Szwecja to bardzo dziwny kraj, jednak umieją tam robić dobre kino, zarówno kryminalne jak i komediowe. Choć w tym konkretnym wypadku określenie "czarna komedia" jest najbardziej właściwe. "Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" to iście dziwna mieszanka przywodząca na myśl "Foresta Gumpa" z domieszką "Przekrętu" czy "Pulp Fiction". Jest to zatem mocno specyficzne kino, które nie wszystkim przypadnie do gustu, jednak każdy powinien go choć trochę spróbować. Czemu? Gdyż tak naprawdę obraz Felixa Herngrena nie jest wcale pozbawiony sensu, jakby się mogło z pozoru wydawać. Ma niezgorszą puentę i pokazuje dlaczego warto cieszyć się życiem, nawet gdy los okłada cię ze wszystkich stron stalowym kijem bejsbolowym.
Głównym bohaterem jest Allan Karlsson (Robert Gustafsson), który wylądował w domu spokojnej starości po tym jak zabił lisa, który rabował mu kurnik. Problem w tym, ze dokonał tego przy użyciu dynamitu, a to nie spodobało się lokalnym władzom. Zresztą Allan od zawsze kochał materiały wybuchowe, zaś jego życie było mocno związane z różnymi sławnymi ludźmi i często towarzyszyły temu eksplozje. Jednak gdy trafił w wieku stu lat do socjalnego mieszkania, postanowił uciec... oknem. Bez żadnego celu ruszył przed siebie, w ten sposób przypadkiem spotykając na swej drodze gangsterów, rubasznego dróżnika kolejowego, wiecznego studenta i kobietę trzymającą w stodole cyrkowego słonia.
Trzeba przyznać, ze losy Allana Karlssona są równie zwariowane co Foresta Gumpa i oba filmy są zrobione w podobnej konwencji. Zawierają całą masę retrospekcji, które przybliża widzowi główny bohater, powiązanych z historycznymi wydarzeniami i osobistościami. Do tego jeden i drugi nie szukają rozgłosu ani przygód, po prostu robią swoje, a dziwnym zrządzeniem losu są po prostu w odpowiednim miejscu aby odcisnąć swój ślad w historii. Wszystko ma też tutaj sens, a to za sprawą genialnie napisanego scenariusza. Allan nie szuka zwady ani kłopotów, te samego go odnajdują, jednak kto, szczególnie pośród gangsterów, potraktuje poważnie stuletniego staruszka oraz wymówkę, że ten ukradł kilkadziesiąt milionów koron.
W tym momencie na plan wchodzą nawiązania do takich klasyków jak "Przekręt" czy "Pulp Fiction". Część gangsterów to idioci, ale inni zachowują się racjonalnie. Mają po prostu... pecha, co kończy się dla nich nieraz w bardzo opłakany sposób. Ta kombinacja niefortunnych pomyłek dostarcza jednak widzom ogromnych pokładów radości. Czasami zastanawiamy się czy to jest tylko satyra czy może faktycznie taki splot wydarzeń mógłby mieć miejsce. Finał zaś tej potyczki pomiędzy staruszkiem, gangsterami, a detektywem próbującym rozwiązać całą tą zagadkę jest iście, że się tak wyrażę, bombowy.
Ciekawie napisano też postacie towarzyszące w tej wędrówce głównemu bohaterowi. Są one bardzo wyraziste, każda z nich jest na swój sposób unikalna i dzięki temu zapada w pamięć. Dotyczy to zarówno osób wędrujących z Allanem gdy ma sto lat, jak i tych jakie wspomina wracając do czasów swej młodości. Dodawszy do tego szczyptę lokalnej, małomiejskiej, szwedzkiej kultury i odrobinę szaleństwa w postaci słonia, reżyser daje nam zbiór bohaterów, których naprawdę łatwo polubić. dzięki temu z duża przyjemnością wraca się do tego filmu, za każdym razem oglądając go nieco inaczej i nadal świetnie się bawiąc, wyczekując na pewne unikalne sceny, przesiąknięte zarówno absurdem jak i sensem.
"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" to genialny obraz człowieka, nie chcącego przestać cieszyć się życiem. Puenta jest naprawdę mocna i zapadająca w pamięć, zaś cały obraz przykuwa widza zarówno od strony scenariusza, wykonania technicznego jak i pracy aktorów. Jednak jak napisałem na wstępie - to kino specyficzne, zatem nie każdemu może przypaść do gustu. Co prawda nie czytałem książki, na podstawie której nakręcono film, jednak teraz zamierzam to nadrobić. Jeśli będzie prezentować tak samo ironiczny obraz co dzieło Felixa Herngrena to z pewnością zagości na mojej honorowej półce w domowej bibliotece.