Jeden z tegorocznych kandydatów na Oscara, zgarnął nagrody dla najlepszej komedii roku. Poniekąd zasłużenie, choć Marsjanin to bardziej dramat z przymrużeniem oka niż czysta komedia Science Fiction. Dzieło Ridleya Scotta, w którym główne skrzypce zagrał Matt Damon, z pewnością jest efektowne i przykuwa uwagę, jednak czy faktycznie zasłużyło na takie laury, jak głosiły wielkie media? Podszedłem do tej produkcji z dużą rezerwą, a napisanie recenzji zabrało mi naprawdę sporo czasu. Mając w pamięci Takie tytuły jak Czerwona Planeta czy Misja na Marsa, jakoś nie byłem do końca przekonany odnośnie nowej produkcji opowiadającej o losie astronautów na czwartej planecie naszego układu słonecznego.
Historia zaczyna się na Czerwonej Planecie, gdzie międzynarodowa grupa badaczy stara się znaleźć miejsce możliwie najlepiej nadające się pod terraforming i przyszłe kolonizowanie planety. Niestety potężna burza piaskowa zmusza załogę do przedwczesnego przerwania misji i powrotu na statek macierzysty, Hermes, orbitujący wokół Marsa. Podczas ewakuacji jeden z astronautów, Amerykanin Mark Watney zostaje porwany przez szalejący żywioł i znika z oczu grupy. Ta przekonana że zginął odlatuje, jednak los chciał że Mark przetrwał nawałnicę. Samotny, ranny, pozbawiony łączności i z minimalnymi zapasami musi znaleźć sposób aby dać znać kontroli lotów na Ziemi, że żyje. Aby to osiągnąć i przetrwać do czasu przybycia pomocy, astronauta postanawia zostać pierwszym człowiekiem w historii, który skolonizuje Marsa.
Jeśli ktoś nastawiał się na realizm to może się srogo zawieść. Choć i tak, jak na ten gatunek kina, jest stosunkowo mało bzdur. Z drugiej strony potrafią one wywołać salwy śmiechu, szczególnie w końcowych etapach produkcji. Dodawszy do tego całkiem pokaźny ładunek gagów i ciętych ripost głównego bohatera, faktycznie można sądzić, że na ekranie oglądamy komedię akcji. W praktyce jednak główny temat jest bardzo poważny - jak sprowadzić astronautę żywego na Ziemię? Mając na uwadze fakt, że temu wydarzeniu przygląda się, dzięki mediom, cały świat, a NASA bardzo zależy na dobrej reklamie, aby pozyskać fundusze pokrywające koszta kolejnych ekspedycji na Marsa, zagadnienie to staje się nie tylko trudne do realizacji, ale politycznie niebezpieczne. Film Scotta świetnie pokazuje jak wysoko postawieni szefowie takiej korporacji jak NASA muszą lawirować w procedurach i dyplomatycznie brnąć przez gąszcz urzędowych oraz prasowych pułapek.
W tym samym czasie Mark walczy o przetrwanie na pozbawionej życia planecie. Wykorzystuje do tego wszystko - swą wiedzę, złom, sprzęt z bazy - dzięki czemu tworzy pierwszą w historii hodowlę ziemniaków na innej planecie. Tak. Ziemniaków. Wydaje się to śmieszne, jednak obecne eksperymenty z uprawą pomidorów czy innych roślin ogrodniczych na stacji kosmiczne powodują, że wizja z filmu jak najbardziej trzyma się... no, tego... kupy. Trochę gorzej jest z pomysłami na dalekosiężną podróż łazikiem czy reperowanie uszkodzeń za pomocą taśmy klejącej, ale da się na to przymknąć oko.
Od strony czysto technicznej i aktorskiej, film stoi na bardzo wysokim poziomie. Zdjęcia plenerów z doliny Wadi Rum w Jordanii, po delikatnej obórce cyfrowej, dodającej piaskowe tornada i czerwoną poświatę, do złudzenia przypominają powierzchnie Marsa. Dołączywszy do tego repliki sprzętu używanego przez NASA, pojazdy oraz kręcenie wielu miejsc w terenie, dostajemy całkiem realistyczny obraz. Przez to wszystko nieco słabiej wypadają sceny w statku kosmicznym Hermes, który przywiózł ludzi na Czerwoną Planetę. Za dużo tam sztuczności oraz komputera, choć ujęcia robione we wnętrzu samego okrętu robią wrażenie. Gra aktorska całego zespołu również wypada bardzo dobrze, choć nie na tyle aby móc nagradzać ich nominacją do Oscara. Jest to porządna, rzemieślnicza robota, przy której widać, że twórcy dobrze się bawili. Jednak na tle innych produkcji z ich udziałem, tu wypadli po prostu dobrze.
Marsjanin to ciekawy film, w sam raz na zimne i deszczowe popołudnie. Sporo akcji, tudzież humoru, a wszystko to podszyte dramaturgią walki o przetrwanie. Dzieło Ridleya Scotta ogląda się przyjemnie i zapada w pamięci, jednak do wybitnych filmów zdecydowanie nie należy. Nie mamy tutaj jakichś filozoficznych przemyśleń, ponadczasowej mądrości czy rozbudzania nadmiernych emocji u widza. Z drugiej strony na tle innych produkcji o Czerwonej Planecie, ta wybija się przed szereg i chyba tutaj tkwi całe piękno. Nie nudzi, nieraz śmieszy i czasem nawet coś mądrego pokaże. daje to nadzieję, że kiedyś przyjdzie nam obejrzeć na ekranie film, który potraktuje tematykę Marsa bardzo poważnie. Wszak wizja wyprawy na tą planetę jest coraz bliższa ziszczeniu się w rzeczywistości.
Ocena - 7/10
Historia zaczyna się na Czerwonej Planecie, gdzie międzynarodowa grupa badaczy stara się znaleźć miejsce możliwie najlepiej nadające się pod terraforming i przyszłe kolonizowanie planety. Niestety potężna burza piaskowa zmusza załogę do przedwczesnego przerwania misji i powrotu na statek macierzysty, Hermes, orbitujący wokół Marsa. Podczas ewakuacji jeden z astronautów, Amerykanin Mark Watney zostaje porwany przez szalejący żywioł i znika z oczu grupy. Ta przekonana że zginął odlatuje, jednak los chciał że Mark przetrwał nawałnicę. Samotny, ranny, pozbawiony łączności i z minimalnymi zapasami musi znaleźć sposób aby dać znać kontroli lotów na Ziemi, że żyje. Aby to osiągnąć i przetrwać do czasu przybycia pomocy, astronauta postanawia zostać pierwszym człowiekiem w historii, który skolonizuje Marsa.
Jeśli ktoś nastawiał się na realizm to może się srogo zawieść. Choć i tak, jak na ten gatunek kina, jest stosunkowo mało bzdur. Z drugiej strony potrafią one wywołać salwy śmiechu, szczególnie w końcowych etapach produkcji. Dodawszy do tego całkiem pokaźny ładunek gagów i ciętych ripost głównego bohatera, faktycznie można sądzić, że na ekranie oglądamy komedię akcji. W praktyce jednak główny temat jest bardzo poważny - jak sprowadzić astronautę żywego na Ziemię? Mając na uwadze fakt, że temu wydarzeniu przygląda się, dzięki mediom, cały świat, a NASA bardzo zależy na dobrej reklamie, aby pozyskać fundusze pokrywające koszta kolejnych ekspedycji na Marsa, zagadnienie to staje się nie tylko trudne do realizacji, ale politycznie niebezpieczne. Film Scotta świetnie pokazuje jak wysoko postawieni szefowie takiej korporacji jak NASA muszą lawirować w procedurach i dyplomatycznie brnąć przez gąszcz urzędowych oraz prasowych pułapek.
W tym samym czasie Mark walczy o przetrwanie na pozbawionej życia planecie. Wykorzystuje do tego wszystko - swą wiedzę, złom, sprzęt z bazy - dzięki czemu tworzy pierwszą w historii hodowlę ziemniaków na innej planecie. Tak. Ziemniaków. Wydaje się to śmieszne, jednak obecne eksperymenty z uprawą pomidorów czy innych roślin ogrodniczych na stacji kosmiczne powodują, że wizja z filmu jak najbardziej trzyma się... no, tego... kupy. Trochę gorzej jest z pomysłami na dalekosiężną podróż łazikiem czy reperowanie uszkodzeń za pomocą taśmy klejącej, ale da się na to przymknąć oko.
Od strony czysto technicznej i aktorskiej, film stoi na bardzo wysokim poziomie. Zdjęcia plenerów z doliny Wadi Rum w Jordanii, po delikatnej obórce cyfrowej, dodającej piaskowe tornada i czerwoną poświatę, do złudzenia przypominają powierzchnie Marsa. Dołączywszy do tego repliki sprzętu używanego przez NASA, pojazdy oraz kręcenie wielu miejsc w terenie, dostajemy całkiem realistyczny obraz. Przez to wszystko nieco słabiej wypadają sceny w statku kosmicznym Hermes, który przywiózł ludzi na Czerwoną Planetę. Za dużo tam sztuczności oraz komputera, choć ujęcia robione we wnętrzu samego okrętu robią wrażenie. Gra aktorska całego zespołu również wypada bardzo dobrze, choć nie na tyle aby móc nagradzać ich nominacją do Oscara. Jest to porządna, rzemieślnicza robota, przy której widać, że twórcy dobrze się bawili. Jednak na tle innych produkcji z ich udziałem, tu wypadli po prostu dobrze.
Marsjanin to ciekawy film, w sam raz na zimne i deszczowe popołudnie. Sporo akcji, tudzież humoru, a wszystko to podszyte dramaturgią walki o przetrwanie. Dzieło Ridleya Scotta ogląda się przyjemnie i zapada w pamięci, jednak do wybitnych filmów zdecydowanie nie należy. Nie mamy tutaj jakichś filozoficznych przemyśleń, ponadczasowej mądrości czy rozbudzania nadmiernych emocji u widza. Z drugiej strony na tle innych produkcji o Czerwonej Planecie, ta wybija się przed szereg i chyba tutaj tkwi całe piękno. Nie nudzi, nieraz śmieszy i czasem nawet coś mądrego pokaże. daje to nadzieję, że kiedyś przyjdzie nam obejrzeć na ekranie film, który potraktuje tematykę Marsa bardzo poważnie. Wszak wizja wyprawy na tą planetę jest coraz bliższa ziszczeniu się w rzeczywistości.
Ocena - 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz