Sięgając po tą serie nie miałem specjalnie wyszukanych oczekiwań. Ot sporo akcji, nieco mrocznego absurdu, co sugerowała mi już sama okładka, i dużo widowiskowych pojedynków. W znacznej części zostało to spełnione, ale niestety dorzucono też naprawdę nudną, przy najmniej dla mnie, intrygę. Nasz wspaniały bohater w czarnej pelerynie z nietoperzem na klacie daje tutaj mocno czadu. Nieraz tak mocno, że w praktyce scenarzyści Bollywood wpadają na równie pokręcone pomysły. Ten "człowiek" w zasadzie potrafi wszystko, włącznie z przyzwaniem swoich makabrycznych form na swój świat. Serio, fabuła tego komiksu jest nieźle pokręcona, ale zacznijmy od początku. Otóż Batman bada tajemnicę bardzo rzadkich metali, które mogą sprowadzić na Ziemię niewyobrażalne zło. Robi to w tajemnicy (jakżeby inaczej) przed resztą Ligi, co tylko sprowadza na niego kłopoty. Do tego w całość mieszają się postronni i tak nastaje początek zwariowanej apokalipsy.
Komiks da się spokojnie czytać samodzielnie, mimo że nawiązuje do wielu innych serii, w tym Batmana Snydera, Green Arrow, Korpusu Zielonych Latarni i masy innych komiksów. Wszystko to ma się składać na ogromny sekret. Wręcz mistyfikację, prowadzącą do tego jednego, od wieków zaplanowanego, zadania. Sprowadzenia istot z Mrocznego Multiwersum do Multiwersum DC. Od początku wiadomo, że mroczne wersje bohaterów przybędą, ale oczekiwanie na nich trwa trochę za długo. Przez blisko połowę tomu ciągle się tylko ględzi i ględzi o Mrocznym Multiwersum, w kółko powtarzając to samo i dodając bardzo niewiele nowych elementów. Owszem, wokoło dzieje się sporo, herosi leją się po pyskach, ale ta nudna wizja apokalipsy, która musi nadejść i nie nadchodzi potrafiła mnie miejscami dobić. Sekret tajemniczych metali był mało interesujący, zaś narracja prowadzona po części w formie zapisków w dzienniku (celowo nie piszę kto go prowadził), dobijała niespójnością. Wiecie, autor dziennika nie chce aby ktokolwiek podążał jego śladem więc... spisuje wszystko dokładnie dając komplet wskazówek. Gdy czyta się to po raz ósmy to można dostać szału.
Jednak gdy istoty z Mrocznego Multiwersum w końcu przybywają wtedy komiks nabiera zupełnie innej formy i naprawdę chciało mi się go czytać. Cholera, niektóre sceny czytałem po trzy razy, bo były tak świetne. Szczególnie zauroczyła mnie jedna z wersji Mrocznego Batmana, czyli Batman, który wiecznie się śmieje. O matko - zło oraz szaleństwo w czystej, namacalnej i "ludzkiej" postaci. Kto czytał przygody Batmana oraz Sędziego Dredd, gdy starli się z Sędziami Śmierci, ten będzie w raju. Mamy tutaj bowiem wszystko - koszmary, krew, trupy i masę szaleństwa. Ciekawie wypadają tutaj niektórzy przeciwnicy Mrocznego Rycerza, którzy obdarzeni mocą Mrocznego Multiwersum tworzą iście makabryczne światy.
Od strony wizualnej komiks tak naprawdę broni się w każdym zeszycie. Oczywiście mamy tutaj wielu rysowników oraz kolorystów, więc styl wielokrotnie się zmienia. Trochę żałuję, że całości nie narysował Stjepan Sejic, bo jego prace są po prostu obłędne. Przynajmniej dla mnie. Mimo miałkości fabularnej i dość nudnego początku, pierwszy tom "Batman Metal" muszę ostatecznie uznać za lekturę udaną. Nie jakoś specjalnie przykuwającą moją uwagę, ale na tyle, że chce przeczytać całość, głównie z powodu jednej postaci. Jeśli ktoś jest fanem uniwersum DC oraz uwielbia komiksy przepełnione akcją, to z pewnością poczuje się tutaj jak ryba w wodzie. Dla mnie to jest niezła przygoda. Na tyle ciekawa, że chce poznać jej finał.
Komiks da się spokojnie czytać samodzielnie, mimo że nawiązuje do wielu innych serii, w tym Batmana Snydera, Green Arrow, Korpusu Zielonych Latarni i masy innych komiksów. Wszystko to ma się składać na ogromny sekret. Wręcz mistyfikację, prowadzącą do tego jednego, od wieków zaplanowanego, zadania. Sprowadzenia istot z Mrocznego Multiwersum do Multiwersum DC. Od początku wiadomo, że mroczne wersje bohaterów przybędą, ale oczekiwanie na nich trwa trochę za długo. Przez blisko połowę tomu ciągle się tylko ględzi i ględzi o Mrocznym Multiwersum, w kółko powtarzając to samo i dodając bardzo niewiele nowych elementów. Owszem, wokoło dzieje się sporo, herosi leją się po pyskach, ale ta nudna wizja apokalipsy, która musi nadejść i nie nadchodzi potrafiła mnie miejscami dobić. Sekret tajemniczych metali był mało interesujący, zaś narracja prowadzona po części w formie zapisków w dzienniku (celowo nie piszę kto go prowadził), dobijała niespójnością. Wiecie, autor dziennika nie chce aby ktokolwiek podążał jego śladem więc... spisuje wszystko dokładnie dając komplet wskazówek. Gdy czyta się to po raz ósmy to można dostać szału.
Jednak gdy istoty z Mrocznego Multiwersum w końcu przybywają wtedy komiks nabiera zupełnie innej formy i naprawdę chciało mi się go czytać. Cholera, niektóre sceny czytałem po trzy razy, bo były tak świetne. Szczególnie zauroczyła mnie jedna z wersji Mrocznego Batmana, czyli Batman, który wiecznie się śmieje. O matko - zło oraz szaleństwo w czystej, namacalnej i "ludzkiej" postaci. Kto czytał przygody Batmana oraz Sędziego Dredd, gdy starli się z Sędziami Śmierci, ten będzie w raju. Mamy tutaj bowiem wszystko - koszmary, krew, trupy i masę szaleństwa. Ciekawie wypadają tutaj niektórzy przeciwnicy Mrocznego Rycerza, którzy obdarzeni mocą Mrocznego Multiwersum tworzą iście makabryczne światy.
Od strony wizualnej komiks tak naprawdę broni się w każdym zeszycie. Oczywiście mamy tutaj wielu rysowników oraz kolorystów, więc styl wielokrotnie się zmienia. Trochę żałuję, że całości nie narysował Stjepan Sejic, bo jego prace są po prostu obłędne. Przynajmniej dla mnie. Mimo miałkości fabularnej i dość nudnego początku, pierwszy tom "Batman Metal" muszę ostatecznie uznać za lekturę udaną. Nie jakoś specjalnie przykuwającą moją uwagę, ale na tyle, że chce przeczytać całość, głównie z powodu jednej postaci. Jeśli ktoś jest fanem uniwersum DC oraz uwielbia komiksy przepełnione akcją, to z pewnością poczuje się tutaj jak ryba w wodzie. Dla mnie to jest niezła przygoda. Na tyle ciekawa, że chce poznać jej finał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz