Niedawno miał premierę trzeci, a zarazem ostatni, tom opowiadający o sporze dwóch braci o tron, w fikcyjnym nordyckim państwie Alstavik. Przyznaję, że historia ta nie zaczęła się specjalnie ciekawie i na początku zraziła mnie swą przewidywalnością i jechaniem po utartych schematach. Jednak z czasem zaczęła się zmieniać, zaskakiwać i dodawać coś nowego. Ostatni album kontynuuje obrany kierunek, rozwijając w końcu kilka wątków, które dotąd stały w cieniu, wieńcząc całość naprawdę interesującym finałem.
Historia zaczyna się tam gdzie zakończyła się w poprzednim albumie, czyli w opanowanym wojną domową królestwie Alstavik, na którego ziemiach panoszą się Celtowie oraz zbuntowani berserkerowie. Czarownik Hilmar był przekonany, że potrafi ich w pełni kontrolować, jednak jego magia okazała się zbyt słaba, aby narzucić im swą wolę. Podczas gdy Rildrig, który złamał przymierze z bratem, schował się w swym zamku, wzniesionym na szczycie jednej z gałęzi drzewa Yggdrasill, Sigwald stara się ratować swój lud przed monstrami terroryzującymi kraj. Pomaga mu w tym nieoczekiwany sojusznik - centaury oraz Folker, dawny doradca króla, który rzekomo zginął podczas ostatniej wojny.
Temat, który w końcu szerzej poruszono oraz rozbudowano, to inwazja Celtów na ziemie Alstaviku. Dotąd tylko wiedzieliśmy, że płyną, płyną i dopłynąć nie mogą. Teraz w końcu wylądowali oddając się swemu rzemiosłu z pełnym zaangażowaniem. Co prawda dalej są zepchnięci na dalszy plan, jednak pojawiają się częściej, a ich rola ma bezpośredni wpływ na przebieg późniejszych wydarzeń. Szkoda tylko, że nie rozwinięto mocniej historii przywódcy Celtów, mogącej być naprawdę interesującym tematem. Niemniej, jest na tym polu w końcu ciekawiej i dzieje się znacznie więcej niż zatopienie łodzi patrolowej, co w poprzednich albumach było szczytem możliwości tejże armii.
Na pierwszym planie nadal kwitnie konflikt dwóch braci, przy czym w pewnym stopniu przebiega on dość sztampowo, jeśli spojrzeć na Rildiga, a z drugiej potrafi zaskoczyć. W przypadku Sigvalda i jego drogi po koronę, mamy szereg zwrotów akcji oraz powiew nowości w tej historii. Dowiadujemy się prawdy o przebiegu konfliktu pomiędzy jego ojcem a centaurami, o zdradzie jakiej się dopuścił na własnym narodzie oraz poniekąd zaskakującym planie pokonania brata. Co zaś się tyczy Rildiga, to jest on jak otwarta księga, zachowując się niczym typowy "szalony władca". Patrzy tylko na siebie, morduje własnych ludzi, tłucze żonę i tak dalej. Mimo wszystko ten obraz idealnie pasuje do opowieści, dobrze kontrastując z tym co dzieje się wokół Sigvalda i jego sprzymierzeńców.
Finał całej historii w pewnym stopniu potrafi zaskoczyć. Co prawda kilka jego elementów można było już dawno przewidzieć w poprzednich tomach, ale mimo to nie wszystko. Część postaci spotyka inny los niż można by tego oczekiwać, pozostali zaś podążają ścieżką jaką wędrowało wielu im podobnych przed nimi. Z drugiej strony stwierdzenie, że saga zakończyła się po hollywoodzku byłoby sporym grzechem, gdyż nie znajdziemy tu słodyczy na miarę bohaterów współczesnego kina akcji. Konungom, mimo oklepanych fragmentów, bliżej do dramatu niż klasycznych opowieści o bohaterach.
Kara to solidne zakończenie serii, teoretycznie dające możliwość pociągnięcia jej dalej, jednak już w innym miejscu i czasie. Czy warto? Ciężko na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Gdyby pozostało tak jak jest obecnie, saga nic by nie straciła z swego uroku. Podczas kontynuacji, twórcy mogliby wpaść ponownie w pułapkę rutyny oraz zbytniego powielania schematów co uczynili w pierwszym tomie tej historii. Z drugiej strony sam jestem ciekaw jak potoczyłyby się dalsze losy kilku postaci, gdyż od czasu początku konfliktu, wydorośleli i dojrzeli. Mimo pierwszego zgrzytu, polecam sięgnąć po Konungów, szczególnie miłośnikom lekkiego fantasy. Kreska, wzorowana na azjatycką, niekoniecznie każdemu przypadnie do gustu, jednak paleta barw mocno nadrabia poczucie przerostu formy, czy też w tym wypadku mięśni, nad treścią. Ostatecznie nie żałuję czasu spędzonego nad tą historią i będę do niej wracał, choć nie tak często jak do innych tytułów fantasy osadzonych w świecie ludów północy.
Ocena - 7/10
Historia zaczyna się tam gdzie zakończyła się w poprzednim albumie, czyli w opanowanym wojną domową królestwie Alstavik, na którego ziemiach panoszą się Celtowie oraz zbuntowani berserkerowie. Czarownik Hilmar był przekonany, że potrafi ich w pełni kontrolować, jednak jego magia okazała się zbyt słaba, aby narzucić im swą wolę. Podczas gdy Rildrig, który złamał przymierze z bratem, schował się w swym zamku, wzniesionym na szczycie jednej z gałęzi drzewa Yggdrasill, Sigwald stara się ratować swój lud przed monstrami terroryzującymi kraj. Pomaga mu w tym nieoczekiwany sojusznik - centaury oraz Folker, dawny doradca króla, który rzekomo zginął podczas ostatniej wojny.
Temat, który w końcu szerzej poruszono oraz rozbudowano, to inwazja Celtów na ziemie Alstaviku. Dotąd tylko wiedzieliśmy, że płyną, płyną i dopłynąć nie mogą. Teraz w końcu wylądowali oddając się swemu rzemiosłu z pełnym zaangażowaniem. Co prawda dalej są zepchnięci na dalszy plan, jednak pojawiają się częściej, a ich rola ma bezpośredni wpływ na przebieg późniejszych wydarzeń. Szkoda tylko, że nie rozwinięto mocniej historii przywódcy Celtów, mogącej być naprawdę interesującym tematem. Niemniej, jest na tym polu w końcu ciekawiej i dzieje się znacznie więcej niż zatopienie łodzi patrolowej, co w poprzednich albumach było szczytem możliwości tejże armii.
Na pierwszym planie nadal kwitnie konflikt dwóch braci, przy czym w pewnym stopniu przebiega on dość sztampowo, jeśli spojrzeć na Rildiga, a z drugiej potrafi zaskoczyć. W przypadku Sigvalda i jego drogi po koronę, mamy szereg zwrotów akcji oraz powiew nowości w tej historii. Dowiadujemy się prawdy o przebiegu konfliktu pomiędzy jego ojcem a centaurami, o zdradzie jakiej się dopuścił na własnym narodzie oraz poniekąd zaskakującym planie pokonania brata. Co zaś się tyczy Rildiga, to jest on jak otwarta księga, zachowując się niczym typowy "szalony władca". Patrzy tylko na siebie, morduje własnych ludzi, tłucze żonę i tak dalej. Mimo wszystko ten obraz idealnie pasuje do opowieści, dobrze kontrastując z tym co dzieje się wokół Sigvalda i jego sprzymierzeńców.
Finał całej historii w pewnym stopniu potrafi zaskoczyć. Co prawda kilka jego elementów można było już dawno przewidzieć w poprzednich tomach, ale mimo to nie wszystko. Część postaci spotyka inny los niż można by tego oczekiwać, pozostali zaś podążają ścieżką jaką wędrowało wielu im podobnych przed nimi. Z drugiej strony stwierdzenie, że saga zakończyła się po hollywoodzku byłoby sporym grzechem, gdyż nie znajdziemy tu słodyczy na miarę bohaterów współczesnego kina akcji. Konungom, mimo oklepanych fragmentów, bliżej do dramatu niż klasycznych opowieści o bohaterach.
Kara to solidne zakończenie serii, teoretycznie dające możliwość pociągnięcia jej dalej, jednak już w innym miejscu i czasie. Czy warto? Ciężko na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Gdyby pozostało tak jak jest obecnie, saga nic by nie straciła z swego uroku. Podczas kontynuacji, twórcy mogliby wpaść ponownie w pułapkę rutyny oraz zbytniego powielania schematów co uczynili w pierwszym tomie tej historii. Z drugiej strony sam jestem ciekaw jak potoczyłyby się dalsze losy kilku postaci, gdyż od czasu początku konfliktu, wydorośleli i dojrzeli. Mimo pierwszego zgrzytu, polecam sięgnąć po Konungów, szczególnie miłośnikom lekkiego fantasy. Kreska, wzorowana na azjatycką, niekoniecznie każdemu przypadnie do gustu, jednak paleta barw mocno nadrabia poczucie przerostu formy, czy też w tym wypadku mięśni, nad treścią. Ostatecznie nie żałuję czasu spędzonego nad tą historią i będę do niej wracał, choć nie tak często jak do innych tytułów fantasy osadzonych w świecie ludów północy.
Ocena - 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz