21 marca 2020

Dlaczego nadal gram (i będę grać) w Wolfenstein z 2009 roku

Tak. Jestem heretykiem bo uwielbiam Wolfensteina z 2009 roku. Gdy wyszedł on po 8 latach pracy był przestarzały, ale mimo wszystko dawał masę frajdy, jako zwykły shooter. I w tej materii nic się nie zmieniło, natomiast dla mnie jest on bardzo ciekawym krokiem w serii, jeśli idzie o pewne rozwiązania. Dlatego nadal wracam do mojej wersji tej gry, którą mam na płycie. W zasadzie drugiej wersji, bo pierwsze wydanie pudełkowe zajechałem, a obecnie grę instaluję z wydania dołączonego do 243 numeru CD-Action. Niestety na GOG czy Steam nie znalazłem tej wersji, a szkoda, bo bym chętnie ją kupił za rozsądne pieniądze. W tym materiale nie będę jednak przedstawiał wieloletnich kulis powstawania gry, a skupię się na powodach, które sprawiają, że ciągle do niej wracam.

1. Woal
To zupełnie nowa mechanika w tej serii, która mi osobiście bardzo przypadła do gustu, choć wiem, że część fanów na nią ostro narzekała. z tego tez powodu w obecnej linii Wolfensteina od Bethesdy nie wrócono do woalu. Na czym to polegało? Otóż gracz posiada medalion pozwalający mu przejść do innej sfery, dzięki czemu otrzymuje dostęp do nowych umiejętności oraz ścieżek na mapie. Do tego widzi też międzysferowe stworzenia, może je zranić (a one jego) i jego postać porusza się dużo szybciej. Widzimy też podświetlone sylwetki naszych przeciwników, ale musimy pamiętać, że w tej postaci nie jesteśmy nieśmiertelni czy tym bardziej niewidzialni. Możemy jednak manipulować czasem, ogniem oraz energią, a to daje spore pole do zabawy.

2. Isenstad
Rzecz chyba najbardziej znienawidzona przez większość fanów serii, która mi spodobała się od pierwszej chwili. Tym razem zamiast kompletnie liniowo przechodzić lokacje za lokacją, dostajemy fikcyjne miasto, pełne zakamarków, uliczek i sekretów. Oczywiście początkowo większość lokacji oraz regionów całego miasta jest zablokowanych, a dostaniemy możliwość przejścia do nich wykonując konkretne misje lub gdy nasza postać opanuje odpowiednie umiejętności w swoim woalu. Co więcej ulice miasta ewoluują i z każdą wykonaną misją odradzają się na nich nowe oddziały nazistów i ich poczwar. W efekcie tego walka nawet między misjami jest chlebem powszednim, czuć potęgę oblężenia i z czasem trzeba przemykać alternatywnymi drogami, aby nie wpakować się na umocnioną barykadę oddziału SS i ich laboratoryjnych potworów.

3. Przeogromny arsenał
W tej serii zawsze było sporo giwer, w tym futurystycznych, ale tutaj mamy prawdziwą zabawę przez możliwość dowolnego instalowania na nich ulepszeń. Oczywiście te musimy wykupić na czarnym rynku, a do tego potrzeba kasy, którą zdobywamy za wykonane misje i znalezione sekrety. Nic nowego, ale świetnie jest to zrealizowane, bowiem gracz może sobie wybrać w co ma zamiar pójść. Na przykład oszczędzać gotówkę na pierwszych misjach, zdobyć ulubioną broń i ją rozbudować. Do tego każda z misji odblokowuje nowe ulepszenia w naszym arsenale, ale też ulepszenia dla naszego woalu, co przekłada się na tworzenie śmiercionośnych kombinacji.

4. Zróżnicowani przeciwnicy
Tego tałatajstwa jest tutaj od cholery. Począwszy od zwykłych żołdaków, przez przez okultystów na opancerzonych typach skończywszy. Każdy z nich ma jakieś słabe i mocne strony, nieco inaczej reaguje i mimo niezbyt wielkiego rozgarnięcia SI to przeciwnicy starają się wykorzystywać osłony oraz elementy destrukcji otoczenia. Oczywiście nie ma tutaj mowy o tym czego uświadczymy w pierwszej odsłonie F.E.A.R., ale i tak jest dobrze. Do tego z każdą nową misją dochodzi jakiś unikalny typ przeciwnika, którego potem spotkamy w następnych zadaniach oraz na ulicach Isenstadu. Zatem walki tutaj nie brakuje, a sam system strzelania jest po prostu miodny.

5. Ciekawa fabuła
Co prawda sporo osób na to narzekało, ale dla mnie fabuła tej części jest jedną z ciekawszych. Tak naprawdę z trzech powodów. Wykorzystuje autentyczne odniesienia do loży Thule, którą Himmler i jego ugrupowanie wchłonęły. Nawiązuje do autentycznych badań i mitologicznych rzeczy, których Naziści poszukiwali. Oczywiście w grze udaje im się znacznie więcej, niż to miało miejsce w rzeczywistości. Do tego cała fabuła opiera się na bardzo słabo poznanej mitologii Czarnego Słońca. Wydawać by się mogło, że to fikcja, ale tak naprawdę symbol Czarnego Słońca naprawdę znajduje się na posadzce zamku Wewelsburg, który w czasach III Rzeszy był jednym z reprezentacyjnych i ideologicznych ośrodków SS. Scenariusz gry bardzo mocno rozbudowuje znaczenie tego symbolu urzeczywistniając dość mocno fantastyczne teorie Himmlera na temat Czarnego Słońca. Jest to zrobione bardzo ciekawie, jednak aby wyłapać wszystkie smaczki należy interesować się szerzej zagadnieniem okultystycznych wypraw oraz badań prowadzonych przez SS.

6. Pewna dowolność w doborze misji
Oczywiście nie ma mowy o całkowitej swobodzie działania, bowiem to nadal liniowa fabuła, ale nieraz mamy wybór z 2-3 dostępnych w jednej chwili misji. To ma znaczenie, bowiem każda misja odblokowuje nam innych przeciwników na ulicach miasta i inne ulepszenia do broni. Pozwala też zdobyć nowy arsenał, udostępnić nowe sektory w Isenstad, nowe punkty handlu czy znajdziek, a tych ostatnich jest w mieście od groma. Zatem przechodząc grę po raz kolejny zawsze się zastanawiam, gdzie będzie mi wygodniej pójść najpierw, a co zostawić na później, bowiem przekłada się to bezpośrednio na sytuację w grze.

7. Ogromna ilość znajdziek, które mają znaczenie
No właśnie, znajdźki, sekrety, księgi. Mamy tego ogrom w całej grze. Oczywiście do części możemy dostać się później, a inne mamy szansę zdobyć tylko raz na poszczególnych misjach. Każda sztabka złota czy inny skarb dają nam gotówkę do wydania na czarnym rynku, zaś księgi przydają się później do odblokowania dodatkowych zdolności woalu. Oprócz tego mamy sporo ukrytych różnorakich dokumentów nawiązujących do głównej osi fabularnej, opowiadające wątki poboczne poszczególnych postaci z obu stron barykady czy prezentujące plany poszczególnych broni albo lokacji. Słowem, coś idealnego dla fanów polowania na trofea czy skarby.

Słowem podsumowania
Tak, ta gra nie jest doskonała. Mam kilka frustrujących wad, jak powtarzające się lokacje, mała liczna przedmiotów do zniszczenia, przeciętne SI przeciwników, których idzie w końcu rozpracować, czy przewagę broni konwencjonalnej nad energetyczną. Z drugiej strony jest nadal moją ulubioną częścią całej serii i wracam do niej przynajmniej dwa razy w roku. Strzelanie do Niemc.... znaczy się Nazistów jest wyjątkowo miodne, możliwości arsenału przeogromne, fabuła dobrze napisana, a wizualnie nadal trzyma to dość dobry poziom. Owszem, można by to i owo naprawić, wrzucić całość na silnik, gdzie destrukcja otoczenia będzie znacznie większa i tak dalej, ale mimo wszystko "Wolfenstein" od Ravena uważam za jeden z najciekawszych shooterów single player w jakie grałem i dlatego nadal będę w niego grać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz