27 czerwca 2018

Sherlock Holmes i podróżnicy w czasie #2: Fugit irreparabile tempus

Seria przygód Sherlocka Holmesa, pióra Sylvain Cordurie, przypadła mi do gustu od samego początku. Przez długi czas gościła nawet w mojej kolekcji, choć ostatecznie ustąpiła miejsca obu cyklom "W poszukiwaniu ptaka czasu". Mimo to, nadal chętnie sięgam po kolejne tytuły, gdzie najsłynniejszy detektyw Londynu, mierzy się z potworami, wampirami, czy podróżnikami w czasie. W tym albumie dochodzi kresu pewien etap z jego życia, gdy to udawał zmarłego i podszywał się pod zwykłego bibliotekarza. Wplątany w aferę na dworze królowej, zamieszany już i tak w liczne perypetie z Dziećmi Nocy, staje do dość nierównej walki z samą... królową Wiktorią i Lordem Kanclerzem. Finał tego starcia, nie jest jednak łatwy do przewidzenia.

Historia jest, jak zwykle dla tej serii, bardzo dynamiczna, choć tym razem też mocno zawiła. Tutaj pojawia się pewien element, który trochę zepsuł mi radość z lektury. Mianowicie fabuła bardzo mocno nawiązuje do kilku kluczowych wydarzeń z poprzednich części serii, w tym osobnej dylogii "Mandragora", gdzie Holmes nie brał udziału. Jest ona jednak ważna, bo dotyczy dwójki innych, kluczowych dla tej opowieści, postaci, mianowicie Marcellusa Gundersona i towarzyszącej mu Lynn Redstone. Czuć te braki mocniej pod koniec tego tomu, bowiem rozmowy pomiędzy postaciami, jak i sytuacje których czytelnik jest świadkiem, ciągle nawiązują do wydarzeń z "Mandragory". Informacja o tym komiksie znajduje się również w przypisach tego tomu, co gorsza, niemal na samym jego początku. Wielka szkoda, ze nie wydano go zatem przed tą dylogią, bo czuję, że naprawdę sporo straciłem.

W praktyce to jedyna, faktyczna wada, na jaką trafiłem. Reszta komiksu trzyma swój dawny poziom. Jest szybka akcja, przemyślenia tytułowego detektywa, umiejętne, choć czasem lekko naciągane, połączenie wątków z poprzednich spraw i tak dalej. Finał też jest ciekawy, aczkolwiek odrobinkę za bardzo naciągany. Nie twierdzę, ze scenarzyście zabrakło na niego pomysłu. Po prostu to, co zaprojektował brzmi nieco dziecinnie i mało logicznie. Z drugiej strony to tylko moje osobiste wrażenie i ktoś inny może odebrać ten fragment zupełnie inaczej. Podobała mi się natomiast ostatnia scena z tego albumu, dająca nadzieję na ciekawe pociągniecie serii dalej.

Tutaj warto wspomnieć, że sam Cordurie wspomina o swej współpracy z Laci. Ten tom niestety kończy ich pracę na tym polu, zatem kolejne przygody będzie rysował już ktoś inny. Ma to swego rodzaju sen, bowiem Laci rysował pierwsze dwie przygody (Wampiry z Londynu i Necronomicon), zaś trzecią (Crime Alleys), będącą swoistą retrospekcją, rysował Alessandro Nespolino. Wyszło to serii na plus, bowiem wyraźnie było czuć granicę pomiędzy wydarzeniami bieżącymi, a tymi z przeszłości wielkiego detektywa. Zważywszy, że obecnie miał on do czynienia z zawirowaniami w czasie oraz przestrzeni, nowy rysownik dla kolejnych przygód, jest jak najbardziej racjonalnym podejściem. Jestem niezwykle ciekaw co z tego wyjdzie i z pewnością dalej będę śledził poczynania Sylvain Cordurie na tym polu.

Komu komiks może się spodobać?
Fanom serii oraz osobom, które lubią nieco zwariowane historie, nawiązujące do wielu znanych dzieł literackich i ikon kina noir.

Czy kupił bym komiks, gdybym nie otrzymał go do recenzji?
Tak, choć pewnie z drugiej ręki lub na wyprzedaży.

Czy komiks zostaje w kolekcji?
Nie, bo pozbyłem się reszty serii, na rzecz innej.

Czy komiks zakwalifikował się do wstępnej listy TOP 12 przeczytanych komiksów 2018?
Nie, jednak nie wylądował tez w rozczarowaniach. To po prostu lekka, dobra lektura na raz.