1 listopada 2022

Unboxing #140: Gry w kosmosie

Czas trochę podbić nowe światy, odległe planety i pozwiedzać kosmiczną przestrzeń. W tym materiale zaprezentuję wam trzy gry, bawiące się na różny sposób w kosmosie. Skupię się głównie na ich stronie jakościowej oraz progu wejścia, bowiem w innych materiałach omówię mechanikę oraz podam moją subiektywną ocenę. Zatem mamy Ganimedesa, o którym już nieco pisałem na blogu, Star Wars: Wojny klonów i Twilight Inscription, czyli mniejsza wersja Twilight Imperium. Przy czym mniejsza, nie oznacza wcale takiej małej :)

Ganimedes

Okej, ogólny unboxing tej gry już pojawił się na blogu i znajdziecie go TUTAJ. Przedstawiłem w nim ogólną zawartość pudełka z podstawką oraz dodatku i jakość wykonania komponentów. Tym razem skupię się na omówieniu jak dodatek ma się do podstawki, bowiem mowa o faktycznie wysokim skoku jakościowym samej gry. A jest o czym gaworzyć, bowiem sama podstawka daje spore pole do popisu. Zacznijmy od tego, że ogólnie gra ma dość niski próg wejścia jak na tytuł ekonomiczny. Jest to bowiem strategia bazująca na umiejętnym zarządzaniu pozyskanymi zasobami, gdzie mechanika faktycznie łączy się z tematyką. Innymi słowy, nie jest to totalny suchar, a czuć tu klimat przygotowywania ekspedycji kosmicznych, a raczej promów kolonizacyjnych, mających udać się na tytułowego Ganimedesa.



To jest naprawdę fajne, bowiem ostatnimi czasy trafiałem gry tego typu bardziej bazujące na poprawnej mechanice, ale temat mógłby być kompletnie z czapy. Tu jest inaczej. Szata graficzna nastraja, mechanika płynnie przenosi gracza do tematu pozyskiwania kolonistów oraz organizowania im szlaków do miejsca docelowego, co sprawia, że ogólna otoczka działa. No bo najpierw musimy pozyskać ochotników na Ziemi, potem przerzucić ich na Marsa, a dopiero wtedy wpakować na promy wysyłające w daleką przestrzeń kosmosu. Zatem to czuć pełną gębą i fajnie nastraja to nas w trakcie rozgrywki. Szczególnie jeśli gramy np. w pokoju z przyciemnionymi światłami, a w tle leci muzyka z Odysei kosmicznej.



Zatem już na tym etapie wiemy, że nie wywaliliśmy kasy w błoto. Ganimedes naprawdę potrafi dostarczyć frajdy, ma niski próg wejścia, choć instrukcja z początku może przerazić mniej opierzonych graczy. Do tego szata graficzna to cud, miód i orzeszki. Na czym polega zatem haczyk? Otóż gra w wersję podstawową jest naprawdę dobra, ale dodatek wprowadza faktycznego kolorytu. I tutaj zaczyna się zgryz, bowiem jeśli raz zagramy w ten tytuł z dodatkiem, to granie bez niego nie będzie miało sensu. Z drugiej strony nowych graczy lepiej wprowadzić stopniowo, czyli na samej podstawce, a to oznacza dla takich osób doznania efektu nudy.



Tak, dodatek do Ganimedesa wywraca mechanikę do góry nogami, mieli ją i podaje graczom w zupełnie nowej wersji. Jest to przykład, gdzie malutkie pudełko, zdające się wprowadzać niewiele elementów, tak naprawdę dodaje całą gamę nowych mechanik, które wynoszą dobrze nam już znaną grę na zupełnie nowy poziom. Jednak początkujący gracze dostaliby tutaj szoku i lepiej, aby najpierw solidnie opanowali podstawkę, bowiem ta ma w sobie dość mechanik. System doradców z dodatku po prostu zwiększa drastycznie spektrum nowych możliwości decyzyjnych, jakie gracz może podjąć, a warto pamiętać, że ma on ograniczoną liczbę decyzji na turę. Zatem należy przemyśleć każdy ruch solidnie, gdyż w innym wypadku może się on straszliwie zemścić.



I to jest dobry przykład jak tworzyć dodatki do gier. Niby małe, niepozorne pudełko, a jednak zmieniające tyle na planszy, że gracz otrzymuje całą gamę nowych doznań. Jednocześnie nie mamy uczucia, że coś wycięto z gry, jak to nieraz już miało miejsce. Nie. Dodatek wprowadza zupełnie nowy zakres mechanik, zakładając że gracz zna już tytuł na przestrzał, a gdy ten czuje się pewien swego będąc przekonanym, że już nic go nie zaskoczy, sprzedaje cios w brzuch i sprowadza do parteru. To jest dobra definicja rozszerzeń do tego typu gier.



Star Wars: Wojny klonów

Jeden z ciekawszych, i mocniej eksploatowanych w filmach, serialach i grach, wątków z uniwersum Gwiezdnych Wojen. Tutaj opartych na mechanice z serii gier Pandemia, zatem mamy grę kooperacyjną, gdzie będziemy starali się zniwelować zagrożenie. Tylko zamiast wirusów mamy droidy Separatystów oraz Lordów Sith. Innymi słowy bierzemy udział w Wojnie Klonów na pełną skalę, jako generałowie Jedi, starając się odepchnąć za wszelką cenę zagrożenie ze strony Separatystów.



Gra kosztuje 260 zł, ale waży swoje w kilogramach i ma sporo figurek. Co ważniejsze, bardzo drobiazgowo opracowanych figurek, zatem jeśli ktoś posiada odpowiednie umiejętności (ja ich nie mam), to może je przecudnie pomalować. Jednak zanim zacznę się rozpływać nad tym elementem, podsumujmy zawartość pudełka:
* 36 figurek droidów
* 3 figurki okrętów Kompanii Handlowej (blokady)
* 4 figurki złoczyńców (Sithowie)
* 7 figurek Jedi
* plastikowy suwak
* unikalna kostka K12
* 2 przeźroczyste znaczniki torów
* 2 znaczniki misji
* znacznik przypominający
* znacznik solowego gracza
* plansza
* 4 arkusze złoczyńców
* 24 karty złoczyńców (po 6 na postać)
* 7 kart postaci Jedi
* 46 kart oddziałów (Armia Klonów Republiki)
* 32 karty inwazji
* 24 karty misji
* 5 kart pomocy



Jest tego sporo i naprawdę czuć każdy wydany grosz. Naprawdę figurki to czysty kosmos. Ogromna liczba detali, również na twarzach postaci, ich wyposażeniu czy ubiorze. Owszem, wymaga to drobiazgowej roboty, ale wiele razy widziałem już, jak modelarze potrafili zdziałać prawdziwe cuda. Do tego postacie w swoich ikonicznych, filmowych pozach, także każdy fan Star Wars będzie słyszał pewne kwestie w głowie. No i droidy. Niby jeden model, ale w pięciu różnorodnych pozach, co sprawia, że mamy do czynienia faktycznie z mobilną armią, a nie stojącymi kukłami. Wszystko to zrobione z naprawdę solidnego plastiku i wrzucone w dobrze pomyślaną wypraskę.



Pozostałe komponenty również stoją mocno jakością oraz grafiką. Fani serialu oraz filmów szybko odnajdą na kartach ulubione postacie, bowiem jest w czym przebierać. Oczywiście nie zabraknie też kilku ikon dla całego uniwersum, jak pewna charakterystyczna para droidów czy okrętów. Na tym polu również wszystko stoi mocno jakością, ale wiadomo, lepiej dmuchać na zimne i wpakować karty w koszulki. Tak na wszelki wypadek, bowiem w trakcie gry ich przemiał będzie dość częsty.



Co zaś się tyczy instrukcji, to zawiera sporo zasad, jednak osoby znające choćby podstawową Pandemię, nie będą miały cienia problemu z ogarnięciem mechaniki. Szkielet mechaniki jest dosłownie ten sam, ogólne założenia podobne, natomiast zmiany dostosowane pod nową tematykę. Jednak czuć tutaj klimat pierwowzoru, co jednak w niczym nie przeszkadza. W zasadzie idealnie pasuje do Wojen Klonów, gdzie siły Separatystów rozlewały się po Republice niczym fala wirusów. Nowi gracze mimo wszystko będą mieli troszkę roboty z poznaniem wszystkich mechanik, a szczególnie umiejętnym operowaniem nimi. Mimo wszystko próg wejścia nie jest jakiś szalony.



I tak prezentują się Wojny Klonów na mechanice Pandemii od strony wizualnej, jakościowej oraz progu wejścia. Gra zapowiada się na porządną, dla mnie osobiście idealną, bowiem posiadam w moich zbiorach Pandemię z wszystkimi dodatkami i nieraz ląduje ona na rodzinnym stole. To jedna z tych gier, które nam się zwyczajnie nie nudzą, zatem jestem dobrej myśli i obstawiam, że podobnie będzie i w tym wypadku.



Twilight Inscription

Czas na "uproszczoną" wersję Twilight Imperiukm, czyli jej młodszego i mniejszego brata w postaci Twilight Inscription. Tak, gra jest mniejsza, tańsza, co nie oznacza, że prosta i krótka. Spokojnie spędzimy nad nią 3-4 godziny, pożera masę miejsca na stole, swoje waży w kilogramach oraz zmusza szare komórki do wzmożonej pracy, ale to i tak o wiele, wiele mniej niż w przypadku Imperium. Tam po prostu gra pożera na dzień dobry dwa stoły, a rozgrywka potrafi trwać pół dnia. Dosłownie.



Koszt mniejszej wersji to 270 zł zatem niemal połowa mniej niż w przypadku dużej odsłony. Choć tutaj nie uświadczymy plastiku oraz kafli składających się planszę przestrzeni kosmicznej. Zamiast tego każdy gracz ma swój zestaw plansz, po których będzie "mazał" zmywalnym markerem. Zatem wszystko jest tutaj bardzo mocno lakierowane. I to naprawdę mocno, aż błyszczy się w ciemności. Z drugiej strony z pewnością ułatwi pewne mechaniki, bowiem mamy mniej znaczników.



Ogólnie pudło z grą, raczej standardowej wielkości, zawiera:
* dwie instrukcje (pełną oraz Szybki start)
* 32 arkusze gracza (po 4 na gracza - Nawigacja, Ekspansja, Wojskowość, Przemysł)
* arkusz Mecatol Rex
* 8 suchościeralnych markerów
* 24 karty ras
* 25 kart wydarzeń
* 12 kart zadań
* 16 kart reliktów
* 12 kart polityki
* kartę mówcy
* 8 kart pomocy
* 3 ogromne czarne kości
* 3 ogromne kości intensyfikacji



Nie wydaje się tego być tak dużo, a waży swoje w kilogramach. Do tego posiada naprawdę klimatyczną szatę graficzną i naprawdę przejrzyste arkuszy graczy. Oczywiście tytuł jest skierowany do bardzo zaawansowanych graczy, zatem tylko tego typu osoby biorę tutaj pod uwagę. Nowicjusz w zasadzie nie ma czego szukać, bo odbije się boleśnie już od samych plansz, nie mówiąc o instrukcji. 



No właśnie, instrukcji mamy dwie. Pełna oraz na szybkie przypomnienie zasad. Są opracowane naprawdę drobiazgowo i solidnie, choć liczba mechanik jest na tyle duża, że gra, podobnie jak Twilight Imperium, ma raczej wysoki próg wejścia. Zje nam sporo czasu zanim w pełni to wszystko opanujemy, bowiem to tak naprawdę zupełnie nowa gra, a nie wypatroszona większa wersja. Innymi słowy fanom TI na pewno będzie tutaj łatwiej się poruszać, ale i tak czeka ich nauka mechanik od podstaw. W mojej opinii to dobrze, bo w tym sposobem dostajemy zupełnie nową grę, jedynie inspirowaną starszym oraz pokaźniejszym bratem. Innymi słowy, zapowiada się naprawdę ciekawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz