7 listopada 2016

Batman Mroczny Rycerz: Glina

Wychowałem się na serialu Batman: The Animated Series, który jest dla mnie po dziś dzień niedoścignionym ideałem o postaci Bruca Wayne'a. Owszem są lepsze i gorsze serie czy filmy pełnometrażowe poświęcone Batmanowi, jednak dzieło zrodzone w pierwszej połowie lat 90-tych XX wieku, stało się w moim przypadku kanonem. Z pewnością znalazłoby się jeszcze trochę ludzi podobnie myślących. Z tego powodu dzisiaj z pewną dozą rezerwy sięgam po nowe przygody Mrocznego Rycerza. Glina zawiera w sobie trzy historie. Pierwszą gdzie występuje pierwszy Clayface w osobie Basila Karlo, druga opowieść dotyczy handlu ludźmi, zaś ostatnia kolejnej "wersji" Man-Bata. Co je łączy? Są do bólu wtórne.


W przypadku pierwszej historii najmniej się nudziłem, choć kilka rzeczy mnie lekko irytowało. Być może jest to spowodowane tym, że akurat postać, czy też postacie, Clayface'a są mi znane nieco lepiej niż wielu innych przeciwników Batmana. Ze względu na wspomniany wcześniej serial najbardziej w pamięci zapadł mi Matt Hagen, czyli druga osoba nosząca pseudonim Clayface. Posiada on wiele wspólnych cech z Basilem Karlo, gdyż obaj byli aktorami i grali raczej w produkcjach kategorii B. Co ich zatem odróżniało? Po pierwsze Karlo był gwiazdą kina niemego i mistrzem charakteryzacji, zaś Clayface był jednym z potworów jakie zagrał w swoich filmach. Zdolności przemiany ciała zyskał dużo później gdy wyszedł już z więzienia. Hagen natomiast zyskał je dużo wcześniej dzięki substancji, która pozwalała mu odtwarzać zdeformowaną twarz. W przypadku tego komiksu mamy coś pomiędzy, czy też przedstawione tutaj wydarzenia opisują czasy gdy Karlo posiada już ponad ludzkie zdolności. 

Niestety to co mnie ubodło to zmiany w jego genezie. Oryginalnie Basil zyskał swe zdolności pobierając materiał genetyczny od dwóch innych przestępców noszących ten przydomek. Tutaj zaś stało się to za sprawą "prezentu" podarowanego przez Pingwina, który chciał mieć odpornego na pociski psa gończego. Wykorzystał on fakt, że Karlo bardzo chciał zostać aktorem, ale niczym się nie wyróżniał i wszyscy traktowali go jak powietrze. Potem dzięki swym zdolnością metamorfozy zabłysną, jednak ostatecznie jego blask szybko zgasł i wylądował na smyczy Pingwina. Jakoś to do mnie nie przemawia, gdyż oryginalna wersja narodzin tego przestępcy jest o wiele ciekawsza. Już lepiej jakby do komiksu wybrali Matta Hagena, trzymając się jego genezy.


Sytuacji nie poprawia sam scenariusz oraz boleśnie przewidywalny od pierwszych stron finał. Sama opowieść nie jest zła, jednak do dobrych również bym jej nie zapisał. Ot wielokrotnie powielany schemat psa gończego, który zerwał się ze smyczy i teraz kąsa każdego kogo popadnie. Rysunki w tej historii również jakoś do mnie nie przemówiły. Miejscami są dla mnie zbyt groteskowe, szczególnie w przypadku starć z samym Clayface'm. Poza kilkoma scenami, nie czułem też w nich mroku Gotham. Owszem, jest ciemno, cienie się gdzieś tam słaniają, ale całość jakoś nie sprawia, że widzę mroczne miasto, pełne przestępców i zwykłych ludzi chowających się ze strachu w mroku.

Kolejna opowieść jest niezła i jakby nie patrzeć mocno "na czasie", choć również nie powala na kolana. Mamy tutaj do czynienia z nowelą graficzną. Rzecz dotyczy handlu ludźmi i zmuszaniem ich do niewolniczej pracy w murach wielkiego miasta, gdzie mieli odnaleźć wolność i dostatek. Uciekli z kraju, gdzie przyszło im żyć w totalnej biedzie, pracując za grosze i ledwo wiążąc koniec z końcem. W końcu w akcie desperacji postanawiają przekroczyć nielegalnie granicę, co oczywiście kończy się wywózką do niewolniczej pracy. Na arenę wkracza Batman i mimo początkowych problemów... cóż, łatwo się domyślić jak to wszystko cukierkowo się kończy. Z drugiej strony uderzył mnie mocno obraz przepaści rysujący się w metropoliach. Bieda i dotknięte nią dzieci, spoglądające przez zakratowane okno na niczego nie świadomych, wesołych i cieszących się życiem ludzi, którzy narzekają co najwyżej na drogą benzynę. Czyż tak nie jest na całym świecie?


Najsłabiej od strony scenariusza, za to najlepiej w przypadku rysunku, wypada ostatnia opowieść dotycząca Man-Bata. Ten mutant występował już w tylu formach, że w pewnym momencie miałem wrażenie jakby powstawał taśmowo. Tym razem jest nim Abraham Langstrom, ojciec Kirka Langstroma, naukowca który opracował recepturę pozwalającą człowiekowi stać się monstrualnym, na poły humanoidalnym, nietoperzem. Teraz okazuje się, że tatuś jest niezadowolony z osiągnięć syna, ulepszył recepturę i używa jej na sobie aby poczuć się jak Bóg i oczyścić miasto ze bezdomnych. Wypada to dość słabo. W praktyce cała fabuła zostaje streszczona niemal na pierwszych stronach, zaś finalny pojedynek pomiędzy Batmanem a nowym, zmutowanym Man-Batem to czysta kpina. Sposób w jaki nasz bohater rozprawia się z mutantem woła wręcz o pomstę do nieba. Zastanawiałem się czy aby autorom po prostu się nie nudziło, po czym zrobili coś na odwal, oprawili w ładny rysunek i puścili w druk.

Album ten finalnie mnie rozczarował, ale mimo to nie umiem go całkowicie przekreślić. Przyszło mi czytać czy oglądać już znacznie gorzej napisane przygody Batmana, zaś ten komiks traktuję jako totalny przeciętniak. Ni to dobre ni totalnie złe, choć zapewne wiernych fanów Mrocznego Rycerza może rozczarować znacznie mocniej niż mnie. Niemniej część scen tu zamieszczony bardzo przypadła mi do gustu, podobnie rysunków, i mimo niekiedy pojawiającego się znużenia, całość czytało się całkiem znośnie. Można zatem sięgnąć po ten album, szczególnie jeśli ktoś zbiera serię Batman Mroczny Rycerz, choć lepiej najpierw ją przekartkować. Nie jest to pozycja obowiązkowa, a szkoda kupować coś tylko po to aby stało na półce do kompletu z innymi albumami.

Ocena - 5/10