"Książęta Demony" to komiksowa adaptacja serii książek, amerykańskiego pisarza Jacka Vance'a, który dożył niemal stu lat. Facet z pewnością był wizjonerem, pisał w kilku gatunkach i jego dzieła są po dziś dzień publikowane w wielu krajach. Osobiście nie czytałem jego książek, jednak ochoczo sięgnąłem po komiksową adaptację, mając w pamięci wiele udanych tego typu dzieł. Aby nie szukać daleko weźmy na ten przykład "Wieczną Wojnę", choć tam akurat znam książkowy pierwowzór. Moją nadzieję rozpaliła dodatkowo informacja o tym, że za scenariusz tego komiksu odpowiada JD Morvan, autor świetnej komiksowej space opery "Armada", którą kocham od kiedy tylko jest wydawana w Polsce. Niestety tym razem poległem i w tym materiale powiem co się do tego przyczyniło.
Zacznijmy od kilku istotnych faktów. Literackie dzieło Vance'a zostało wydane w 1964 roku natomiast ostatnia książka z tej serii dopiero w 1981. To szmat czasu i wtedy zupełnie inaczej podchodzono do gatunku science fiction niż obecnie. Owszem, część dzieł z tego okresu przypadła mi do gustu, wiele jest uważanych za ponadczasowe, jak choćby "Diuna" czy wspomniana już "Wieczna wojna", ale komiksowa wersja "Książęta demony" cierpi na kilku płaszczyznach. Po pierwsze, w mojej opinii, jest niesamowicie naiwna. W kilku punktach wręcz za bardzo, co psuło mi przyjemność z lektury.
Nie wymagam od komiksów, książek czy filmów tego typu realizmu oraz czysto zdroworozsądkowego zachowania postaci. Space opera to specyficzny twór, rządzący się własnymi prawami niczym komedie romantyczne albo filmy przygodowe. Jednak to co odwala główny bohater, Kirc Gersen, czasem woła o pomstę do nieba. Gość jest dość łopatologiczny, kompletnie pozbawiony finezji, natomiast jego przeciwnicy rozumem nie grzeszą. Scenariusz wielokrotnie jest tak naiwny, że aż wzdychałem. I pamiętajcie, że kocham serię "Armada", która też potrafi jechać na mega schematach, ale nawet ona nie popełnia takiej liczby gaf.
Kolejna rzeczą jest przegadanie. Obstawiam, że wynika to z struktury oryginalnej powieści, bowiem połowa komiksu, a ten przecież długi nie jest, to lanie wody i w kółko oraz w kółko powtarzanie czytelnikowi tego samego. Serio, za pierwszym razem szło załapać o co chodzi i nie autorzy nie musieli mi o tym przypominać co kilka stron. Ostatnim elementem są rysunki - poprawne, ale nic ponad to. Ładna kolorystyka, miejscami dość bogate scenografie, ale kreska średnio mi podeszła. Do tego nieraz wpadały mi w oko kadry, gdzie twarze postaci były narysowane dość mocno niedbale. Brakowało temu klimatu z okładki, tej majestatyczności świata przedstawionego. Wszystko było co najwyżej poprawne.
"Książęta Demony" to dla mnie klasyczny średniak. Taki jakiś bez polotu, strasznie przegadany z rozwleczoną fabułą i naiwnym scenariuszem. Może spróbuję sięgnąć po tom drugi, ale na razie mam co do tego wątpliwości. Być może nie dorosłem do tego typu dzieł literackich. Nie wiem, może mam za prosty umysł i czegoś tutaj nie rozumiem. Wolę zostać przy takich space operach jak "Armada" albo serial "Battlestar Galactica". Te tytuły o wiele lepiej trafiają w mój gust.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz