Najlepsze przygody Lucky Luke'a, to te gdzie pracowali nad nimi Morris i Goscinny. Ich kreatywności, humoru oraz wiedzy historycznej, po prostu nie da się podrobić. Choć zdarzają się duety, które potrafią zrównać się z tą dwójką, to jednak finalnie okazują się być co najmniej pół kroku za nimi. "Kanion Apaczów" jest jednym z wielu przykładów na słuszność tej tezy. Goscinny i Morris wzięli tym razem na cel słynny bunt Indian pod przywództwem Geronimo. Wykorzystali oni w tym celu wiele legend dotyczących słynnego wodza Apaczów, które nierzadko są zmyślone. Zrobili to w tak umiejętny sposób, że osoba znająca historię tego słynnego oraz wielkiego człowieka, wyniesie całkiem sporo z lektury prezentowanego tutaj komiksu. Oczywiście Geronimo nie występuje na jego kartach, a jedynie jego ciekawy sobowtór o imieniu Patronimo. Jednak to nie jedyny interesujący zabieg, jaki popełnili Morris oraz Goscinny.
Nasz słynny kowboj udaje się tym razem na pogranicze USA i Meksyku, aby zażegnać rosnący tam konflikt pomiędzy Amerykańską Kawalerią, a lokalnym plemieniem Apaczów. Jest to bardzo niefortunna sytuacja, gdyż nawet wielki wódz Geronimo w końcu złożył broń i zapalił z Bladymi Twarzami fajkę pokoju. Niestety Luke staje naprzeciw poważnemu problemowi, bo dowódca kawalerii Pułkownik O'Nollan oraz wódz Apaczów imieniem Patronimo, robią wszystko aby podsycać stale rosnący konflikt. Indianie atakują kawalerzystów w wąwozie, natomiast kawaleria pali ich obozy w ramach karnych ekspedycji. Jak się okazuje, wzajemna wrogość rasowa przywódców obu grup ma swoje dużo głębsze podłoże.
Autorzy komiksu zaczynają swoją szyderę już na starcie, drwiąc na równi z kawalerzystów oraz zbuntowanych Indian. Tytułowy kanion jest w istocie skałą pośrodku pustyni, która została przedzielona na dwoje. Spokojnie można ją objechać, ale pułkownik tego nie czyni, w myśl regulaminu i uporu. Druga cecha zostaje szybko wyjaśniona, gdyż O'Nollan jest Irlandczykiem, tak jak cały jego oddział. No poza jednym metysem, którego matka była Szkotką. Oczywiście ten zabieg służy Goscinnemu do prowokowania u kawalerzystów częstych kłótni i gagów rodem z najlepszych komedii.
Patronimo wcale nie wypada lepiej na tle tego konfliktu, bo też ma dużo za uszami. Tutaj jednak autorzy odnieśli się do czasów gdy Geronimo rabował karawany i konwoje na granicy meksykańskiej, umykając co rusz kawalerii za granicę. Zmieniono jednak sporo, bo za jego rodzinną tragedię odpowiadali bowiem Meksykanie, natomiast w komiksie ci mają po dziurki w nosie konfliktu pomiędzy Apaczami a Długimi Nożami. Daje to pole na nowe formy gagów, tym razem dotyczące spokojnego i niespiesznego życia w meksykańskiej wiosce.
Tym co jednak zasługuje na szczególną uwagę, to sposób w jaki Luke prowadzi swoje śledztwo, mające na celu zakończyć konflikt. Śmiechu tutaj co nie miara, autorzy parodiują masę znanych z westernów, klasycznych zachowań, często będących wyolbrzymieniem prawdy o wojnach Armii USA z Indianami. Widać że Goscinny i Morris byli dobrze przygotowani z historii, bo wiedzieli jak się zabrać za ten album. Jeśli ktoś interesuje się tamtym okresem, to na pewno wyłapie sporo smaczków kulturowych oraz historycznych. "Kanion Apaczów" to jeden z śmieszniejszych oraz bardziej dynamicznych komiksów z serii o samotnym kowboju, który wraz z swym wiernym rumakiem zawsze w ostatnim kadrze odjeżdża w stronę zachodzącego słońca. Tutaj nawet obie postacie żartują z tego motywu i po kolejnej przeprawie przez Rio Grande marzą o tym aby wspomniana scena się pojawiła. Widząc z jakim bałaganem musza się zmagać, nie ma co się temu dziwić.
Nasz słynny kowboj udaje się tym razem na pogranicze USA i Meksyku, aby zażegnać rosnący tam konflikt pomiędzy Amerykańską Kawalerią, a lokalnym plemieniem Apaczów. Jest to bardzo niefortunna sytuacja, gdyż nawet wielki wódz Geronimo w końcu złożył broń i zapalił z Bladymi Twarzami fajkę pokoju. Niestety Luke staje naprzeciw poważnemu problemowi, bo dowódca kawalerii Pułkownik O'Nollan oraz wódz Apaczów imieniem Patronimo, robią wszystko aby podsycać stale rosnący konflikt. Indianie atakują kawalerzystów w wąwozie, natomiast kawaleria pali ich obozy w ramach karnych ekspedycji. Jak się okazuje, wzajemna wrogość rasowa przywódców obu grup ma swoje dużo głębsze podłoże.
Autorzy komiksu zaczynają swoją szyderę już na starcie, drwiąc na równi z kawalerzystów oraz zbuntowanych Indian. Tytułowy kanion jest w istocie skałą pośrodku pustyni, która została przedzielona na dwoje. Spokojnie można ją objechać, ale pułkownik tego nie czyni, w myśl regulaminu i uporu. Druga cecha zostaje szybko wyjaśniona, gdyż O'Nollan jest Irlandczykiem, tak jak cały jego oddział. No poza jednym metysem, którego matka była Szkotką. Oczywiście ten zabieg służy Goscinnemu do prowokowania u kawalerzystów częstych kłótni i gagów rodem z najlepszych komedii.
Patronimo wcale nie wypada lepiej na tle tego konfliktu, bo też ma dużo za uszami. Tutaj jednak autorzy odnieśli się do czasów gdy Geronimo rabował karawany i konwoje na granicy meksykańskiej, umykając co rusz kawalerii za granicę. Zmieniono jednak sporo, bo za jego rodzinną tragedię odpowiadali bowiem Meksykanie, natomiast w komiksie ci mają po dziurki w nosie konfliktu pomiędzy Apaczami a Długimi Nożami. Daje to pole na nowe formy gagów, tym razem dotyczące spokojnego i niespiesznego życia w meksykańskiej wiosce.
Tym co jednak zasługuje na szczególną uwagę, to sposób w jaki Luke prowadzi swoje śledztwo, mające na celu zakończyć konflikt. Śmiechu tutaj co nie miara, autorzy parodiują masę znanych z westernów, klasycznych zachowań, często będących wyolbrzymieniem prawdy o wojnach Armii USA z Indianami. Widać że Goscinny i Morris byli dobrze przygotowani z historii, bo wiedzieli jak się zabrać za ten album. Jeśli ktoś interesuje się tamtym okresem, to na pewno wyłapie sporo smaczków kulturowych oraz historycznych. "Kanion Apaczów" to jeden z śmieszniejszych oraz bardziej dynamicznych komiksów z serii o samotnym kowboju, który wraz z swym wiernym rumakiem zawsze w ostatnim kadrze odjeżdża w stronę zachodzącego słońca. Tutaj nawet obie postacie żartują z tego motywu i po kolejnej przeprawie przez Rio Grande marzą o tym aby wspomniana scena się pojawiła. Widząc z jakim bałaganem musza się zmagać, nie ma co się temu dziwić.