25 lipca 2017

Murena #7: Żywioł ognia

Lucjusz Murena poprzysiągł zemstę Cezarowi, a co za tym idzie samemu Rzymowi. Po tym jak utracił swoją ukochaną Akte, popadł w niełaskę u Nerona oraz przepadł jego majątek, nie ma już nic do stracenia. Biedny, wyniszczony smutkiem, nie jest jednak pozostawiony samemu sobie. Nadal ma wiernych mu przyjaciół, w tym dawnego gladiatora Balbę, ciągle stojącego u jego boku. Jednak wrogowie nie śpią, a żywioł ognia trawi trzewia oraz umysły ludzi pragnących obrócić wszystko w niwecz. Jeden w imię zemsty, drugi dla boskiej chwały.

Tytuł może się okazać trochę zwodniczy, bo wspomniany ogień przewija się przez cały album, ale jeszcze nie daje nam gigantycznego pożaru Rzymu z 64 roku nasze ery. Tom ten jest w pewnym sensie wstępem do tych wydarzeń, obrazujący przy tym jak ludzie w swym zaślepieniu są wstanie doprowadzić do tragedii, która może pochłonąć tysiące. Co prawda Dufaux na potrzeby "Mureny" bardzo mocno zmienił wiele wydarzeń historycznych, choćby z samą Akte czy trucicielką Locustą występującą w pierwszych tomach, ale fabularnie wyszło to całości na plus. W tym momencie mamy przedpole wielkiego finału, gdzie Lucjusz Murena otwarcie rzuca wyzwanie Neronowi. Dawni przyjaciele, obecnie wrogowie, a łączy ich ogień. Nie tylko w przenośni, ale dosłownie. Każdy z nich bowiem marzy o spaleniu Rzymu, choć pobudki ku temu ma zupełnie inne.

Ciekawie jednak prezentuje się dalszy plan sceny na której rozgrywa się ów dramat. Za plecami Cesarza czają się bowiem ludzie chcący wykorzystać jego gniew do własnych celów. Najważniejszym z nich jest Tygellin. Wykorzystuje on nieraz naiwność cesarza i jego gniew po to aby osiągnąć własne korzyści i usunąć swoich przeciwników. Neron ufa mu praktycznie bezgranicznie, więc nie podejrzewa go o zdradę, tym samym przyczyniając się do większego cierpienia innych, choć nie aby miał z tego powodu jakieś wyrzuty sumienia. Na pierwszy plan wychodzi tutaj, zresztą prawdziwy, konflikt Cesarza z westalką Rubrią, o którym pisał w swych kronikach Swetoniusz. Dufaux świetnie wykorzystał ten fakt i umiejętnie wplótł go w swoją fabułę łącząc z Lucjuszem Mureną. Postać Tygellina natomiast również umiejętnie wykorzystał do podsycenia głównego konfliktu pomiędzy monarchą a tytułowym bohaterem. To zaowocowało prosta, ale ciekawą historią.


W całej tej zawierusze pojawia się też kilku bohaterów stających się ofiarą pożogi, rozpętanej przez Nerona i Murenę. Oprócz wspomnianej wyżej Rubri, mamy jeszcze centuriona Ruffalo. Zamartwia się on swoją córkę Klaudię, która wpadła w szpony bogatych dostojników Rzymu, mających po swojej stronie prawo oraz pozycję. Mimo bycia blisko Nerona, Ruffalo nie śmie prosić go o pomoc w tej sprawie, co wykorzystują jego przeciwnicy. Zresztą ten wątek ciekawie poprowadzono i pozostawiono otwartym dla kolejnego tomu, co zapowiada możliwość ciekawego obrotu wydarzeń.

Jeśli idzie o sam rysunek, to tak samo jak w ostatnich tomach mamy tutaj świetną pracę Delay'ego, na którą kolory nałożył Jeremy Petiqueux. Ich praca wyróżnia się, choć pozytywnie, na tle tego co mieliśmy w pierwszych czterech albumach, tworzących cykl "Matka". Owszem, tamte rysunki też były świetne, jednak zmiana na stanowisku kolorysty zrobiła bardzo dużo. Przede wszystkim przełożyło się to na lepszy klimat i w pewnym sensie mroczniejszą, wręcz gorejącą, scenerię. Czuć tutaj jak atmosfera konfliktu narasta do punktu kulminacyjnego, który po prostu musi zakończyć się katastrofą. Jest to niewątpliwie olbrzymia zaleta tego tomu, jak i całego drugiego cyklu gdzie za kolory odpowiada Petiquex.


Siódmy album "Mureny" zbliża nas ku kolejnej kulminacji - pożogi Rzymu. Dufaux świetnie zaprojektował historię, która doprowadziła do tej tragedii. Pochłonęła ona tysiące istnień, strawiła ogromny obszar miasta niemal do gruntu, a wszystko z winy kilkorga ludzi, których dusze palił ogień. Finalny kadr tego tomu jest wykonany bajecznie i nie wyobrażam sobie aby cokolwiek mogło lepiej podsumować opisane tutaj wydarzenia. W praktyce jest to zwieńczenie wszystkich albumów, które dotąd ukazały się w tej serii. Jednak żaden pożar nie trwa wiecznie, a jego spuścizną są popioły. To jednak opisano w następnym albumie.