29 kwietnia 2019

Vei #1

Bardzo lubię mitologię skandynawską. Swego czasu w ogóle mocno interesowałem się wszelkimi mitologiami ludów zamieszkujących Europę, a obecnie powoli powracam do tego zainteresowania. W dużej mierze dzięki komiksom, gdzie autorzy chętnie sięgają po tą tematykę. "Vei" jest jedną z tych serii, ale od nieco innej strony. W końcu na pierwszym planie nie mamy postaci z Midgard, czyli świata ludzi, a Jotunheim, mitycznego królestwa olbrzymów. Tytułową wojowniczką jest Vei, młoda kobieta mająca w sobie krew olbrzymów, będąca ran, czyli świętą wojowniczką, mająca walczyć w turnieju gdzie stawką jest panowanie nad Midgardem. Otóż dawno temu Asowie i Jotunowie się poróżnili, a gdy nastał kres wojny pozostał jeden spór - Kto ma władać światem ludzi. Rozwiązano go zatem w klasyczny sposób poprzez pojedynek, ale nie wszystko okazuje się być czarno-białe.

Fabuła nie jest w żadnym stopniu skomplikowana, zaś jeśli ktoś siedzi w skandynawskich mitach, to szybko zacznie przewidywać fabułę. Tutaj pojawia się coś, czego troszeczkę brakowało mi w serii "Thorgal", mianowicie inne podejście wizualne do postaci Asów, czyli bóstw Asgardu, oraz olbrzymów. Tutaj miły akcent, że nie pomylono roli Frigg i Freji, co nieraz ma miejsce w popkulturze. Niemniej mimo kilku smaczków tego typu, komiks przedstawia raczej znane szerszej publice wątki z mitologii nordyckiej. Mamy zatem zmiennokształtnego Lokiego, który tutaj jest w pewnej części człowiekiem i bardzo przypomina swój odpowiednik z komiksów Marvel. Do tego klasyczny obraz Odyna, kilka powszechniej znanych stworzeń i walkirii. Niby nic szczególnego, ale i tak cieszy to oko, bo scenariusz jest po prostu napisany dobrze.

Ciekawą postacią jest Dal, człowiek z Midgardu, który trafił do Jotunheim wraz z wyprawą, zainicjowaną przez swego pana. W zasadzie jako jedyny człowiek ma coś do powiedzenia w tej historii, bo reszta występuje epizodycznie i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dal jest odważny, troszkę naiwny oraz nie zna niczego poza areną i walką o przetrwanie. Z jednej strony to bardzo klasyczna postać, z drugiej szybko wzbudziła moją sympatię. Zresztą podobnie działa on na Vei, z którą szybko zacieśnia znajomość.

Jedyne co mi nieco przeszkadzało to rysunek. Nie jest on zły, ale nieraz postacie wyglądały zbyt słodko. Wręcz niczym wyjęte ze świata Barbie. Naprawdę lipnie się patrzy, jak rosły wiking, z masą blizn na ciele o twarzy wąsatego Kena i licu niczym porcelanowa laleczka, krwawo rozprawia się ze swoimi przeciwnikami. Jeszcze gorzej to wypadało w scenach gdzie twarz postaci wyginał grymas szaleństwa, śmiechu albo pogardy. Serio, aż mi się chciało śmiać, bo przywodziło to na myśl wszelkie parodie o wikingach. Gdy do tego dołoży się pojedyncze sceny negliżu (w pełnej krasie) i seksu, to efekt jest dość.... unikalny.

Ostatecznie jednak jestem ciekaw jak potoczy się ta historia. Finał jest interesujący, scenariusz trzyma poziom, choć to nic odkrywczego, a rysunek da się przeżyć. Pierwszy tom "Vei" to dobry komiks. Może nie jakiś bardzo dobry, ale naprawdę niezły i miło spędziłem czas nad jego lekturą. Do tego naprawdę chcę wiedzieć, co będzie dalej i czy autor może choć troszkę mnie zaskoczy. Zatem jeśli ktoś lubi lekką, niewymagającą lekturę w klimatach mitologii nordyckiej, to wydaje mi się że ten tytuł będzie dobrą pozycją. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz