Wielkim znawcą komiksów o superherosach nie jestem, niemniej nawet taki laik jak ja wie czym jest crossover. W przypadku komiksu jest to łączenie przygód postaci z różnych serii, co we wcześniej wymienionym gatunku zdaje się występować bardzo często. "Anihilacja" również wchodzi w ten nurt i wychodzi jej to dobrze, choć bez jakiegoś szczególnego szaleństwa. Pierwszy tom zawiera trzy odcinki - Drax Niszczyciel, Anihilacja: Prolog oraz Anihilacja: Nova. Za każdą część podpowiada inni rysownicy oraz koloryści, co wypada, przynajmniej dla mnie, mieszanie. W przypadku scenariusza, pierwsze dwie przygody opracował Keith Giffen, zaś ostatnią Dan Abnett we współpracy z Andym Lanning'iem. Na tym polu wyszło to znacznie ciekawiej. Zatem czy laik nie znający dobrze uniwersum xandariańskiego Korpusu Novy oraz Draxa Niszczcyiela odnajdzie się w tym albumie? Zdecydowanie tak, gdyż zawiera on sporo... wyjaśnień.
Tym razem zacznę od warstwy graficznej komiksu, bo z nią mam najwięcej problemów. Na pierwszy ogień weźmy okładkę autorstwa Gabriele'a Dell'Otto - jest po prostu miodna. No czysta słodycz dla oka i szczerze nie pogardziłby nią w formie sporego plakatu, który zawiesiłbym na drzwiach wejściowych do swego gabinetu. Co prawda część postaci występuje w albumie raptem gościnnie, aby nie powiedzieć że gdzieś tam tylko mignęli (np. Srebrny Surfer), ale i tak całość w pełni oddaje ducha tego co znajdziemy w komiksie. Potem jednak sprawy nie wyglądają już tak różowo.
Pierwsza przygoda zatytułowana "Drax Niszczyciel" jest, w mojej opinii, najlepsza z całego zbioru i jakby nie patrzeć bardzo ważna dla całej późniejszej przygody. Po pierwsze wygląda świetnie - postacie, sceny walk (a tych trochę jest), kolorystyka i tak dalej. Zdaję sobie sprawę, że w porównaniu do prac największych nazwisk pracujących przy komiksach Marvela, dzieło Breitweiser'a (rysunek) i Rebera (kolory) może okazać się tylko poprawne, ale dla kogoś mojego pokroju to kawał porządnej pracy. Do tego na tle pozostałych dwóch odcinków wypada najciekawiej. Szczególnie jeśli idzie o kolorystykę. "Anihilacja: Prolog" wypada za to... no powiedzmy, że słabo. Nie jest to nic szczególnie bijącego po oczach, jednak gdyby tak wyglądał cały komiks to jego lektura byłaby dla mnie katorgą. Najbardziej w tym odcinku raziły mnie twarze postaci oraz wizerunek jednej z bohaterek, którą poznajemy w pierwszej przygodzie - Cammi. O niej jednak jak i innych bohaterach napiszę później. Podsumowując - graficznie Anihilacja: Prolog nie powala, a zważywszy że niemal cały odcinek to jedna wielka rozpierducha, ciężko było przez to przebrnąć.
Znacznie lepiej wypadła kolejna część, czyli "Anihilacja: Nova". Tutaj jest taki sam poziom zabawy kolorami i kreską jak w przypadku "Draxa Niszczyciela". Kolorystyka bardzo dobrze oddaje atmosferę, postacie nie wyglądają jakoś przesadnie ironicznie, a całość zwyczajnie lepiej się czyta. Prawdopodobnie duża zasługa w tym osadzenia w roli kolorysty tej samej osoby co w przypadku "Draxa Niszczyciela", czyli Briana Rebera. Za rysunek odpowiadał już Kev Walker, zaś tuszem zajął się Rick Magyar. Efekt współpracy tych trzech panów jest naprawdę zadowalający. Widać to najlepiej w finałowej bitwie tego albumu, która prezentuje się o niebo ciekawiej od strony wizualnej, niż atak floty Anihilusa na kwaterę Korpusu Novy. Co prawda tam rozmiar zniszczeń był znacznie większy, ale kompletnie nie czułem dramatu związanego z tragedią i skalą ataku. Gdyby zaś to trio zajęło się też prologiem, to upadek portu kosmicznego z pewnością robiłby o wiele większe wrażenie.
W przypadku scenariusza mamy znacznie bardziej wyrównany poziom, choć chyba wolałbym aby Keith Giffen odpowiadał za całą serię. Wszak mowa o człowieku, który współtworzył postać Lobo (rysunek), zatem potrafi on jako scenarzysta dać odpowiednią dawkę humoru sytuacyjnego do poważnego tematu jakim jest wojna wyniszczająca galaktykę. Widać to zresztą najlepiej w pierwszej przygodzie, gdzie Drax wraz z kilkoma innymi więźniami rozbijają się na Ziemi. Są z dala od jakiegokolwiek portu gwiezdnego, skazańcy doskonale zdają sobie sprawę z potencjału ludzi i zagrożeń pokroju Avengers czy Fantastyczna czwórka. Wykorzystują zatem fakt, ze rozbili się na totalnym zadupiu Alaski, koło małego miasteczka. To właśnie tam mieszka Cammi, młoda nastolatka, która ma bardzo buntowniczy charakter, często szydzi z innych, w tym kosmitów, gdyż tak naprawdę jest to jej osłona przed życiem. Matka pije, ojciec odszedł, a ona uchodzi za dziwoląga przyjaźniącego się z szkolną ofermą. Trzeba przyznać, że postać Cammi od początku przykuwa uwagę, głównie ze względu na swoje teksty i postrzegania świata "superbohaterów". W kolejnych przygodach jest ona zaś coraz ciekawsza, a jej relacja z Draxem, który sam w sumie nie wie czemu ją toleruje i się nią opiekuje, wkłada niezły ładunek humorystyczny do całej opowieści.
Na koniec warto wspomnieć o miłym dodatku jakim są "Raporty Wszechumysłu". Po zniszczeniu Korpusu Novy w prologu, Wszechumysł, czyli zbiorowa świadomość xandarian, łączy się z jedynym ocalałym - Richardem Riderem zwanym Novą (człowiek, a jakżeby inaczej). Pomiędzy kolejnymi rozdziałami poszczególnych odcinków "Anihilacji", czytelnik dostaje informacje wyjęte niejako z bazy danych Wszechumysłu. Zawierają one opis postaci występujących lub wspominanych w tym tomie, struktur Korpusu czy opis czym jest Wszechumysł. To pozwala nowym czytelnikom, nie mającym dotąd styczności z tym uniwersum, zaś dla fanów będzie to miły smaczek podczas lektury. Dodajmy też, że Wszechumysł toczy z Riderem często... osobliwe dyskusje, które potrafią wywołać duży uśmiech na twarzy czytelnika.
Pierwszy album "Anihilacji" nie jest jakimś szczególnym szaleństwem wydawniczym, ale czyta się go naprawdę dobrze. Owszem, brak tutaj przełomowej kreski, zaskakujących zwrotów akcji, zaś cały scenariusz to pakiet oklepanych do bólu schematów, które widziało się setki razy. Znów mamy galaktyczną wojnę, samotnego bohatera i jego małą drużynę, jakieś robale atakujące wszystko co się rusza, a ich "król" zwany Anihilusem wynalazł Kosmiczny Pręt Kontrolny wysysający moc z inn.... taaaak, nie zabrzmiało to najlepiej. Może załóżmy, że mamy do czynienia z wielkim, inteligentnym robalem, który chce być nieśmiertelny. Tak czy inaczej "Anihilacja" to naprawdę porządny kawał komiksu. Nie wnoszący nic nowego do uniwersum Marvela, ale z drugiej strony czy to ważne, skoro dobrze się go czyta.
Tym razem zacznę od warstwy graficznej komiksu, bo z nią mam najwięcej problemów. Na pierwszy ogień weźmy okładkę autorstwa Gabriele'a Dell'Otto - jest po prostu miodna. No czysta słodycz dla oka i szczerze nie pogardziłby nią w formie sporego plakatu, który zawiesiłbym na drzwiach wejściowych do swego gabinetu. Co prawda część postaci występuje w albumie raptem gościnnie, aby nie powiedzieć że gdzieś tam tylko mignęli (np. Srebrny Surfer), ale i tak całość w pełni oddaje ducha tego co znajdziemy w komiksie. Potem jednak sprawy nie wyglądają już tak różowo.
Pierwsza przygoda zatytułowana "Drax Niszczyciel" jest, w mojej opinii, najlepsza z całego zbioru i jakby nie patrzeć bardzo ważna dla całej późniejszej przygody. Po pierwsze wygląda świetnie - postacie, sceny walk (a tych trochę jest), kolorystyka i tak dalej. Zdaję sobie sprawę, że w porównaniu do prac największych nazwisk pracujących przy komiksach Marvela, dzieło Breitweiser'a (rysunek) i Rebera (kolory) może okazać się tylko poprawne, ale dla kogoś mojego pokroju to kawał porządnej pracy. Do tego na tle pozostałych dwóch odcinków wypada najciekawiej. Szczególnie jeśli idzie o kolorystykę. "Anihilacja: Prolog" wypada za to... no powiedzmy, że słabo. Nie jest to nic szczególnie bijącego po oczach, jednak gdyby tak wyglądał cały komiks to jego lektura byłaby dla mnie katorgą. Najbardziej w tym odcinku raziły mnie twarze postaci oraz wizerunek jednej z bohaterek, którą poznajemy w pierwszej przygodzie - Cammi. O niej jednak jak i innych bohaterach napiszę później. Podsumowując - graficznie Anihilacja: Prolog nie powala, a zważywszy że niemal cały odcinek to jedna wielka rozpierducha, ciężko było przez to przebrnąć.
Znacznie lepiej wypadła kolejna część, czyli "Anihilacja: Nova". Tutaj jest taki sam poziom zabawy kolorami i kreską jak w przypadku "Draxa Niszczyciela". Kolorystyka bardzo dobrze oddaje atmosferę, postacie nie wyglądają jakoś przesadnie ironicznie, a całość zwyczajnie lepiej się czyta. Prawdopodobnie duża zasługa w tym osadzenia w roli kolorysty tej samej osoby co w przypadku "Draxa Niszczyciela", czyli Briana Rebera. Za rysunek odpowiadał już Kev Walker, zaś tuszem zajął się Rick Magyar. Efekt współpracy tych trzech panów jest naprawdę zadowalający. Widać to najlepiej w finałowej bitwie tego albumu, która prezentuje się o niebo ciekawiej od strony wizualnej, niż atak floty Anihilusa na kwaterę Korpusu Novy. Co prawda tam rozmiar zniszczeń był znacznie większy, ale kompletnie nie czułem dramatu związanego z tragedią i skalą ataku. Gdyby zaś to trio zajęło się też prologiem, to upadek portu kosmicznego z pewnością robiłby o wiele większe wrażenie.
W przypadku scenariusza mamy znacznie bardziej wyrównany poziom, choć chyba wolałbym aby Keith Giffen odpowiadał za całą serię. Wszak mowa o człowieku, który współtworzył postać Lobo (rysunek), zatem potrafi on jako scenarzysta dać odpowiednią dawkę humoru sytuacyjnego do poważnego tematu jakim jest wojna wyniszczająca galaktykę. Widać to zresztą najlepiej w pierwszej przygodzie, gdzie Drax wraz z kilkoma innymi więźniami rozbijają się na Ziemi. Są z dala od jakiegokolwiek portu gwiezdnego, skazańcy doskonale zdają sobie sprawę z potencjału ludzi i zagrożeń pokroju Avengers czy Fantastyczna czwórka. Wykorzystują zatem fakt, ze rozbili się na totalnym zadupiu Alaski, koło małego miasteczka. To właśnie tam mieszka Cammi, młoda nastolatka, która ma bardzo buntowniczy charakter, często szydzi z innych, w tym kosmitów, gdyż tak naprawdę jest to jej osłona przed życiem. Matka pije, ojciec odszedł, a ona uchodzi za dziwoląga przyjaźniącego się z szkolną ofermą. Trzeba przyznać, że postać Cammi od początku przykuwa uwagę, głównie ze względu na swoje teksty i postrzegania świata "superbohaterów". W kolejnych przygodach jest ona zaś coraz ciekawsza, a jej relacja z Draxem, który sam w sumie nie wie czemu ją toleruje i się nią opiekuje, wkłada niezły ładunek humorystyczny do całej opowieści.
Na koniec warto wspomnieć o miłym dodatku jakim są "Raporty Wszechumysłu". Po zniszczeniu Korpusu Novy w prologu, Wszechumysł, czyli zbiorowa świadomość xandarian, łączy się z jedynym ocalałym - Richardem Riderem zwanym Novą (człowiek, a jakżeby inaczej). Pomiędzy kolejnymi rozdziałami poszczególnych odcinków "Anihilacji", czytelnik dostaje informacje wyjęte niejako z bazy danych Wszechumysłu. Zawierają one opis postaci występujących lub wspominanych w tym tomie, struktur Korpusu czy opis czym jest Wszechumysł. To pozwala nowym czytelnikom, nie mającym dotąd styczności z tym uniwersum, zaś dla fanów będzie to miły smaczek podczas lektury. Dodajmy też, że Wszechumysł toczy z Riderem często... osobliwe dyskusje, które potrafią wywołać duży uśmiech na twarzy czytelnika.
Pierwszy album "Anihilacji" nie jest jakimś szczególnym szaleństwem wydawniczym, ale czyta się go naprawdę dobrze. Owszem, brak tutaj przełomowej kreski, zaskakujących zwrotów akcji, zaś cały scenariusz to pakiet oklepanych do bólu schematów, które widziało się setki razy. Znów mamy galaktyczną wojnę, samotnego bohatera i jego małą drużynę, jakieś robale atakujące wszystko co się rusza, a ich "król" zwany Anihilusem wynalazł Kosmiczny Pręt Kontrolny wysysający moc z inn.... taaaak, nie zabrzmiało to najlepiej. Może załóżmy, że mamy do czynienia z wielkim, inteligentnym robalem, który chce być nieśmiertelny. Tak czy inaczej "Anihilacja" to naprawdę porządny kawał komiksu. Nie wnoszący nic nowego do uniwersum Marvela, ale z drugiej strony czy to ważne, skoro dobrze się go czyta.