Komiksy Guya Delisle kojarzą mi się z humorystycznymi reportażami obyczajowymi, gdzie autor opisuje swoje doświadczenia z podróży do innych krajów. Dlatego z sporym zaskoczeniem przyjąłem "Zakładnika" opowiadającego losy Christophe'a Andre, który w lipcu 1997 roku został porwany przez bojówkarzy czeczeńskich walczących z Federacją Rosyjską. Przebywał wtedy w Nazraniu w Inguszetii, zaś po porwaniu przetransportowano go do Grozny w Czeczeni, gdzie spędził 4 miesiące. Komiks opowiada losy Christophe'a, jego przemyślenia gdy był w niewoli i ucieczkę oraz powrót do domu. Wydawać by się mogło, że takie dzieło kupi mnie od razu, bo uwielbiam literaturę tego typu, ale niestety główny bohater tego dramatu, trochę mnie irytował. Nie zrozumcie mnie źle. Nie uważam się za Rambo czy Jamesa Bonda, ale nie umiałbym w jego sytuacji tak biernie się zachowywać licząc na cud, który faktycznie nadszedł, bo Christophe uciekł tak naprawdę dzięki monstrualnemu szczęściu.
Wiem, jak zuchwale to brzmi. Przecież nikt mnie nigdy nie porwał, nie musiałem walczyć o życie, nie bałem się, że zaraz zginę. Cóż to w większości prawda, choć w przeszłości kilkukrotnie zostałem napadnięty na ulicy, a raz w autobusie i napastnicy nie mieli czystych intencji. Wychowałem sie zresztą na dzielnicy, której daleko było do spokojnych, a na mojej klatce urzędował jeden z lokalnych bossów. Tutaj rodzi się właśnie mój konflikt z postacią Christophe, gdyż w przeciwieństwie do niego ja nie byłem w sytuacji zagrożenia bierny. Gdy po raz pierwszy napadł mnie w ciemnej alejce typ z nożem (moja głupota, że tam szedłem wracając z turnieju MtG), miałem 17 lat. Gość niemal przystawił mi kosę do brzucha, ale zdecydowanie nie spodziewał się tego jak zareaguję. Od 9 roku życia trenowałem shotokan i wtedy po raz pierwszy naprawdę uratowało mi skórę, a być może życie. Nie będę wdawał się w szczegóły, bo całe zdarzenie nie wyglądało tak efektownie i długo jak to pokazują na filmach. Trwało może z 5 albo 7 sekund, po czym spieprzałem co sił w nogach na przystanek autobusowy słysząc za sobą bluzgi i okrzyki bólu mojego niedoszłego napastnika. Przez pół roku bałem się pojawić w tamtym rejonie, mimo że znajdował się tam mój ulubiony sklep z kartami do Magic the Gathering.
Potem były jeszcze dwie sytuacje gdy musiałem walczyć, bojąc się czy przeciwnik nie wypatroszy mnie niczym rybę. Zawsze jednak górę brał mój instynkt, wyrobiony przez blisko 20 lat trenowania shotokan. Być może to właśnie z tego powodu inaczej rozumuję w sytuacji zagrożenia, unikając go, nie dając się sprowokować, ale jednocześnie wiedząc jak się zachować gdy przeciwnik ma przewagę liczebną. Christophe ewidentnie taki nie był, a jego postawa wydawała mi się przeraźliwie bierna. Owszem, myślał nieraz o ucieczce, ale mając masę sposobności aby poznać przeciwnika, zaskarbić sobie jego zaufanie, aby wykorzystać je w dogodnej chwili... on tego nie robił. Poddawał się strachowi, popadał w marazm, zachowywał się tak, jak pewnie większość ludzi postawionych w jego sytuacji.
I to mnie strasznie drażniło podczas lektury, choć nie umiem, a tym bardziej nie mam zamiaru, potępiać jego postawy. Doskonale zdaję sobie sprawę skąd się ona bierze, zaś bierność to chyba najpowszechniejsza cecha naszego gatunku. Dlaczego tak myślę? Podam wam inny przykład na mojej osobie. W czasach studenckich wracałem do domu zatłoczonym autobusem. Wiecie, Gdańsk, godziny szczytu, ścisk jak cholera. Nagle z tłumu wyłonił się jakiś typ, który wyglądał jakby wyszedł dopiero co z pudła, złapał mnie oburącz za kurtkę i zaczął coś pieprzyć, że go okradłem, porwałem córkę i takie tam. Gość ewidentnie był na prochach, co tylko dodawało mu siły, a cherlakiem nie był, choć z praktyki wiem, że postura często potrafi wprowadzić w błąd. Wiecie jaka była reakcja ludzi stojących dookoła nas? Mimo ogromnego ścisku, nagle cały przegub autobusu, czyli tam gdzie staliśmy, zrobił się pusty. Kierowca nie reagował, absolutnie nikt nie reagował, a wokoło nas było chyba z tuzin rosłych chłopów. Ostatecznie poradziłem sobie samodzielnie, choć musiałem użyć techniki, z której nie jestem dumny (i nie, nie chodzi o kop w jaja, to facet wytrzymał nie czując absolutnie nic). Gdy było już po wszystkim, gość siedział na ziemi, a ja rozmową starałem się go uspokoić, co się ostatecznie udało. Wtedy ludzie zaczęli pytać, czemu gościa nie sprałem na kwaśne jabłko, przecież był niebezpieczny i miał nóż. Szczerze, to miałem ochotę każdemu z nich wymalować soczystego plaskacza w pysk.
Teraz chyba rozumiecie moje podejście do takich spraw. Naprawdę niewielu ludzi ma na tyle siły psychicznej oraz przeszkolenia, aby móc reagować w sytuacji zagrożenia. Dlatego nie potępiam zachowania bohatera tego komiksu. Wręcz mu współczuję i cieszę się, że miał tak niebotyczne szczęście i dzięki nieuwadze swych porywaczy oraz chwili przytomności umysłu, która pomogła mu pokonać strach, zachował się zdroworozsądkowo, co pozwoliło mu uciec. Za tą postawę należą się mu ogromne brawa, tak samo za powrót do pracy w kolejnych misjach humanitarnych. To dowodzi, że Christophe potrafił się przełamać, potrafi walczyć. Teraz pozostaje zadać tylko jedno pytanie. Ilu z nas potrafiłoby uczynić to samo?
Wiem, jak zuchwale to brzmi. Przecież nikt mnie nigdy nie porwał, nie musiałem walczyć o życie, nie bałem się, że zaraz zginę. Cóż to w większości prawda, choć w przeszłości kilkukrotnie zostałem napadnięty na ulicy, a raz w autobusie i napastnicy nie mieli czystych intencji. Wychowałem sie zresztą na dzielnicy, której daleko było do spokojnych, a na mojej klatce urzędował jeden z lokalnych bossów. Tutaj rodzi się właśnie mój konflikt z postacią Christophe, gdyż w przeciwieństwie do niego ja nie byłem w sytuacji zagrożenia bierny. Gdy po raz pierwszy napadł mnie w ciemnej alejce typ z nożem (moja głupota, że tam szedłem wracając z turnieju MtG), miałem 17 lat. Gość niemal przystawił mi kosę do brzucha, ale zdecydowanie nie spodziewał się tego jak zareaguję. Od 9 roku życia trenowałem shotokan i wtedy po raz pierwszy naprawdę uratowało mi skórę, a być może życie. Nie będę wdawał się w szczegóły, bo całe zdarzenie nie wyglądało tak efektownie i długo jak to pokazują na filmach. Trwało może z 5 albo 7 sekund, po czym spieprzałem co sił w nogach na przystanek autobusowy słysząc za sobą bluzgi i okrzyki bólu mojego niedoszłego napastnika. Przez pół roku bałem się pojawić w tamtym rejonie, mimo że znajdował się tam mój ulubiony sklep z kartami do Magic the Gathering.
Potem były jeszcze dwie sytuacje gdy musiałem walczyć, bojąc się czy przeciwnik nie wypatroszy mnie niczym rybę. Zawsze jednak górę brał mój instynkt, wyrobiony przez blisko 20 lat trenowania shotokan. Być może to właśnie z tego powodu inaczej rozumuję w sytuacji zagrożenia, unikając go, nie dając się sprowokować, ale jednocześnie wiedząc jak się zachować gdy przeciwnik ma przewagę liczebną. Christophe ewidentnie taki nie był, a jego postawa wydawała mi się przeraźliwie bierna. Owszem, myślał nieraz o ucieczce, ale mając masę sposobności aby poznać przeciwnika, zaskarbić sobie jego zaufanie, aby wykorzystać je w dogodnej chwili... on tego nie robił. Poddawał się strachowi, popadał w marazm, zachowywał się tak, jak pewnie większość ludzi postawionych w jego sytuacji.
I to mnie strasznie drażniło podczas lektury, choć nie umiem, a tym bardziej nie mam zamiaru, potępiać jego postawy. Doskonale zdaję sobie sprawę skąd się ona bierze, zaś bierność to chyba najpowszechniejsza cecha naszego gatunku. Dlaczego tak myślę? Podam wam inny przykład na mojej osobie. W czasach studenckich wracałem do domu zatłoczonym autobusem. Wiecie, Gdańsk, godziny szczytu, ścisk jak cholera. Nagle z tłumu wyłonił się jakiś typ, który wyglądał jakby wyszedł dopiero co z pudła, złapał mnie oburącz za kurtkę i zaczął coś pieprzyć, że go okradłem, porwałem córkę i takie tam. Gość ewidentnie był na prochach, co tylko dodawało mu siły, a cherlakiem nie był, choć z praktyki wiem, że postura często potrafi wprowadzić w błąd. Wiecie jaka była reakcja ludzi stojących dookoła nas? Mimo ogromnego ścisku, nagle cały przegub autobusu, czyli tam gdzie staliśmy, zrobił się pusty. Kierowca nie reagował, absolutnie nikt nie reagował, a wokoło nas było chyba z tuzin rosłych chłopów. Ostatecznie poradziłem sobie samodzielnie, choć musiałem użyć techniki, z której nie jestem dumny (i nie, nie chodzi o kop w jaja, to facet wytrzymał nie czując absolutnie nic). Gdy było już po wszystkim, gość siedział na ziemi, a ja rozmową starałem się go uspokoić, co się ostatecznie udało. Wtedy ludzie zaczęli pytać, czemu gościa nie sprałem na kwaśne jabłko, przecież był niebezpieczny i miał nóż. Szczerze, to miałem ochotę każdemu z nich wymalować soczystego plaskacza w pysk.
Teraz chyba rozumiecie moje podejście do takich spraw. Naprawdę niewielu ludzi ma na tyle siły psychicznej oraz przeszkolenia, aby móc reagować w sytuacji zagrożenia. Dlatego nie potępiam zachowania bohatera tego komiksu. Wręcz mu współczuję i cieszę się, że miał tak niebotyczne szczęście i dzięki nieuwadze swych porywaczy oraz chwili przytomności umysłu, która pomogła mu pokonać strach, zachował się zdroworozsądkowo, co pozwoliło mu uciec. Za tą postawę należą się mu ogromne brawa, tak samo za powrót do pracy w kolejnych misjach humanitarnych. To dowodzi, że Christophe potrafił się przełamać, potrafi walczyć. Teraz pozostaje zadać tylko jedno pytanie. Ilu z nas potrafiłoby uczynić to samo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz