W 2012 na ekranach kin pojawiła się najbrzydsza Królewna Śnieżka jaką widział świat. Nudna, nieudolnie zagrana, z jedną i tą samą miną na twarzy. Mimo naprawdę ciekawie napisanego scenariusza, świetnych kostiumów i doborowej obsady, Łowca i Królewna Śnieżka, mocno rozczarowywały za sprawą Kristen Stewart, która wcieliła się w rolę tytułowej piękności. Nie było się czemu zbytnio dziwić, bo w postać okrutnej macochy, znanej jako Królowa Ravena, wystąpiła Charlize Theron, a jej Stewart nawet nie jest godna butów czyścić, a co dopiero uchodzić za piękniejszą czy tym bardziej lepszą aktorkę. Jednak teraz otrzymaliśmy baśń o jakiej marzyłem od czasów Maleficent, u nas szerzej znanej pod tytułem Czarownica. Dwa genialne duety - para kochanków oraz dwójka sióstr - dały mi to czego zabrakło w pierwszej części serii. Potęgę magii.
Łowca i Królowa Lodu, a w zasadzie Winter's War bo tak brzmi oryginalny tytuł, który o wiele lepiej oddaje charakter tej produkcji niż polskie tłumaczenie, zaczyna się jako prequel, jednak szybko staje się sequelem. Na początku poznajemy historię dzieciństwa Eryka i drogę, która sprawiła że stał się łowcą Królowej Lodu, siostry Raveny, pałającej żądzą zemsty na ludziach za utratę swego jedynego dziecka. Tam też poznajemy Sarę, przyszłą żonę Eryka, o której wielokrotnie wspominał w części pierwszej. W wyniku tragicznych splotów wydarzeń, para zostaje rozbita, zaś Łowca trafia do królestwa rządzonego przez Ravenę. Po jej pokonaniu postanawia zamieszkać samotnie w lesie, jednak jego spokój przerywa wieść o tym, że tajemnicze złote lustro Raveny zniknęło. Emanujące z niego zło zagraża światu, zaś pozbawiona miłości Królowa Lodu stara się je odnaleźć aby przejąć nad nim kontrolę.
Scenariusz został napisany naprawdę porządnie oraz poważnie. Nie mamy tutaj współczesnego podejścia do słodkiego, dziecięcego kina, gdzie zło zawsze jest szkaradne a dobro piękne. Jest wręcz odwrotnie, tak jak w prawdziwym życiu. Miłość jest trudna i pełna wyrzeczeń, pęknięte oraz zdradzone serce potrafi zamienić się w bryłę lodu pragnące tylko ślepej zemsty, dobro jest skryte w najmniej oczekiwanym miejscu, a zło emanuje swym blaskiem i kusi pięknością. Mamy zatem przepis żywcem zaczerpnięty z starych baśni Braci Grimm czy Andersena. Taki zabieg z pewnością przypadnie do gustu miłośnikom tego gatunku, jednak może też zrazić do siebie szerszą widownię, przyzwyczajoną do lukrowego obrazka "bajek", serwowanych od lat przez Hollywood. Najlepszym dowodem na to była porażka zeszłorocznego Piotrusia Pana, również bazująca na poważnym podejściu do tematu. Mimo wielkiego sukcesu Maleficent, który można po części zrzucić na barki fenomenalnie stworzonej i odegranej postaci Króla Stefana, ten gatunek kina, choć przeżywa rozkwit, z pewnością nie znajdzie tak szerokiej publiki, jak słodkie animacje czy klepiący się po twarzach superbohaterowie.
Jedyne co mnie naprawdę zabolało to pominięcie osoby brata Raveny, Finna. W poprzedniej części odegrał bardzo ważną rolę w całej historii, bezpośrednio powiązaną z losami Eryka. Teraz zaś kompletnie o nim zapomniano i wręcz wymazano. Nikt o nim nie wspomina, nie są przytaczane o nim żadne szczegóły, zaś w początkowych scenach brak wzmianki jakoby dwie siostry miały brata. Z poprzedniej części wiemy, że tragiczne wydarzenia które pchnęły Ravenę i jej brata na ścieżkę zła rozegrały się bardzo dawno temu, na długo przed historią opowiedziana w obu tych filmach. Jednak mimo to wątek ten popadł obecnie w zapomnienie, co naprawdę bardzo drażni.
Wielki ukłon należy się całej ekipie aktorów, którzy pokazali na co naprawdę ich stać. Każdy z osobna tak dobrze wcielił się w swoją rolę, że odegrał postać wyjątkowo wiarygodnie. Dzięki temu nie mamy zjawiska "zanikania" charakterów z dalszego planu, tonących często w cieniu postaci pierwszo- i drugoplanowych. Jednak kiedy na ekranie pojawia się Królowa Ravena w osobie Theron, to zwyczajnie oślepia swym blaskiem. Ta kobieta posiada pewien naturalny magnetyzm, a do tego fenomenalny talent, z którego potrafi w pełni korzystać. Dodaje to jej postaci pewną dozę drapieżności oraz majestatu, tworząc żywą kreację z baśni gdzie występuje piękna, ale pozbawiona serca, okrutna czarownica. Na tym tle spisuje się wręcz genialnie Emily Blunt, w roli Królowej Lodu, kobiety o wiele mniej ambitnej od swej morderczej siostry, chcącej żyć spokojnie. Niestety nie jest jej to dane i zamienia się w istotę o roztrzaskanym sercu, zagubioną w mroku i rozpaczy. Ten duet, dwóch przeciwstawnych, a jednocześnie pokrewnych kobiet, poraża widza. Obie aktorki wyszły z tego pojedynku zwycięsko i dały pokaz prawdziwej magii oraz ducha starych baśni.
Nie inaczej jest z naszym tytułowym Łowcą oraz jego żoną Sarą, którzy muszą na nowo się dotrzeć po latach rozłąki. Brak zaufania, niedowierzanie, wspomnienia przeszłości - to wszystko przeplata się pomiędzy tymi bohaterami, którzy jednoczą siły we wspólnym celu. Jednocześnie koło nich odgrywa się inna scena miłosnych tarć w postaci dwóch par krasnoludów. Ma ona charakter bardziej klasyczny, ale dopełnia obraz, opowiadający jak może wyglądać miłość w prawdziwym życiu. Dla jednych jest pełna uprzedzeń, dla innych prosta oraz nieskomplikowana oparta na zaufaniu. Potrafi być też okrutna oraz pełna wyrzeczeń albo zamienić się w bolesne wspomnienie o stracie, która rozdarła duszę na dwie części. Potrafi dać zarówno siłę jak i stać się morderczą trucizną, a wszystko zależy jak będziemy tym uczuciem obracać i je szlifować.
Od strony technicznej Łowca i Królowa Lodu stoją na bardzo wysokim poziomie. Wiele elementów lodowego pałacu zbudowano, w tym całą salę tronową, co robi wrażenie na widzu. Podobnie było z mniejszymi obiektami jak karczma czy plac treningowy dla młodych łowców. Dużą liczbę scen nagrano w leśnych plenerach co wypadło o wiele lepiej od komputerowych wizualizacji lasów, choć i takich zabiegów nie brakuje. Wypadają one jednak bardzo dobrze oraz zdecydowanie lepiej niż w wysoko budżetowym Hobbicie: Bitwa pięciu armii. Na szczególna uwagę zasługuje lodowa iglica, fortecy Królowej Lodu. Świetnie zrealizowano pojedynki magiczne, których strzępy zaprezentowano w zwiastunach. Finalna walka wręcz wbija widza w fotel i w moim odczuciu wyglądał o niebo lepiej od tego co pokazali twórcy Czasu Ultrona. Dodajmy do tego sporą dawkę popisów kaskaderskich oraz pojedynków, a otrzymamy wspaniały obraz dynamicznych potyczek.
Łowca i Królowa Lodu to nie film dla każdego. Mamy tu do czynienia z rasową baśnią, czyli filmem przygodowym o podłożu dramatu, poruszającego poważne zagadnienie, do tego skropione wyważoną ilością humoru sytuacyjnego. Taki obraz może nie przypaść do gustu tym, którzy przywykli do wyidealizowanego kina, sygnowanego rycerzem na białym koniu, ratującego piękną księżniczkę. To obraz o wszelkich obliczach miłości i ludziach nadających jej różną formę od zdrady do wybaczenia. Jednak zachęcam do sięgnięcia po tą pozycję, bo według mnie warto. Warto nie tylko dla wspaniałych kreacji, świetnej gry aktorskiej, bajecznej muzyki czy efektownych pojedynków. Ale dlatego, aby zobaczyć czym jest stara dobra baśń.
Ocena - 9/10
Łowca i Królowa Lodu, a w zasadzie Winter's War bo tak brzmi oryginalny tytuł, który o wiele lepiej oddaje charakter tej produkcji niż polskie tłumaczenie, zaczyna się jako prequel, jednak szybko staje się sequelem. Na początku poznajemy historię dzieciństwa Eryka i drogę, która sprawiła że stał się łowcą Królowej Lodu, siostry Raveny, pałającej żądzą zemsty na ludziach za utratę swego jedynego dziecka. Tam też poznajemy Sarę, przyszłą żonę Eryka, o której wielokrotnie wspominał w części pierwszej. W wyniku tragicznych splotów wydarzeń, para zostaje rozbita, zaś Łowca trafia do królestwa rządzonego przez Ravenę. Po jej pokonaniu postanawia zamieszkać samotnie w lesie, jednak jego spokój przerywa wieść o tym, że tajemnicze złote lustro Raveny zniknęło. Emanujące z niego zło zagraża światu, zaś pozbawiona miłości Królowa Lodu stara się je odnaleźć aby przejąć nad nim kontrolę.
Scenariusz został napisany naprawdę porządnie oraz poważnie. Nie mamy tutaj współczesnego podejścia do słodkiego, dziecięcego kina, gdzie zło zawsze jest szkaradne a dobro piękne. Jest wręcz odwrotnie, tak jak w prawdziwym życiu. Miłość jest trudna i pełna wyrzeczeń, pęknięte oraz zdradzone serce potrafi zamienić się w bryłę lodu pragnące tylko ślepej zemsty, dobro jest skryte w najmniej oczekiwanym miejscu, a zło emanuje swym blaskiem i kusi pięknością. Mamy zatem przepis żywcem zaczerpnięty z starych baśni Braci Grimm czy Andersena. Taki zabieg z pewnością przypadnie do gustu miłośnikom tego gatunku, jednak może też zrazić do siebie szerszą widownię, przyzwyczajoną do lukrowego obrazka "bajek", serwowanych od lat przez Hollywood. Najlepszym dowodem na to była porażka zeszłorocznego Piotrusia Pana, również bazująca na poważnym podejściu do tematu. Mimo wielkiego sukcesu Maleficent, który można po części zrzucić na barki fenomenalnie stworzonej i odegranej postaci Króla Stefana, ten gatunek kina, choć przeżywa rozkwit, z pewnością nie znajdzie tak szerokiej publiki, jak słodkie animacje czy klepiący się po twarzach superbohaterowie.
Jedyne co mnie naprawdę zabolało to pominięcie osoby brata Raveny, Finna. W poprzedniej części odegrał bardzo ważną rolę w całej historii, bezpośrednio powiązaną z losami Eryka. Teraz zaś kompletnie o nim zapomniano i wręcz wymazano. Nikt o nim nie wspomina, nie są przytaczane o nim żadne szczegóły, zaś w początkowych scenach brak wzmianki jakoby dwie siostry miały brata. Z poprzedniej części wiemy, że tragiczne wydarzenia które pchnęły Ravenę i jej brata na ścieżkę zła rozegrały się bardzo dawno temu, na długo przed historią opowiedziana w obu tych filmach. Jednak mimo to wątek ten popadł obecnie w zapomnienie, co naprawdę bardzo drażni.
Wielki ukłon należy się całej ekipie aktorów, którzy pokazali na co naprawdę ich stać. Każdy z osobna tak dobrze wcielił się w swoją rolę, że odegrał postać wyjątkowo wiarygodnie. Dzięki temu nie mamy zjawiska "zanikania" charakterów z dalszego planu, tonących często w cieniu postaci pierwszo- i drugoplanowych. Jednak kiedy na ekranie pojawia się Królowa Ravena w osobie Theron, to zwyczajnie oślepia swym blaskiem. Ta kobieta posiada pewien naturalny magnetyzm, a do tego fenomenalny talent, z którego potrafi w pełni korzystać. Dodaje to jej postaci pewną dozę drapieżności oraz majestatu, tworząc żywą kreację z baśni gdzie występuje piękna, ale pozbawiona serca, okrutna czarownica. Na tym tle spisuje się wręcz genialnie Emily Blunt, w roli Królowej Lodu, kobiety o wiele mniej ambitnej od swej morderczej siostry, chcącej żyć spokojnie. Niestety nie jest jej to dane i zamienia się w istotę o roztrzaskanym sercu, zagubioną w mroku i rozpaczy. Ten duet, dwóch przeciwstawnych, a jednocześnie pokrewnych kobiet, poraża widza. Obie aktorki wyszły z tego pojedynku zwycięsko i dały pokaz prawdziwej magii oraz ducha starych baśni.
Nie inaczej jest z naszym tytułowym Łowcą oraz jego żoną Sarą, którzy muszą na nowo się dotrzeć po latach rozłąki. Brak zaufania, niedowierzanie, wspomnienia przeszłości - to wszystko przeplata się pomiędzy tymi bohaterami, którzy jednoczą siły we wspólnym celu. Jednocześnie koło nich odgrywa się inna scena miłosnych tarć w postaci dwóch par krasnoludów. Ma ona charakter bardziej klasyczny, ale dopełnia obraz, opowiadający jak może wyglądać miłość w prawdziwym życiu. Dla jednych jest pełna uprzedzeń, dla innych prosta oraz nieskomplikowana oparta na zaufaniu. Potrafi być też okrutna oraz pełna wyrzeczeń albo zamienić się w bolesne wspomnienie o stracie, która rozdarła duszę na dwie części. Potrafi dać zarówno siłę jak i stać się morderczą trucizną, a wszystko zależy jak będziemy tym uczuciem obracać i je szlifować.
Od strony technicznej Łowca i Królowa Lodu stoją na bardzo wysokim poziomie. Wiele elementów lodowego pałacu zbudowano, w tym całą salę tronową, co robi wrażenie na widzu. Podobnie było z mniejszymi obiektami jak karczma czy plac treningowy dla młodych łowców. Dużą liczbę scen nagrano w leśnych plenerach co wypadło o wiele lepiej od komputerowych wizualizacji lasów, choć i takich zabiegów nie brakuje. Wypadają one jednak bardzo dobrze oraz zdecydowanie lepiej niż w wysoko budżetowym Hobbicie: Bitwa pięciu armii. Na szczególna uwagę zasługuje lodowa iglica, fortecy Królowej Lodu. Świetnie zrealizowano pojedynki magiczne, których strzępy zaprezentowano w zwiastunach. Finalna walka wręcz wbija widza w fotel i w moim odczuciu wyglądał o niebo lepiej od tego co pokazali twórcy Czasu Ultrona. Dodajmy do tego sporą dawkę popisów kaskaderskich oraz pojedynków, a otrzymamy wspaniały obraz dynamicznych potyczek.
Łowca i Królowa Lodu to nie film dla każdego. Mamy tu do czynienia z rasową baśnią, czyli filmem przygodowym o podłożu dramatu, poruszającego poważne zagadnienie, do tego skropione wyważoną ilością humoru sytuacyjnego. Taki obraz może nie przypaść do gustu tym, którzy przywykli do wyidealizowanego kina, sygnowanego rycerzem na białym koniu, ratującego piękną księżniczkę. To obraz o wszelkich obliczach miłości i ludziach nadających jej różną formę od zdrady do wybaczenia. Jednak zachęcam do sięgnięcia po tą pozycję, bo według mnie warto. Warto nie tylko dla wspaniałych kreacji, świetnej gry aktorskiej, bajecznej muzyki czy efektownych pojedynków. Ale dlatego, aby zobaczyć czym jest stara dobra baśń.
Ocena - 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz