota z swego łuku strzałami wielkości drzew. Cała ta zbieranina z Thorem na czele, ściga Malekicha przez większość opowieści odnosząc zdecydowanie mizerne efekty. Od samego początku zresztą miałem wrażenie, że ich przeciwnik zwyczajnie się nimi bawi wodząc za nos. Kilka osób, z których opinią się liczę, sugerowało, że scenarzysta Ligą Światów nawiązuje do organizacji typu NATO, co w sumie ma sens. Jednak nie zmienia to faktu, że nawet przy próbie pokazania takiego ugrupowania w krzywym, prześmiewczym zwierciadle, Liga Światów Aarona jest zwyczajnie nudna.
Co do uknutego przez Malekicha planu to... ciężko mi to nawet skomentować. Finał jest tak głupi, że aż boli, ale patrząc po tym jakie pobudki kierowały protagonistami, jakoś mnie to nie zaskoczyło. Zresztą jego plan szło spokojnie przewidzieć, bo trąbił o tym na lewo i prawo, zatem dziw bierze że sama Liga Światów nie zorientowała się o co chodzi. Epilog natomiast kompletnie mnie rozwalił i miałem wrażenie, że scenarzyście zabrakło chyba pomysłu. Z drugiej strony jeśli przełożyć to na nasze realia polityczne, to Aaron wyśmiewa pewne ruchy Białego Domu, względem konfliktu na Bliskim Wschodzie. Jednak nie każdy to zauważy, a całość jest tak morderczo naciągana, że wątpię aby taka sytuacja miała szansę zaistnieć w realnym świecie.
Od strony graficznej komiks natomiast stoi na porządnym poziomie. Przyjemnie się ogląda kolejne kadry, nie stroni się też tutaj od brutalności i miejscami krew płynie wartkim strumieniem. Pasuje to do wydźwięku fabuły oraz samego Malekicha. Jedynie bonusowa historia, znajdująca się na końcu albumu mnie jakoś nie porwała na tym polu. O ironio, fabularnie podeszła mi bardziej od całego głównego tomu. Z jednej strony prosta czy wręcz prostacka w kilku miejscach, z drugiej mająca mocny wydźwięk w zakończeniu. Tego właśnie brakowało mi w "Przeklętym".
Trzeci tom "Thora Gromowładnego" mocno mnie wymęczył. Z tego powodu nie wiem czy sięgnę po kolejny, noszący podtytuł "Ostatnie dni Midgardu". Z jednej strony może wyjść coś ciekawego na miarę "Bogobójcy" z drugiej boję się, że dostanę powtórkę tego co tutaj. Być może przemawia przez ze mnie nadmierny sceptycyzm, ale jakoś nie palę się do kolejnych przygód syna Odyna. Z drugiej strony wierzę w umiejętności Jasona Aarona, bo kilka razy miałem już do czynienia z jego twórczością. Nie zdziwiłbym się jakby komiks spodobał się zagorzałym fanom Aarona oraz przygód Thora, choć mnie, osoby mniej obeznanym z tym bohaterem, tym razem nie kupił.