3 lutego 2017

Troyes

Jakiś czas temu zaprezentowałem unboxing gry, będącej już w pewien sposób legendą dla weteranów gatunku. Mowa oczywiście o Troyes, klasycznym euro, które dopiero teraz doczekało się polskiego wydania. Czy warto było? Cóż, zdanie mam w tej materii mocno podzielone. Z jednej strony fajnie, że pojawiło się rodzime wydanie tak sławnego tytułu, do tego z pakietem DLC dającym kilka nowych kart i wariant solo. Z drugiej zaś strony patrząc po dzisiejszym rynku gier tego typu, nawet wychodzących spod skrzydeł tego samego wydawcy, Troyes zalatuje już trochę nudą. Powód? Cóż... to zwykłe euro.

Zacznijmy może od krótkie przedstawienia zasad Troyes, gdyż nie każdy kto odwiedza tego bloga, mógł słyszeć o tym tytule. Otóż jest to sztandarowa w swym gatunku gra ekonomiczna z wykorzystaniem kości K6, pionków robotników i znaczników. Naszym celem będzie zdobycie jak największej liczby punktów, zaś te pozyskamy głównie za sprawą akcji wykonywanych w kartach budynków oraz na samej planszy. Akcje opłacamy kośćmi zdobytymi z trzech budowli urzędowych (pałac, klasztor i ratusz) ale będziemy tez mogli je kupić od naszych współgraczy czy postaci neutralnej (sterowanej przez grę). 

Przygotowanie gry, jak i sama rozgrywka są bardzo proste, zaś sednem zabawy będzie umiejętne wykorzystanie naszych zasobów oraz reagowanie na to co aktualnie pojawi się na planszy w postaci kart (budynki i wydarzenia). Na planszy ustawiamy rewersem do góry karty budynków o wartości na ich rewersie od I do III, przy czym do każdego typu (biały, czerwony i żółty) losujemy tylko 3 karty z 9 jakie są przypisane na dany kolor. Następnie obok planszy umieszczamy przygotowane talie (zależy od liczby osób) kart wydarzeń oraz bank zasobów i kostek. Każdy z graczy zaś zostaje swój początkowy przydział robotników, znaczników i gotówki, jak również losuje kartę lidera (dwie karty w trybie dwuosobowym). W tym momencie zaczynamy końcowy etap przygotowań, czyli wystawianie swoich robotników do początkowych budowli (pałac - czerwony, klasztor - biały, ratusz - żółty). Budynki te (nie z kart tylko z planszy) będą generować nam co rundę kostki w swoim kolorze.


Cała rozgrywka dzieli się na kilka faz, zaś pełna gra trwa liczbę rund określoną przez liczbę grających. Przez pierwsze 3 rundy występuje faza 0, gdzie odkrywamy kartę budynku każdego koloru. Potem zaś mamy rasową, do bólu oklepaną klasykę. Otrzymujemy surowce (kasę i kostki), opłacamy swoich robotników, rzucamy kośćmi i ustawiamy je na planszy w swojej dzielnicy (dodatkowo rzucamy kośćmi za gracza neutralnego - szare pionki w budynkach), dobieramy karty wydarzeń i rozgrywamy ich pole zagrożeń (dolna część karty), rozgrywamy naprzemiennie akcje, a na sam koniec czyścimy stół. Tak naprawdę najwięcej czasu zajmie rozgrywanie akcji oraz kart wydarzeń, gdzie każdy nasz ruch będzie skutkował konsekwencjami w przyszłości.

W przypadku wydarzeń chodzi głównie o czarne kostki. Są to bandyci których musimy pokonać. Można to uczynić poświęcając kostki o takiej samej lub większej wartości, przy czym czerwone kostki maja wartość dwukrotnie większą. Oprócz tego musimy rozegrać wszelkie inne efekty mogące usuwać pionki czy znaczniki z planszy. To często bardzo utrudnia przejecie dominacji nad czymś i zmusza graczy aby w fazie akcji wspólnie lub samodzielnie zniszczyli dane wydarzenie. Warto zaznaczyć, że jedno z nich - Rabusie - jest na stałe wdrukowane w planszę, zatem zawsze będzie miało miejsce.


Co do akcji, to również nic odkrywczego tutaj nie ma. Ot klasyczne euro z mechanikami zarządzania zasobów. Tutaj należy pamiętać, że złoto jest nam potrzebne do rozwoju w grze, jednak na koniec zabawy nie przyniesie nam żadnych punktów, chyba że ktoś posiada odpowiedniego patrona. W tym miejscu pojawia się mechanika, która bardzo mi nie pasuje - punktowanie za patronów. Otóż na koniec gry wszyscy gracze ujawniają co trzymają na ręce i taka karta punktuje nie tylko na nich ale wszystkich graczy biorących udział w zmaganiach. W czystej teorii ma to wprowadzić element blefu. Np. jeśli ktoś ma kartę generującą punkty za złoto, to ma tak grać aby tego nie zdradzić, a jednocześnie zebrać jak najwięcej złota. Ma to jeszcze słaby sens w pierwszych dwóch partiach, ale potem... nie ma go za grosz. Łatwo bowiem rozszyfrować co kto trafił, a do tego ten mechanizm sprawia, ze karta jaką mamy może dać więcej korzyści naszym przeciwnikom niż nam samym.

Do tego da się tutaj spokojnie wytworzyć efekt śnieżnej kuli. Wystarczy w pierwszych dwóch rundach odpowiednio rozmnożyć gotówkę, aby potem móc wbijać się na dowolne karty swymi robotnikami i tym samym zyskiwać profity i punkty. Przy korzystnym ułożeniu kart początkowych może dojść do sytuacji, że jakiś gracz zostanie zepchnięty szybko na samo dno i do samego końca nie da rady się od niego skutecznie odbić. Nie ratuje tutaj system zakupu kostek od przeciwników, gdyż mając mało gotówki i tak nie wystarczy nam środków na opłacenie naszych ludzi czy wykupienie im miejsca na karcie.


Tryb solo też nie porywa i tak naprawdę mógłby nie istnieć. W tego typu grach ściganie się z samym sobą o lepszy wynik końcowy jest w mojej opinii zwyczajnie nudne. Troyes to porządna i dobra gra, choć w porównaniu do kilku zeszłorocznych hitów, pozostaje mocno w tyle. Owszem sentyment pozostał, nie można odmówić jej potencjału, który jednak widać w pełni przy 3 lub 4 graczach, ma w sobie nadal sporo ognia i zapewne spodoba się weteranom gatunku. Do tego osoby znające jej pierwsze wydanie, z pewnością będą chciały sięgnąć po polską odsłonę. To dobra gra, zatem warto się jej przyjrzeć, jednak nie przetrwałą próby czasu i spokojnie możemy znaleźć na rynku o wiele lepsze pozycje.

Plusy:
* to nadal, świetne, klasyczne euro
* niski próg wejścia
* jakość wydania
* mini-dodatki
* cena

Minusy:
* tryb solo jakby na siłę (szybko się nudzi)
* konkurencja oferuje lepsze gry
* klasyk zaczął rdzewieć
* da się spokojnie wytworzyć efekt śnieżnej kuli