Komiks to nadal stosunkowo młode medium, na tle innych dzieł literackich. Tak naprawdę pośród badaczy literatury nadal panuje spór o to, kiedy komiks powstał. Zresztą jego definicja jest dość niejednoznaczna, a sama forma bardzo się rozwinęła od przełomu XIX i XX wieku, czyli okresu gdy komiksy zaczęły coraz mocniej się usamodzielniać. Dlatego chętnie sięgam po stare komiksy, które wznowiono, aby spojrzeć na nie trochę z historycznego punktu widzenia. "Mort Cinder" to argentyński komiks, publikowany w początkowo w tygodniku komiksowym Misterix. Zagościł tam w latach 1962-1964 i zdobył spora popularność. Jak wypada po tylu latach? Wizualnie naprawdę dobrze, ale scenariusz już niestety nie przetrwał w moich oczach próby czasu.
Wedle opisu prezentującego komiks, należałoby go zakwalifikować do horroru i fantastyki naukowej. Z pewnością w latach 60-tych XX wieku zaskakiwał on swoją niecodziennością. Domyślam się, że mógł u czytelnika wywołać poczucie grozy, gdy ten śledził losy powstającego z martwych Morta Cindera i towarzyszącego mu antykwariusza Ezrę Winstona. T z perspektywy tej drugiej postaci poznajemy całą fabułę, a zaczyna się ona jak rasowy, stary horror. Nie te krwawe pomyje, które dziś dominują w popkulturze. Nie. "Mort Cinder" to klasyk swego gatunku. Za pomocą opisów i fenomenalnego, nawet po dziś dzień, rysunku, budował atmosferę grozy. Tajemnicze postacie, odradzający się wiecznie Mort, czy szalony naukowiec, który na niego polował. Niby brzmi płytko, ale wtedy musiało to robić piorunujące wrażenie.
Dziś nadal potrafi zachwycić, jeśli skupimy się na rysunku. Jest on czarno-biały, ponury i wyraża znacznie więcej emocji niż tekst. Gdy patrzymy na cmentarz skąpany w świetle księżyca, naprawdę możemy poczuć się tak, jakbyśmy tam byli. Tajemnicze postacie o ołowianych oczach, sekretne znamię, podziemne laboratorium walniętego naukowca. Tak, rysunek Alberto Breccia ma w sobie ogromną moc. Potrafi, wybaczcie mi użycie takich słów, ożywać na oczach czytelnika. Przynajmniej ja miałem takie wrażenie, a czytanie tego komiksu w nocy przy zapalonej małej lampce koło łóżka, tylko potęgowało doznania.
Niestety od strony tekstu i scenariusza, całość już się tam bardzo nie broni. Historia jest dość prosta, co w tym wypadku można uznać za zaletę, ale użyty do jej opowiedzenia język, mocno się zestarzał. od groma tutaj powtórzeń czy w kółko powtarzania czegoś, na co czytelnik już dawno wpadł. Miejscami też gryzie się tekst narratora z wypowiedziami postaci w dymkach, które się papugują. Jeszcze gorzej wypada to w połączeniu z Ezrą opowiadającym nam historię Morta Cindera. Najpierw czytam dany element gdy Ezra jest narratorem, a potem dostaję dokładnie to samo w jego wypowiedzi. Niestety ten zabieg powtarza się nader często.
Niemniej "Mort Cinder" to na swój sposób ciekawa lektura. Pozwala nam spojrzeć w przeszłość i zobaczyć czym kiedyś był komiks i jak bardzo się zmienił. To ciekawe doświadczenie i kolekcjonerzy na pewno je docenią. Podobnie badacze literatury lub osoby ją studiujące. Nie jestem jednak pewien czy tytuł trafi do zwykłego zjadacza komiksowych wypieków dzisiejszych czasów. Jak pisałem, od strony wizualnej broni się mocno, ale fabularnie już niezbyt. Niemniej na pewno wyróżnia się na tle popkulturowych dzieł, pełnych kolorów oraz niezbyt wymyślnych horrorów.
Wedle opisu prezentującego komiks, należałoby go zakwalifikować do horroru i fantastyki naukowej. Z pewnością w latach 60-tych XX wieku zaskakiwał on swoją niecodziennością. Domyślam się, że mógł u czytelnika wywołać poczucie grozy, gdy ten śledził losy powstającego z martwych Morta Cindera i towarzyszącego mu antykwariusza Ezrę Winstona. T z perspektywy tej drugiej postaci poznajemy całą fabułę, a zaczyna się ona jak rasowy, stary horror. Nie te krwawe pomyje, które dziś dominują w popkulturze. Nie. "Mort Cinder" to klasyk swego gatunku. Za pomocą opisów i fenomenalnego, nawet po dziś dzień, rysunku, budował atmosferę grozy. Tajemnicze postacie, odradzający się wiecznie Mort, czy szalony naukowiec, który na niego polował. Niby brzmi płytko, ale wtedy musiało to robić piorunujące wrażenie.
Dziś nadal potrafi zachwycić, jeśli skupimy się na rysunku. Jest on czarno-biały, ponury i wyraża znacznie więcej emocji niż tekst. Gdy patrzymy na cmentarz skąpany w świetle księżyca, naprawdę możemy poczuć się tak, jakbyśmy tam byli. Tajemnicze postacie o ołowianych oczach, sekretne znamię, podziemne laboratorium walniętego naukowca. Tak, rysunek Alberto Breccia ma w sobie ogromną moc. Potrafi, wybaczcie mi użycie takich słów, ożywać na oczach czytelnika. Przynajmniej ja miałem takie wrażenie, a czytanie tego komiksu w nocy przy zapalonej małej lampce koło łóżka, tylko potęgowało doznania.
Niestety od strony tekstu i scenariusza, całość już się tam bardzo nie broni. Historia jest dość prosta, co w tym wypadku można uznać za zaletę, ale użyty do jej opowiedzenia język, mocno się zestarzał. od groma tutaj powtórzeń czy w kółko powtarzania czegoś, na co czytelnik już dawno wpadł. Miejscami też gryzie się tekst narratora z wypowiedziami postaci w dymkach, które się papugują. Jeszcze gorzej wypada to w połączeniu z Ezrą opowiadającym nam historię Morta Cindera. Najpierw czytam dany element gdy Ezra jest narratorem, a potem dostaję dokładnie to samo w jego wypowiedzi. Niestety ten zabieg powtarza się nader często.
Niemniej "Mort Cinder" to na swój sposób ciekawa lektura. Pozwala nam spojrzeć w przeszłość i zobaczyć czym kiedyś był komiks i jak bardzo się zmienił. To ciekawe doświadczenie i kolekcjonerzy na pewno je docenią. Podobnie badacze literatury lub osoby ją studiujące. Nie jestem jednak pewien czy tytuł trafi do zwykłego zjadacza komiksowych wypieków dzisiejszych czasów. Jak pisałem, od strony wizualnej broni się mocno, ale fabularnie już niezbyt. Niemniej na pewno wyróżnia się na tle popkulturowych dzieł, pełnych kolorów oraz niezbyt wymyślnych horrorów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz