21 maja 2022

Księgi Magii #2: Drugie quarto

Przyznaję się bez bicia, że Księgi Magii przemawiają do mnie najbardziej z wszystkich serii dziejących się w uniwersum Sandmana. Musze też nadmienić, ze nie jestem wielkim fanem pióra Neila Gaimana, ale uwielbiam świat jaki wykreował mieszając w nim wszelkiej maści mitologie, historię oraz wierzenia, a całość przyprawiając sporą dawką filozofii. Jednak jego styl nieraz był dla mnie zbyt ciężki. Dlatego chętnie sięgam po adaptacje innych autorów, którzy umiejętnie odnajdują się w uniwersum Sandmana. Jednym z nich jest Kat Howard, który naprawdę czuje, przynajmniej w mojej opinii, klimat tego świata, a przy tym potrafi oddać go w bardziej, nazwijmy to komercyjnym stylu.

Księgi Magii pióra Howarda są znacznie bardziej dynamiczne niż Śnienie według pomysłu Simona Spurrier, aczkolwiek lubię obu scenarzystów. Z jednej strony znają doskonale uniwersum stworzone przez Gaimana, oddając mu w pełni zasłużony hołd. Z drugiej jednak piszą bardziej dynamicznie, wręcz awanturniczo, nie zatracając przy tym sensu snutej opowieści. I mi to pasuje. Nawet bardziej niż się z początku spodziewałem. Niemniej zdaję sobie sprawę, że nie każdy będzie podzielał mój punkt widzenia, woląc pozostać przy Sandmanie i innych komiksach pióra Gaimana.

W drugim tomie Ksiąg Magii dzieje się sporo, choć nie aż tak krwawo, jak to było poprzednio. Tim i doktor Rose szukają zaginionej Ellie, która obecnie jest uwięziona w jednej z ksiąg. Podczas wędrówki ponownie trafiają do Królestwa Elfów rządzonego przez Tytanię, a Tim musi zmierzyć się z konsekwencjami swych czynów. Tymczasem Zimny Płomień nie ustaje w swoich knowaniach, co finalnie musi skończyć się konfrontacją. Niestety jej skutki mogą okazać się dalece gorsze od tego, co wielu zakłada.

Trzeba przyznać, że coraz bardziej lubię postać Tima, choć chłopak potrafi nieraz przerażać. Nastolatek nie jest specjalnie skomplikowany, łatwo przewidzieć jego ruchy, szczególnie od kiedy poznał magię i umie nią coraz lepiej manipulować, ale przy tym jest do bólu... "sztampowy". I to mi się w nim podoba. Nie dostajemy kolejnego Harry'ego Pottera czy innego zbawcę świata. Nie. Timothy Hunter jest coraz pewniejszym siebie nastolatkiem, zbuntowanym i pragnącym podejmować samodzielne decyzje. Niestety nie zawsze liczy się z konsekwencjami, a jego ignorancja ma swoją cenę.

I tutaj wkracza doktor Rose, mająca pomóc dzieciakowi oraz ujarzmić jego zapędy. Widać, ze nie zawsze nad nim panuje, ale to czasem też jej wina. Jest przekonana o swej wyższości jako autorytetu. Nauczycielka, wprawna czarownica, znająca dobrze świat, który jej podopieczny dopiero odkrywa. Niestety łudzi się, że patrzy w nią jak w obrazek, choć nie boi się przeprosić i błagać o pomoc, gdy naprawdę coś spieprzy. Ta relacja, choć też dość przewidywalna, rozwija się ciekawie, a konsekwencje finalnego starcia z pewnym magiem okazują się być świetnym punktem wyjścia do trzeciego tomu. Innymi słowy - ja chcę więcej :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz