30 maja 2017

Star Wars Legendy: Z ruin Alderaana

Nim ustalono obecny kanon Star Wars, mieliśmy w tym uniwersum naprawdę mocny bałagan. Książki, komiksy i gry nie określały konkretnych dat, często autorzy na swój sposób opisywali te same wydarzenia, a próby zrobienia ciągłości fabularnej w uniwersum spełzały na niczym. Obecnie wszystkie te prace trafiły do tak zwanych "Legend", zaś wydawnictwo Egmont przybliża czytelnikom te, które są uznane za najciekawsze. "Z ruin Alderaana" to komiks z którym mam olbrzymi problem. Z jednej strony ciesze się, że Egmont go wypuścił z drugiej cieszę się, że ostatecznie nie wszedł on do kanonu. Miejscami strasznie głupi i nudny, jednocześnie jest dobrym przykładem na to jak wiele zawdzięczają twórcy filmu "Rouge 1" decyzji zarządu Disney o wycofaniu do działu "Legend" takich właśnie komiksów. Przyjrzyjmy się jednak całości od początku.

"Z ruin Alderaana" jest kontynuacją albumu "W cieniu Yavina". Jak same tytuły mówią, akcja całej linii fabularnej dzieje się pomiędzy "Nową nadzieją" a "Imperium Kontratakuje". Pierwotnie seria ta miała być początkiem nowej linii kanonicznej dla Star Wars i uzupełnić filmy, jednak tak się nie stało gdy na polu pojawił się Disney, przejmując prawa do marki. W sumie wydawnictwo Dark Horse, które wydawało zeszyty z tą linią fabularną, wypuściło na rynek 20 odcinków. Pierwsze sześć są umieszczone w "W cieniu Yavina" zaś numery od 7 do 12 właśnie w tym tomie. Można zatem się spodziewać, że pozostałe osiem zeszytów również w przyszłości ujrzy światło dzienne i pojawi się na półkach polskich księgarni prędzej lub później.

Jak zatem wypada ta linią względem tego co prezentuje sobą choćby seria "Darth Vader" wchodząca w skład obecnego kanonu. Cóż, w mojej opinii znacznie gorzej. Po pierwsze za dużo mamy tutaj "skakania" pomiędzy poszczególnymi miejscami. Rozumiem, ze wiele z tych rzeczy dzieje się w tym samym czasie, ale to co wypada dobrze w filmie, niekoniecznie pasuje do komiksu. I tak mamy jednocześnie miks trzech wydarzeń - Hana Solo próbującego nawiać z Courusant, księżniczki Organy szukającej nowego domu dla floty Rebelii oraz Luka Skywalkera, który wraz z towarzyszem, próbują wgrać pewne oprogramowanie flocie Imperium. Wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że akcja komiksu zmienia się co 2-3 strony. To powoduje chaos. Gdy już wsiąkam w pościg za Sokołem Milenium, nagle ni z tego ni z owego zostaję przeniesiony w inne miejsce, gdzie Luke wraz z towarzyszem biegają po krążowniku Imperium, potem czeka mnie kolejny przeskok do miejsca gdzie przebywa obecnie Leia, na chwilę mam scenę z Darthem Vaderem, po czym wracam do Hana Solo zupełnie nie pamiętając co on tam robi i gdzie u diabła jest Wookee.


Bardzo psuje to odbiór całości, wprowadza niepotrzebny zamęt i z tego powodu trudno mi się było czasem połapać w linii czasowej przedstawianych tutaj wydarzeń. Co zaś się tyczy samej fabuły "Z ruin Alderaana" to jest ona porządna. Ciekawie opracowana, z bardzo dynamiczna akcją i interesująco napisanymi postaciami, choć nie tak mroczna i brutalna jak komiksy budujące obecny kanon. Widać to szczególnie na przykładzie Lorda Vadera, który tu jest klasycznym antagonista z produkcji Star Wars. Samotny, poważny i "dyszący". Nie to co Darth Vader, który z Tripelzero morduje pół dworu królewskiego, po czym zbuntowanych baronów wybija zalewając ich cytadelę ogromnym wodospadem lawy. Nowy Darth Vader to kawał wyrachowanego sss... skurczybyka, zaś ten prezentowany w tym albumie jest po prostu "starym" Vaderem.


Na pocieszenie zostaje rysunek. Ten naprawdę mi się podoba, przykuwa uwagę z daleka i cieszy oczy estetyką. Świetnie oddaje klimat pierwszych nakręconych filmów w tym uniwersum, choć rysy twarzy pewnych postaci są inne niż ich aktorskich odpowiedników. Może to komuś przeszkadzać, choć nie powinno, zaś mi nawet bardzo pasowało. Dodawszy do tego ładną paletę kolorów i dobrze narysowane sceny akcji, otrzymamy komiks naprawdę ładny, choć nie będący rysunkowym arcydziełem. Taki jest własnie cały ten album - w porządku, jednak nie pozbawiony głupich wad. Zapewne jako film lepiej by się spisał, niemniej i tak nie żałuję poświęconego mu czasu. Z drugiej strony ciesze się, że wyleciał z kanonu Star Wars, gdyż "Rouge 1" bije go na głowę. Warto zatem sprawdzić co jeszcze nie tak dawno planowali dla nas scenarzyści Star Wars i przekonać się na własnej skórze o słuszności decyzji studia Disney.