31 października 2017

Hellboy w piekle #1: Zstąpienie

Postać Hellboya zawsze mnie fascynowała, lecz też trochę przerażała. Taki ludzki diabeł, w którym to jego mroczna natura miała w sobie więcej dobra, niż ta ludzka. Szczególnie widząc, co ludzie potrafią sobie wzajemnie czynić. Jest to jednak moje, czysto subiektywne odczucie, względem tego bohatera. Swego czasu czytałem, choć nie kolekcjonowałem, komiksy mu poświęcone, jednak nigdy w kolejności chronologicznej. Nie przeszkadzało mi to w żadnym wypadku zagłębić się w cudowny świat, wykreowany przez Mike'a Mignolę. To on odpowiadał zarówno za scenariusz jak i rysunek pierwszych albumów poświęconych temu bohaterowi. Podobnie mamy w przypadku "Hellboy w piekle", który na zachodnim rynku zadebiutował w 2014 roku. Sam jednak dopiero teraz sięgnąłem po ten album, głównie dlatego, że po dwóch latach pojawił się drugi tom, zatytułowany "Karta śmierci". Czy żałuję, że czekałem tak długo? Tak i to bardzo, bo nowe przygody naszego diabła o mocarnej ręce są naprawdę ciekawe.

W komiksie występuje sporo nawiązań do poprzednich przygód Hellboya, ale nawet jeśli się ich nie zna, to nie przeszkadza, aby się szybko połapać w fabule. Czytelnik już na starcie dowiaduje się w jakich okolicznościach nasz bohater umiera i ląduje w piekle. No... nie całkiem od razu tam, bo wcześniej trafia do krain chaosu, a to bardzo nieprzyjazne miejsce. Nawet dla piekielników. W drodze na samo dno piekła, przyjdzie mu jednak zmierzyć się zarówno z echami przeszłości, jak i nowymi wyzwaniami. Jednak nawet w tak niegościnnym miejscu może znaleźć się przyjaciel, który poda pomocną dłoń.

To co bardzo podobało mi się w tym albumie, to nastawienie scenariusza na spokojną narrację. Tym sposobem Mignola, który ponownie zasiadł na fotelu rysownika, powrócił do korzeni serii. Mamy zatem znacznie mniej dynamicznej akcji, pojedynków i eksplozji, na rzecz wspomnień, rozważań oraz kuszenia głównego bohatera. Świetnie w to zostały wkomponowane fragmenty wielkich dzieł literatury, jak "Makbeta" czy "Opowieść wigilijnej". Buduje to klimat w całej historii, dając czytelnikowi czas na przemyślenie tego co widział i wyciągnięcie własnych wniosków.


Oczywiście znajomość całej serii, szczególnie "Dzikiego gonu", jest tutaj przydatna. Osoby dysponujące tą wiedzą, z pewnością zauważą więcej nawiązań do ziemskiej przeszłości bohatera, która niczym echo rozbrzmiewa w zakamarkach Otchłani. Nawet jeśli czytało się tylko wybrane tomy, lub nie pamięta się dobrze serii, to wyłapiemy tutaj wiele smaczków, które są niezauważalne dla nowego czytelnika. Co nie oznacza, że taka osoba powinna przejść obojętnie koło "Hellboya w piekle". Warto po niego sięgnąć, bo to doskonała lektura, a jeśli dodatkowo widzieliśmy filmy (aktorskie lub animowane), to tym bardziej warto zapoznać się z dziełem Mignoli.

Autor Hellboya, wraca w tej pracy, przynajmniej w moim odczuciu, niejako do korzeni tytułowego protagonisty. Czuć tutaj wyraźnie kreskę z pierwszych albumów, ten swoisty klimat oraz niesamowitą atmosferę. Jego prace są po prostu doskonałe i ciężko chyba znaleźć fanów literatury, którzy nie ulegną urokowi tych prac. Za kolory ponownie odpowiada Dave Stewart, pracujący na tym stanowisku, przy większości albumów serii. To kolejny atut "Hellboya w piekle", który z jednej strony jest nową serią, a z drugiej wraca do tej samej hmm.... rzeki.


Pierwszy album "Hellboya w piekle" zrobił na mnie duże wrażenie. Jak wcześniej tylko czytałem przygody Syna Diabła okazjonalnie, do tego na wyrywki, tak teraz wiem, że muszę zebrać całość do swojej kolekcji. Może brakowało mi impulsu, aby to uczynić, jednak ten komiks właśnie go zapewnił. To naprawdę świetna seria, wręcz arcydzieło w swoim gatunku, o bardzo wyrazistym i zapadającym w pamięć, tytułowym bohaterze. Czytając jego wypowiedzi w "Zstąpieniu", wręcz stał mi przed oczyma Ron Perlman, wypowiadający się w roli Syna Diabła. Zresztą dla mnie, tylko on będzie jedynym, słusznym odtwórcą tej postaci. Podobnie jak nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek inny oprócz Mignoli, mógł pisać jego komiksowe przygody