13 października 2017

Fechmistrz

Bardzo cenię Xaviera Dorisona za scenariusz, jaki napisał do "Sanktuarium" oraz za to, jak umiejętnie wymanewrował totalnie rozsypaną na kawałki obecną linię fabularną w "Thorgalu". Dotąd na mojej liście życzeń znajduje się "Trzeci Testament", "W.E.S.T." i "Long John Silver", natomiast ostatnio wpadł mi w ręce "Fechmistrz". Już sama okładka wzbudziła żywo moje zainteresowanie, ponieważ lubię klimaty osadzone w realiach średniowiecza czy okresu Złotej Ery Imperium Rzymskiego. Gdy przeczytałem, że w "Fechmistrzu" będzie dodatkowo poruszony temat religii, a konkretniej rozłamów trawiących Chrześcijaństwo w XVI wieku, to moje nadzieje urosły ponad miarę. Co ważniejsze zostały w pełni zaspokojone, gdyż "Fechmistrz" opowiada prostą historię, o zwykłych ludziach, którzy musieli zetrzeć się z najmroczniejszym demonem nękającym ludzkość - ambicją.

Pierwszoplanowymi, a zarazem tytułowymi, choć okładka sugeruje coś innego, bohaterami są Hans Stalhoffer i Giancarlo di Maleztraza. Reprezentują oni idealnie przełom czasów, w których żyją, gdzie Średniowiecze ustępowało miejsca Odrodzeniu, co zresztą wyraźnie zaznaczono we wstępie komiksu. Stalhoffer to rycerz starej daty, mający już swoje lata i posługujący się mieczem. Broń ta wymaga wytrwałości, cierpliwości i siły. Maleztraza natomiast jest przedstawiciel przyszłości i postępu, posługując się rapierem. Tu liczy się szybkość, zwinność oraz krwiożerczość. Mężczyźni stają do pojedynku o tytuł Królewskiego Fechmistrza, który od lat spoczywa w rękach Stalhoffena. Niestety wynik starcia nie wyłania zwycięzcy, a obaj walczący odnoszą ciężkie rany. Hans postanawia się jednak wycofać i oddaje swój urząd rywalowi. Mijają 4 lata, a Francją wstrząsa nowa "rewolucja" - pomysł wydania Biblii drukiem w języku francuskim, tak aby każdy piśmienny obywatel mógł ją przeczytać i zrozumieć jej słowa. Nie podoba się to Sorbonie, kolegium Uniwersytetu Paryskiego, chcącej zdławić pomysł w zarodku. Nie wiedzą, że ich czyn ponownie postawi na swej drodze dawnych rywali.

Siłą tego komiksu jest prostota płynąca ze scenariusza. Teoretycznie jest tu intryga, związana ze zwierzchnikami Kościoła Katolickiego oraz próbą złamania odwiecznego prawa, gdzie Biblia była pisana tylko po łacinie i grece, tak aby prosty lud nie miał do niej bezpośredniego dostępu. W praktyce cały ten wątek schodzi na drugi plan, gdyż na pierwszym mamy ludzi zjadanych przez różne formy ambicji. Nie dotyczy to tylko pary rywali, ale też osób, jakie stanęły na ich drodze.


Pierwszym jest królewski chirurg i dawny przyjaciel Hansa, Gawin z Bremy, który żyje złudzeniami o równości pomiędzy stanami społecznymi. Chce też, aby Słowo Boże było dostępne w języku zrozumiałym dla zwykłego człowieka, co oczywiście potępia Sorbona. Jego wychowanek i giermek, Casper, również podziela te poglądy i żyje ideałami. Młody, niedoświadczony, nieznający tak naprawdę życia na najniższym szczeblu drabiny społecznej. Hans ciągle im wypomina ich utopijne ideały, ale z własnych pobudek, a może i odrobiny lojalności, pomaga im w misji dotarcia do Paryża.

Kolejnym bohaterem drugiego planu, odgrywającym ważną rolę w tej historii, jest Timoleon. Przywódca grupy społeczności górali zamieszkujących rejon, w którym wylądowała nasza drużyna, ścigana przez Maleztraza pracującego dla Sorbony. Timoleon to człowiek ślepo oddany swemu Bogu, ale nie szukający zwady. Z drugiej strony łatwo mu zasłonić oczy obrazem trupa i wmówić coś, co nie miało miejsca. Jego ambicją jest pokazanie, kto ma w górach władzę absolutną, a jednocześnie, zamiast prawdy woli usłyszeć poparcie swoich ludzi.


Cała ta grupa staje się tłem dla rywalizacji trwającej pomiędzy Hansem a Maleztrazą, starym a nowym światem, mieczem a rapierem. To właśnie te punkty są kluczem dla tej opowieści, w której nic nie jest czarno-białe, a pokazuje wiele odcieni szarości. Mają one jednak jedną cechę wspólną - ukazanie jak niszczycielska może okazać się ludzka ambicja. Szczególnie gdy włoży się ją do jednego worka z religią i jej doktrynami, które często nie mają nic wspólnego z wolnością, moralnością oraz czystą wiarą.

Na duże brawa zasługuje też rysunek Joela Parnotte. Jego rysunek w pełni oddaje ducha początku XVI wieku oraz przemian, jakie wtedy zachodziły w Europie. Stare miesza się z nowym, mroźne góry z leśnymi wzgórzami, czy też salony możnych z brudem pospólstwa. Parnotte oddał każdy z tych elementów idealnie. Do tego świetnie uchwycił postacie, a szczególnie ich twarze. Już okładka potrafi przyciągnąć uwagę, ale to nic w porównaniu z pierwszą kartą komiksu, na której widnieje skąpana w deszczu, twarz Hansa Stalhoffera. Jak dla mnie, mistrzostwo.

"Fechmistrz" nie jest komiksem wybitnym, ale na tyle dobrze skonstruowanym, że potrafi na bardzo długo zapaść w pamięć. W moim wypadku, jako fana tego typu literatury, jest to pozycja, która od razu po przeczytaniu dołączyła do mojej kolekcji. Niekoniecznie na najwyższej półce, ale też nie na najniższej. To tego typu dzieło, które niesie w sobie prostą prawdę o ludziach, nie będąc przy tym niczym odkrywczym, ale napisanym tak, że chce się tu wracać. Xavier Dorison po raz kolejny udowodnił mi, że jako scenarzysta potrafi naprawdę wiele, a "Fechmistrzem" sprawił, że wszedł do mojego grona ulubionych autorów.