18 marca 2019

Bouncer: Przeklęte złoto/Smoczy grzbiet

Z serią "Bouncer" miałem w przeszłości styczność wiele razy. Co prawda tylko raz zawitała ona u mnie na blogu, w prezentacji dziś omawianego tomu, gdyż jakoś nie czułem potrzeby dzielenia się opinią o niej. Jednak gdy niespodziewanie wydawnictwo Taurus Media nadesłało mi ten album, to z chęcią odświeżyłem sobie wcześniejsze przygody Bouncera, jednorękiego rewolwerowca i ochroniarza, którego życie nie należy do najlżejszych. Zresztą ciężko się dziwić, gdyż pochodzi z rodziny niezłych zabijaków, a jego matula też do aniołów nie należała. O niej i jej synach możecie przeczytać w pierwszym albumie zbiorczym, zawierającym pięć pierwszych tomów serii. Dziś prezentowany album zawiera tomy 10 i 11, które składają się na jedną przygodę. Jak zwykle krwawą i związaną z koszmarami przeszłości naszego zabijaki. 

Dobrą wiadomością jest to, że aby móc czerpać pełnię radości z lektury tej przygody nie trzeba koniecznie znać wcześniejszych albumów. Owszem, ta wiedza pozwala na połączenie w całość kilku elementów, tudzież inne podejście do bohaterów, jednak i tak bez problemu połapiemy się w fabule i relacjach pomiędzy poszczególnymi postaciami. Drugim ogromnym plusem, przynajmniej dla mnie, jest odczuwalny brak Jodorowsky'ego w roli scenarzysty. Dzięki temu mamy zdecydowanie mniej trupów, choć nadal ich nie brakuje, brak tutaj pewnych tanich podtekstów seksualnych i na siłę wepchniętych scen. Bouncer też jakby zyskał na inteligencji, bo to co czasem odwalał w poprzednich tomach było naprawdę głupie i ostro naciągane.

Jasne, większość westernów, nie ważne literackich czy filmowych, to bujda na resorach. Ostro zakłamują historię, dorzucają niebotyczne ilości trupa, a strzelaniny, gdzie ginie kilku typa w ciągu pierwszej minuty, to chleb powszedni prawie wszystkich miast. Cóż, taki urok tego gatunku. Niemniej tym razem historia, mimo sporej dawki brutalności, nie jest już tak absurdalna. Oto w miasteczku, gdzie rezyduje nasz bohater, dochodzi do straszliwej zbrodni. Ktoś rani lokalnego zegarmistrza i w bestialski sposób morduje jego córeczkę. Jak się szybko okazuje, do tragedii doszło przez pomyłkę, bowiem celem był ktoś inny, przypominający tragicznie zmarłą ofiarę. Bouncer i jego przyjaciel Job, ruszają tropem morderców wpadając w wir wydarzeń, które ciągną się daleko w przeszłość Meksyku. 

Historia mnie niespecjalnie zaskoczyła. No jednego elementu, pod sam koniec tej opowieści, nie przewidziałem, choć gdy o nim wspomniano w drodze do finału, oczywistym był fakt, że musi się pojawić. Niemniej komiks czytało mi się dobrze. W zasadzie znacznie lepiej niż tomy 3-5, które są zamieszczone w pierwszym albumie zbiorczym. Trupa nadal jest sporo, ale jego spadek w liczebności tylko umilił mi lekturę. Nie ma tutaj rzezi jak na początku czwartego tomu, gdzie przez prawie 25 stron mamy ciągłą wymianę ognia, zwieńczoną niemal 20 nieboszczykami. 

Wizualnie też jest bardzo dobrze, chyba nawet lepiej niż było wcześniej. A może po prostu przywykłem do rysunku Boucq. Tak czy inaczej, z czystym sumieniem mogę polecić ten album, zarówno fanom serii, jak i osobom lubiącym krwawe westerny. Czekam zatem już na publikację albumu zawierającego przygodę opisaną w tomach 6-7, bo pozostałe ujrzały już światło dzienne w naszym kraju. Czy seria będzie kontynuowana? Obstawiam, że tak, bo Bouncer ma jeszcze sporo życia przed sobą i niejedną historię do opowiedzenia.

WPADKA W DRUKU!!!* Strony 20 i 21 są zamienione miejscami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz