25 marca 2019

Staruszek Logan #1: Strefy wojny

Od dziecka Wolverine był jedną z moich ulubionych postaci. Wiecie, taki typ faceta którym zawsze pragnąłem zostać, o zarąbistej sylwetce, metalowych szponach i w zasadzie odporny na wszystko. No dobra, nie na wszystko, ale szybko się leczył. Z biegiem lat, gdy bardziej poznawałem tą postać i rozumiałem, że prawdziwym superbohaterem jest scenarzysta, bo to on decyduje o losach wszystkich postaci w komiksie, moje uwielbienie dla Logana nieco stopniało. Niemniej nadal jest dość mocne i lubię czytać komiksy gdzie gra główną rolę. Nie czytałem wszystkiego, w zasadzie nawet chyba połowy, ale jakąś tam wiedzę posiadam. W uniwersum Marvel czy DC drażnią mnie nieco zagrywki ze skokami w czasie czy światami równoległymi. Zazwyczaj mi to nie leży. Tutaj jednak nawet jakoś mi podeszło. Oczywiście o fajerwerkach scenariuszowych nie ma mowy, ale komiks czytało mi się przyjemnie. Dlaczego? Odpowiedź znajdziecie poniżej.

Na wstępie muszę coś zaznaczyć. Nie czytałem "Wolverine: Staruszek Logan" pióra Marka Millara. Było to celowe działanie z mojej strony, gdyż chciałem się przekonać na własnej skórze, co będzie, jeśli chwycę najpierw za dzieło Bendisa. Na sieci słyszałem, że w zasadzie wyszło wtórnie, nic ciekawego i tak dalej, stąd mój pomysł na taką zagrywkę. Chyba dobrze zrobiłem, bowiem lektura "Strefy wojny" upłynęła mi szybko, miło oraz chcę wiedzieć co będzie dalej. Dodam, że dla mnie nie była to lektura wysokich lotów, ale też moje oczekiwania po tym komiksie nie należały do szczególnie wysokich. W zasadzie zadowoliłbym się czymkolwiek, co miałoby ręce i nogi, a tutaj tak się stało. Cholera, nawet głowa jest na swoim miejscu.

Sytuacja Logana nie wygląda najlepiej. Otóż Multiwersum Marvela trafił szlag, bohaterowie z Ziemi-616 i Ziemi-1610 dostali po kuprach i obecnie istnieje tylko Bitewny Świat. Słowem, monstrualna planeta zrobiona z resztek martwych światów, a całym tym grajdołkiem zarządza Viktor von Doom. Wiecie, swoisty bóg tego burdelu na kółkach. W nim żyje Staruszek Logan, który ogólnie ma przesrane. Żonę i syna zamordował mu Hulk, więc ten w odwecie wyciął wszystkich zielonych, a mięśniakowi zajumał synka, którego teraz wychowuje. Jednak coś zaczyna w tym cuchnąć i pewnego razu Logan przekracza granice swego świata. Powstaje problem, bowiem odpowiada on za wymordowanie X-Men (Mysterio namieszał mu we łbie), a w innych światach jego dawni towarzysze żyją. Jednak to dopiero początek całego bałaganu.

Mimo całego galimatiasu z przenoszeniem się w czasie i pomiędzy kolejnymi wymiarami, jakoś nie pogubiłem się w fabule. Wiedziałem gdzie obecnie przebywa Staruszek Logan, zaś nowe wersje znanych mi z dzieciństwa bohaterów wyglądały interesująco. Kluczową postacią okazuje się Emma Frost. W zasadzie to ona, w wielu wcieleniach, popycha działania naszego bohatera do przodu. Informuje go również o roli Dooma w całym tym wieloświatowym bałaganie. Oprócz niej, Logan spotka też wiele innych, znanych mu twarzy, a niektóre wprawią go w... zakłopotanie.

Od strony rysunku również komiks dobrze mi się oglądało. Jest tutaj sporo krwi, trupów i miejscami zombiaków. Tak, jest trochę dziwnie, ale w Marvel odchodziły bardziej pokręcone rzeczy. Do tego strasznie przypadł mi do gustu rysunek postaci, nieraz skąpany w mroku, brutalny i odarty z tej przesłodzonej kreski, którą raczy mnie większość komiksów Marvel. Tu jest mroczno, brudno, niemal jak w Batmanie i to mi pasuje. Ostatnia scena, choć przewidywalna, też wypadła dla mnie interesująco, dlatego jestem bardzo ciekaw, jak dalej potoczy się historia. Na pewno nie będzie to nic ponadczasowego, ale liczę na sensowne pociągniecie całości i może jakiś mały, zaskakujący zwrot akcji. Tak czy inaczej - chcę jeszcze :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz