21 lipca 2021

REWIZJA: Conquest - Frontier Wars

16 sierpnia 2001 roku na rynku pojawiła się kolejna gra RTS, z cyklu "kopiujemy StarCrafta". Przynajmniej w pewnym stopniu, bowiem grając w Conquest: Frontier Wars nie mogłem oprzeć się wrażeniu nadmierną inspiracją kultowym tytułem Blizzarda. Choć gra dotarła do Polski w marcu 2002, to jakoś nie za bardzo przebiła się na naszym rynku. W sumie zagranicznym też nie. Jednak mimo wszystko jest warta uwagi, bo to solidny RTS. Jakiś czas temu kupiłem ją sobie na platformie GOG i muszę przyznać, że nadal dobrze mi się w nią gra, mimo że ma 20 lat na karku.

Inspiracje StarCraft

Zacznijmy od tego, że ciężko mi nie zauważyć pewnych, hmm... zrzynek. Mamy rasę inteligentnych owadów, których budowle żyją, zaawansowanych kosmitów bawiących się energią przesyłu i klasycznych terran. Brzmi znajomo, prawda? Kampania fabularna też w kilku miejscach nawiązuje do tego co znamy z StarCraft, choć tutaj mowa o zagrywkach często poruszanych w space operach. Wydobywamy głównie gaz i minerały, budujemy zróżnicowane floty i tutaj pojawiają się pierwsze istotne różnice. Otóż akcja gry jest osadzona w przestrzeni kosmicznej. Nie mamy zatem klasycznego podziału na jednostki lądowe i powietrzne, a różnorodne klasy okrętów wojennych. Niemniej nadal czuć tu, szczególnie w kampanii, mocne inspiracje dziełem Blizzarda.



Kosmos jest fajny

Ogromną zaletą gry jest forma konstrukcji map. Otóż zamiast jednej planszy mamy szereg lokacji (systemów planetarnych) połączonych z sobą tunelami czasoprzestrzennymi. Każdy z systemów jest dość mocno uproszczony, bo nie ma tam centralnej gwiazdy z krążącymi wokoło niej ciałami niebieskimi. Zamiast tego jest kilka planet (czasem ich brak) oraz mgławice gazowe i pola asteroid. Z tych dwóch ostatnich zbieramy zasoby za pomocą specjalnych jednostek, natomiast z planet możemy pozyskać minerały, gaz lub załogantów za pomocą odpowiednich budynków. Tutaj warto zaznaczyć, że przelot naszej floty przez obszar mgławicy lub pole asteroid może skutkować różnymi czynnikami otoczenia. Np. lot przez gruzowisko znacząco spowalnia nasze jednostki i może je nawet lekko uszkodzić, a podróż przez wybrane mgławice sprawia, że nasze statki przemieszczają się szybciej lub są trudniej dostrzegalne.

W kwestii militarnej mamy do dyspozycji głównie większe okręty. Jest co prawda kilka pojedynczych mniejszych statków, ale tak naprawdę trzon starć stanowią krążowniki, niszczyciele, lotniskowce czy dreadnoughty. Możemy na nie zaokrętować admirała is tworzyć flotę z specjalnymi bonusami i umiejętnościami, co zdecydowanie urozmaica pole bitwy. Jednak należy przy tym pamiętać o okrętach zaopatrzeniowych lub liniach przesyłu zaopatrzenia w amunicję, bo nawet najsilniejsza flota gdy nie ma czym strzelać, to niewiele zwojuje.

Graficznie jest dobrze

Gra wizualnie zestarzała się przyjemnie, choć przydałby jej się lifting. Niemniej nadal prezentuje ładny poziom, modele poszczególnych jednostek i budynków są miłe dla oka, a gdy jednostki walczą, to kosmos rozświetlają łuny eksplozji. To co wypada monotonnie to tła poszczególnych systemów planetarnych. Tutaj jest słabo i ma się wrażenie, że ciągle latamy po tym samym systemie.



Natomiast na plus zasługuje udźwiękowienie gry. Muzyka szybko wpada w ucho i dodaje niezłego klimatu, angielskie komendy poszczególnych jednostek są w miarę w porządku, natomiast odgłosy wystrzałów czy eksplozji w połączeniu z barwnymi kolorami nadal cieszą oko. Zdecydowanie najgorzej wypadają przerywniki filmowe oraz polski dubbing, który wypada niezwykle sztucznie. Zatem jeśli grać, to tylko po angielsku.

To nadal solidny RTS, ale...

Zawsze mnie zastanawiało czemu Conquest: Frontier Wars nie odniósł sukcesu komercyjnego. To solidny, ciekawie zbudowany i dobrze przemyślany RTS. Czemu więc zatem przepadł bez wieści, a wcześniej szybko trafił jako dodatek w prasie branżowej? Cóż, wydaje mi się, że odpowiedź jest dość prosta. Ta gra autentycznie niczym się nie wyróżnia na tle konkurencji. Nawet dziś tytuły takie jak Hegemonia: Żelazny legion, Earth 2150 czy Homworld: Cataclysm przykuwają większą publikę niż Conquest. Jednak tamte gry mają w sobie wiele charakterystycznych elementów. Są nie tylko solidne, lecz również ciekawe. W tym przypadku mamy po prostu solidny produkt, nie zaskakujący niczym ani pozytywnie ani negatywnie. Dlatego dość szybko o nim zapominamy.

Szkoda, bo to naprawdę fajna gra, ale tylko fajna. Niemniej lubię czasem sobie do niej wrócić i rozegrać jeden-dwa mecze. Swego czasu powstała druga odsłona tej gry, jednak nigdy nie doczekała się premiery. Została wydana jako darmowa modyfikacja, będąca w istocie pełnoprawnym tytułem. Jest to zupełnie nowa gra, sporo wnosząca do tego świata, jednak o niej napiszę innym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz