Dzieci inaczej postrzegają zmiany społeczne, co nie znaczy, że te nie potrafią w nie uderzyć z taką samą siłą, jak w dorosłych. Czasami robią to o wiele mocniej, zamieniając życie dziecka w koszmar, ku totalnemu niezrozumieniu tego obrazu dla jego rodziców. "Kinderland" autorstwa Mawila, odpowiedzialnego zarówno za scenariusz oraz rysunek, jest doskonałym świadectwem takiego stanu rzeczy. Bo czy turniej ping-ponga, wycieczka szkolna, albo kolegowanie się z podwórkowym rozrabiaką, mogą być ważniejsze od upadku jednej z ikon socjalizmu w postaci Muru Berlińskiego. Owszem, mogą. Dla dziecka bowiem są one ważniejsze niż wartości prezentowane przez zgniły Zachód i jego kapitalizm.
To jest pierwsza lekcja, płynąca z tego albumu. Każdy system z łatwością może ukształtować tok myślenia młodego człowieka tak, aby narzucić mu pewne wartości. Owszem, w przyszłości taka osoba ma będzie mogła je zweryfikować, o ile tego zapragnie. Wystarczy jednak wyjść dziś na miasto do tłumu, spojrzeć na frekwencję oraz wyniki wyborów, aby szybko się przekonać, że to wcale nie takie łatwe. Wykorzenienie jakiejś idei z głowy młodych ludzi, często graniczy z cudem. Szczególnie gdy wpływa to na reputację z szkolnego podwórka. Jednak nawet dziś ta wojna pomiędzy socjalizmem, a kapitalizmem, ma się dobrze. Zmienił się nieco charakter obu ustrojów, jednak nadal w szkołach wpaja się "odpowiednie idee". Bo czy dziecko albo młody człowiek, ma prawo zbesztać Unię Europejską? Może wyrazić się o niej krytycznie, wytykając wady systemu, który promuje? Nie, bowiem klucz odpowiedzi nie przewiduje takiej opcji.
Identycznie widzimy to w przypadku głównej pary bohaterów z "Kinderland". Mirco i Torsten chodzą do tej samej szkoły do równoległych klas. Mirco jest niskim okularnikiem i kujonem, Torsten to natomiast jego totalne przeciwieństwo. Mimo wszystko przypadek sprawia, ze się zaprzyjaźniają, a łączy ich między innymi turniej ping-ponga oraz właśnie wpajane w szkole ideologie. Straszenie kapitalizmem, uwielbienie dla socjalizmu i wpajanie jedynego, słusznego myślenia politycznego. Bo przecież nic nie jest ważniejsze od obrazu państwa, jaki stworzyła kasta rządząca.
Komiks skupia się na postaci Mirco, pokazując nam jego relacje z innymi osobami oraz rodzicami. Chodzenie na msze, co robi ukradkiem, aby nikt na niego nie doniósł, zdobywanie pozycji w klasie, dzięki grze w ping-ponga, jego pierwsze relacje z dziewczyną, która wpadła mu w oko, czy też podsłuchiwanie rozmów dorosłych. W tym ostatnim punkcie sporą rolę odgrywa też nauczycielka języka rosyjskiego, która jest jednocześnie zagorzałą zwolenniczką socjalizmu i partii robotniczej. To ona wzbudza największy strach w uczniach i ich rodzicach, grzmiąc niczym złowroga wyrocznia. Niestety ma też ona spory wkład w kształtowaniu umysłów młodego pokolenia, które nie do końca rozumie, czy też nie chce rozumieć, przemian jakie się wokół nich rozgrywają. Dla nich ten kto uciekł na Zachód, jest sprzedawczykiem, bo tak mówi system.
Co do rysunku, to nie każdemu może się on spodobać, ale idealnie oddaje sytuacje, które opisuje. Jest on na swój sposób "dziecinny", pełen ponurej groteski i szarości dnia codziennego ludzi, żyjących po wschodniej stronie muru. Szare blokowiska, klasyczne podwórka szkolne, dominujące jeszcze mocno w latach 90-tych XX wieku, szwendanie się po zrujnowanych kamienicach, czy szkolne wycieczki nad jezioro. Brak tutaj tej tony elektroniki, która tak bardzo dziś dominuje, z wszędobylskim i natarczywym ekranem. Na swój sposób, ten rysunek wzbudza nostalgię u osób urodzonych, tak jak ja, na początku lat 80-tych.
"Kinderland" to mocny komiks, choć nie tak silny w swoim wydźwięku co "Marzi" albo kilka innych tytułów, dotyczących oglądania przemian społecznych, oczami dzieci. Nie jest też to tytuł dla każdego, kto interesuje się tamtym okresem historycznym. Ideologie i zawirowania polityczne są tu na dalszym planie i widać jedynie ich drugoplanowy efekt, bowiem dzieci mają inne wartości oraz priorytety niż dorośli. Warto mu jednak dać szansę, a przynajmniej raz przeczytać. Finał jest mocny, zmusza do refleksji i bardzo różni się od tego co mamy przez lwią część albumu. Wypada dzięki temu bardzo dramatycznie, co osobiście uznaję za potężny plus. Zatem jeśli podobała wam się "Marzi" lub jej nie czytaliście, a szukacie czegoś w tym klimacie, "Kinderland" będzie idealnym kandydatem do lektury.
Komu komiks może się spodobać?
Osobom interesującym się historią końca lat 80-tych i przemian społecznych. Fanom komiksu niemieckiego oraz społecznego.
Czy kupił bym komiks, gdybym nie otrzymał go do recenzji?
W ciemno od razu, znając jego zawartość, pewnie z drugiej ręki.
Czy komiks pozostaje w mojej kolekcji?
Nie. Podobał mi się, ale nie na tyle, abym chciał do niego wracać.
Czy komiks zakwalifikował się do rocznego podsumowania 2018?
Tak, choć raczej nie pojawi się w pierwszej dziesiątce. Niemniej warto o nim wspomnieć.
Identycznie widzimy to w przypadku głównej pary bohaterów z "Kinderland". Mirco i Torsten chodzą do tej samej szkoły do równoległych klas. Mirco jest niskim okularnikiem i kujonem, Torsten to natomiast jego totalne przeciwieństwo. Mimo wszystko przypadek sprawia, ze się zaprzyjaźniają, a łączy ich między innymi turniej ping-ponga oraz właśnie wpajane w szkole ideologie. Straszenie kapitalizmem, uwielbienie dla socjalizmu i wpajanie jedynego, słusznego myślenia politycznego. Bo przecież nic nie jest ważniejsze od obrazu państwa, jaki stworzyła kasta rządząca.
Komiks skupia się na postaci Mirco, pokazując nam jego relacje z innymi osobami oraz rodzicami. Chodzenie na msze, co robi ukradkiem, aby nikt na niego nie doniósł, zdobywanie pozycji w klasie, dzięki grze w ping-ponga, jego pierwsze relacje z dziewczyną, która wpadła mu w oko, czy też podsłuchiwanie rozmów dorosłych. W tym ostatnim punkcie sporą rolę odgrywa też nauczycielka języka rosyjskiego, która jest jednocześnie zagorzałą zwolenniczką socjalizmu i partii robotniczej. To ona wzbudza największy strach w uczniach i ich rodzicach, grzmiąc niczym złowroga wyrocznia. Niestety ma też ona spory wkład w kształtowaniu umysłów młodego pokolenia, które nie do końca rozumie, czy też nie chce rozumieć, przemian jakie się wokół nich rozgrywają. Dla nich ten kto uciekł na Zachód, jest sprzedawczykiem, bo tak mówi system.
Co do rysunku, to nie każdemu może się on spodobać, ale idealnie oddaje sytuacje, które opisuje. Jest on na swój sposób "dziecinny", pełen ponurej groteski i szarości dnia codziennego ludzi, żyjących po wschodniej stronie muru. Szare blokowiska, klasyczne podwórka szkolne, dominujące jeszcze mocno w latach 90-tych XX wieku, szwendanie się po zrujnowanych kamienicach, czy szkolne wycieczki nad jezioro. Brak tutaj tej tony elektroniki, która tak bardzo dziś dominuje, z wszędobylskim i natarczywym ekranem. Na swój sposób, ten rysunek wzbudza nostalgię u osób urodzonych, tak jak ja, na początku lat 80-tych.
"Kinderland" to mocny komiks, choć nie tak silny w swoim wydźwięku co "Marzi" albo kilka innych tytułów, dotyczących oglądania przemian społecznych, oczami dzieci. Nie jest też to tytuł dla każdego, kto interesuje się tamtym okresem historycznym. Ideologie i zawirowania polityczne są tu na dalszym planie i widać jedynie ich drugoplanowy efekt, bowiem dzieci mają inne wartości oraz priorytety niż dorośli. Warto mu jednak dać szansę, a przynajmniej raz przeczytać. Finał jest mocny, zmusza do refleksji i bardzo różni się od tego co mamy przez lwią część albumu. Wypada dzięki temu bardzo dramatycznie, co osobiście uznaję za potężny plus. Zatem jeśli podobała wam się "Marzi" lub jej nie czytaliście, a szukacie czegoś w tym klimacie, "Kinderland" będzie idealnym kandydatem do lektury.
Komu komiks może się spodobać?
Osobom interesującym się historią końca lat 80-tych i przemian społecznych. Fanom komiksu niemieckiego oraz społecznego.
Czy kupił bym komiks, gdybym nie otrzymał go do recenzji?
W ciemno od razu, znając jego zawartość, pewnie z drugiej ręki.
Czy komiks pozostaje w mojej kolekcji?
Nie. Podobał mi się, ale nie na tyle, abym chciał do niego wracać.
Czy komiks zakwalifikował się do rocznego podsumowania 2018?
Tak, choć raczej nie pojawi się w pierwszej dziesiątce. Niemniej warto o nim wspomnieć.