Przyszło mi poczekać dość długo, nim zabrałem się za lekturę tego tomu. Najpierw wydawca obiecywał przysłanie go do recenzji, potem zamilkł, później znów się odezwał i w zasadzie nic z tego nie wynikło. Postanowiłem więc w końcu nie czekać i pożyczyłem sobie ten album od kumpla, który zbiera tą serię. Przyznaję, że po tak długim czasie musiałem odświeżyć sobie całą historię, bo wydarzyło się w niej całkiem sporo. Tytułowa Barakuda, czyli okręt piracki kapitana Blackdoga w zasadzie przemykał przez ten czas w tle. Akcja rozciąga się już na kilka dobrych lat, mamy tutaj przeklęty skarb w postaci drogocennego klejnotu, wiedźmy, Hiszpanów i walkę o władzę. Słowem - rasowy komiks przygodowy w klimatach korsarskich, z dużą domieszką brutalności. Dotąd trup padał gęsto na lewo i prawo, zaś w czwartym tomie jest go jeszcze więcej. Jednak, co dla mnie było najważniejsze, mamy ogrom istotnych zwrotów akcji, które sprawiły, że znów z większym zainteresowaniem zacząłem śledzić losy głównych bohaterów.
Na wstępie otrzymujemy wyjawienie kilku sekretów, ciągnąc przy tym akcję z finału trzeciego tomu. Zatem w końcu nie mamy tutaj "skoku w czasie", gdzie niewiele się działo, a cały album to miejscami idealny scenariusz na film typu "Zabili go/ją i uciekli". Niemniej... tutaj to pasuje, a nawet poszczególne sytuacje mają sens, choć czasem wygląda to nieco naciąganie. Z drugiej strony nigdy nie wymagałem od tej serii przesadnego realizmu. W końcu mamy tutaj wiedźmy oraz lewiatana i tak dalej. Wracając jednak do głównego wątku, to dostajemy ciekawą konfrontację pomiędzy dwoma rudowłosymi pięknościami Puerto Blanco, czyli rudowłosą prostytutką oraz panią gubernator. Pierwsza ma złamane serce, druga skrywa sekret, który wyszedł na jaw dla czytelnika już w poprzednim tomie. Rywalizacja pomiędzy tymi kobietami jest naprawdę burzliwa, a co ważniejsze ciekawie napisana.
Nie inaczej jest w przypadku naszej pary gołąbeczków, czyli syna kapitana Blackdoga i jednej z jego byłych ofiar. Teraz ta parka grucha na całego, a ich towarzysz, związany z nimi od początku tej przygody, krąży na dalszym planie nieraz ratując innych z podbramkowej sytuacji. W poprzednim albumie ten swoisty trójkąt trochę mnie nużył, ale teraz każda z postaci mocno się zrehabilitowała. Jedyne czego nie odczułem, to tej tytułowej "Rewolty". No dobra, coś tam jest, ale bardziej pasował by mi tytuł "Sekrety" albo "Tajemnice". Miałyby one znacznie więcej wspólnego z tym, co się faktycznie dzieje na kartach czwartego tomu. Szczególnie patrząc na jego ostatnią stronę oraz podsumowując, jak dużo się wydarzyło na Puerto Blanco.
Jak zatem oceniam "Barakudę" po przeczytaniu czterech z sześciu tomów? Dobrze. Bez przesadnego szału, czy powalenia na kolana, choć rysunek nadal strasznie przykuwa moją uwagę i głównie z jego powodu śledzę tą serię. W tym miesiącu ma wejść na półki polskich księgarń album piąty, zatytułowany "Kanibale", zaś potem pozostanie czekać na finał, który mam nadzieję przyjdzie szybciej niż później. Jeśli zatem ktoś lubi opowieści korsarskie, gdzie zamiast humoru rodem z "Piratów z Karaibów" mamy zemstę, krwawą łaźnię i rozkosze kobiecego ciała, to zdecydowanie powinien sięgnąć po "Barakudę". Nie jest to co prawda półka, na której postawiłbym "Long John Silver", ale dość blisko jej do niej. Choć jak to będzie wyglądało finalnie, zadecyduję po przeczytaniu ostatnich dwóch tomów.
Na wstępie otrzymujemy wyjawienie kilku sekretów, ciągnąc przy tym akcję z finału trzeciego tomu. Zatem w końcu nie mamy tutaj "skoku w czasie", gdzie niewiele się działo, a cały album to miejscami idealny scenariusz na film typu "Zabili go/ją i uciekli". Niemniej... tutaj to pasuje, a nawet poszczególne sytuacje mają sens, choć czasem wygląda to nieco naciąganie. Z drugiej strony nigdy nie wymagałem od tej serii przesadnego realizmu. W końcu mamy tutaj wiedźmy oraz lewiatana i tak dalej. Wracając jednak do głównego wątku, to dostajemy ciekawą konfrontację pomiędzy dwoma rudowłosymi pięknościami Puerto Blanco, czyli rudowłosą prostytutką oraz panią gubernator. Pierwsza ma złamane serce, druga skrywa sekret, który wyszedł na jaw dla czytelnika już w poprzednim tomie. Rywalizacja pomiędzy tymi kobietami jest naprawdę burzliwa, a co ważniejsze ciekawie napisana.
Nie inaczej jest w przypadku naszej pary gołąbeczków, czyli syna kapitana Blackdoga i jednej z jego byłych ofiar. Teraz ta parka grucha na całego, a ich towarzysz, związany z nimi od początku tej przygody, krąży na dalszym planie nieraz ratując innych z podbramkowej sytuacji. W poprzednim albumie ten swoisty trójkąt trochę mnie nużył, ale teraz każda z postaci mocno się zrehabilitowała. Jedyne czego nie odczułem, to tej tytułowej "Rewolty". No dobra, coś tam jest, ale bardziej pasował by mi tytuł "Sekrety" albo "Tajemnice". Miałyby one znacznie więcej wspólnego z tym, co się faktycznie dzieje na kartach czwartego tomu. Szczególnie patrząc na jego ostatnią stronę oraz podsumowując, jak dużo się wydarzyło na Puerto Blanco.
Jak zatem oceniam "Barakudę" po przeczytaniu czterech z sześciu tomów? Dobrze. Bez przesadnego szału, czy powalenia na kolana, choć rysunek nadal strasznie przykuwa moją uwagę i głównie z jego powodu śledzę tą serię. W tym miesiącu ma wejść na półki polskich księgarń album piąty, zatytułowany "Kanibale", zaś potem pozostanie czekać na finał, który mam nadzieję przyjdzie szybciej niż później. Jeśli zatem ktoś lubi opowieści korsarskie, gdzie zamiast humoru rodem z "Piratów z Karaibów" mamy zemstę, krwawą łaźnię i rozkosze kobiecego ciała, to zdecydowanie powinien sięgnąć po "Barakudę". Nie jest to co prawda półka, na której postawiłbym "Long John Silver", ale dość blisko jej do niej. Choć jak to będzie wyglądało finalnie, zadecyduję po przeczytaniu ostatnich dwóch tomów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz