Niemiecki reżyser, Roland Emmerich, jest jednym z moich ulubionych twórców z dzieciństwa. "Gwiezdne wrota", "Dzień Niepodległości" czy znienawidzona przez większość ludzi "Godzilla", są dla mnie filmami do których mogę wracać zawsze. Ciężko je uznać za produkcje wybitne, ale mimo płytkości scenariusza i oklepanych schematów bawią, przykuwają uwagę i nie nudzą. Do tego od strony wizualnej prezentują się nieraz genialnie. Od wielu lat Emmerich jednak stracił swój unikalny, chłopięcy urok, a jego filmy są często bardzo słabe. Jednak w 2004 dał światu coś co przykuło uwagę na dłużej oraz cieszy oko po dziś dzień - "Pojutrze". Klasyczne kino katastroficzne, o niezbyt skomplikowanej fabule, dynamicznej akcji i lekkim podejściu do tematu załamania się klimatu na skalę globalną. Niby nic, a jednak patrząc po filmach z tego gatunku jakie serwowano nam ostatnio, to "Pojutrze" miażdży je na każdym polu. Pytanie tylko dlaczego?
Spójrzmy najpierw na scenariusz. Jest prosty jak konstrukcja cepa. Klimatolog Jack Hall (Dennis Quaid) ostrzega przed gwałtowną zmianą klimatu, która może doprowadzić do globalnej katastrofy ludzkiej cywilizacji. Oczywiście zostaje zbyty śmiechem przez polityków, a jedynie szkocki naukowiec traktuje jego ostrzeżenia poważnie. Hall wraca do domu, gdzie wraz z byłą żoną dzieli się opieką nad niemal dorosłym synem Samem (Jake Gyllenhaal), który czuje się mocno zaniedbany przez ojca. Gdy wyjeżdża na szkolny konkurs do Nowego Jorku, na świecie zaczynają pojawiać się coraz groźniejsze anomalie, które niszczą całe miasta. W zastraszającym tempie zbliża się nowa epoka lodowcowa, zaś Hall rusza na północ ratować syna.
Nic tutaj na tym polu nie zaskoczy widza. Już po obejrzeniu zwiastunów wiadomo było jak cała przygoda się skończy, czego możemy się spodziewać i mniej więcej jaki będzie tok fabularny filmu. Mimo wszystko nie psuje to zabawy, a całość ogląda się przyjemnie. Co prawda widz musi przymknąć oko na pewne głupoty fabularne i logiczne wpadki, ale i tak spokojnie można to przełknąć, szczególnie na tle wielu innych produkcji z tego gatunku, np. "Wulkan" czy "Epicentrum" jeśli spojrzeć na coś nowszego. Podsumowując - nie jest źle, choć na pewno mogło być lepiej.
Sytuację dodatkowo ratują sami aktorzy. Mimo brak możliwości jakie mógł zaoferować im lepiej napisany scenariusz, to wszyscy stanęli na wysokości zadania i tchnęli w swe postacie życie. Bohaterowie są wiarygodni, ciekawi, choć nieraz schematyczni do bólu. Co najważniejsze w tym punkcie to fakt, że wszyscy, niezależnie od tego jak małą rolę przyszło im zagrać, naprawdę się postarali i to widać. Zatem nasz odważny klimatolog i jego syn w niczym nie odbiegają od bezdomnego, który ma łeb na karku, dobrodusznego, szkockiego profesora czy szkolnego nerda, z rozkoszą palącego cały zbiór prawa podatkowego w miejskiej bibliotece. To właśnie praca tych ludzi sprawia, że "Pojutrze" z biegiem lat nie traci na jakości i cieszy widza.
Troszkę gorzej jest w przypadku efektów specjalnych. Owszem, są udane, ale nawet w 2004 nie powalały na kolana. Szczególnie komputerowo wygenerowane wilki, wyglądające jak mizernej jakości piekielne psy. Co do scen zniszczeń, gdzie natura gnoi człowieka na każdym kroku, to mamy różnie. Sceny jak Los Angeles zostaje rozerwane na strzępy prze trąby powietrzne robi nadal wrażenie, szczególnie na dużym ekranie. Podobnie mamy z efektami gradu czy zamarzającego miasta. Z drugiej strony zbyt często widać sztucznie wygenerowane plenery czy rażącą po oczach, plastikową scenografię, gdzie widać wyraźnie jak tło to cyfrowy obraz rzucony na zielone płótno. Da się to przełknąć, ale pamiętając jak "Władca pierścieni" podniósł poprzeczkę w górę, chciałoby się aby tego typu potworki nie miały miejsca w wysoko budżetowych produkcjach. Choć pojawiają się i dziś (niestety) dość często.
To co jednak nie zestarzało się w filmie ani na jotę to muzyka oraz udźwiękowienie. Nadal cieszy ucho i świetnie jej się słucha ot tak po prostu podczas pracy. Ma w sobie zwyczajnie to coś, co przykuwa uwagę oraz potrafi zapaść w pamięć. Z tych wszystkich powodów, mimo wielu wad jakie wymieniłem, bardzo chętnie wracam do tej produkcji, szczególnie gdy mam ochotę na jakieś lekkie kino, przesycone akcją i dobrą obsadą. "Pojutrze" nigdy nie będzie wybitne, ale i tak zawsze przykuje uwagę nowego pokolenia widzów. Ma w sobie bowiem ten swoisty czar i jest jednym z ostatnich, udanych (przynajmniej na razie) produkcji Emmericha.
Nic tutaj na tym polu nie zaskoczy widza. Już po obejrzeniu zwiastunów wiadomo było jak cała przygoda się skończy, czego możemy się spodziewać i mniej więcej jaki będzie tok fabularny filmu. Mimo wszystko nie psuje to zabawy, a całość ogląda się przyjemnie. Co prawda widz musi przymknąć oko na pewne głupoty fabularne i logiczne wpadki, ale i tak spokojnie można to przełknąć, szczególnie na tle wielu innych produkcji z tego gatunku, np. "Wulkan" czy "Epicentrum" jeśli spojrzeć na coś nowszego. Podsumowując - nie jest źle, choć na pewno mogło być lepiej.
Sytuację dodatkowo ratują sami aktorzy. Mimo brak możliwości jakie mógł zaoferować im lepiej napisany scenariusz, to wszyscy stanęli na wysokości zadania i tchnęli w swe postacie życie. Bohaterowie są wiarygodni, ciekawi, choć nieraz schematyczni do bólu. Co najważniejsze w tym punkcie to fakt, że wszyscy, niezależnie od tego jak małą rolę przyszło im zagrać, naprawdę się postarali i to widać. Zatem nasz odważny klimatolog i jego syn w niczym nie odbiegają od bezdomnego, który ma łeb na karku, dobrodusznego, szkockiego profesora czy szkolnego nerda, z rozkoszą palącego cały zbiór prawa podatkowego w miejskiej bibliotece. To właśnie praca tych ludzi sprawia, że "Pojutrze" z biegiem lat nie traci na jakości i cieszy widza.
Troszkę gorzej jest w przypadku efektów specjalnych. Owszem, są udane, ale nawet w 2004 nie powalały na kolana. Szczególnie komputerowo wygenerowane wilki, wyglądające jak mizernej jakości piekielne psy. Co do scen zniszczeń, gdzie natura gnoi człowieka na każdym kroku, to mamy różnie. Sceny jak Los Angeles zostaje rozerwane na strzępy prze trąby powietrzne robi nadal wrażenie, szczególnie na dużym ekranie. Podobnie mamy z efektami gradu czy zamarzającego miasta. Z drugiej strony zbyt często widać sztucznie wygenerowane plenery czy rażącą po oczach, plastikową scenografię, gdzie widać wyraźnie jak tło to cyfrowy obraz rzucony na zielone płótno. Da się to przełknąć, ale pamiętając jak "Władca pierścieni" podniósł poprzeczkę w górę, chciałoby się aby tego typu potworki nie miały miejsca w wysoko budżetowych produkcjach. Choć pojawiają się i dziś (niestety) dość często.
To co jednak nie zestarzało się w filmie ani na jotę to muzyka oraz udźwiękowienie. Nadal cieszy ucho i świetnie jej się słucha ot tak po prostu podczas pracy. Ma w sobie zwyczajnie to coś, co przykuwa uwagę oraz potrafi zapaść w pamięć. Z tych wszystkich powodów, mimo wielu wad jakie wymieniłem, bardzo chętnie wracam do tej produkcji, szczególnie gdy mam ochotę na jakieś lekkie kino, przesycone akcją i dobrą obsadą. "Pojutrze" nigdy nie będzie wybitne, ale i tak zawsze przykuje uwagę nowego pokolenia widzów. Ma w sobie bowiem ten swoisty czar i jest jednym z ostatnich, udanych (przynajmniej na razie) produkcji Emmericha.