1 maja 2019

Katedra w Barcelonie

Netflix ma to do siebie, że posiada ogromną bazę seriali kostiumowych, pochodzących z różnych zakątków Europy. Jest to jeden z tych powodów, dla których klasyczna telewizja nie ma dla mnie kompletnie nic do zaoferowania. Innym jest możliwość oglądania filmów i seriali z oryginalną ścieżką dźwiękową. W przypadku hiszpańskiego mini serialu "Katedra w Barcelonie", opartego na powieści Ildefonso Falconesa, nie było w opcjach lektora, choć i tak bym go pewnie nie wybrał, na rzecz napisów. Oryginalna ścieżka dźwiękowa zawsze wypada dla mnie lepiej, choć nie ukrywam mojego sentymentu do pracy naszych lektorów. Serial składa się z 8 odcinków, każdy trwa średnio 55 minut i opowiada o dość burzliwym okresie w dziejach Barcelony. Konkretniej losy Arnau Estanyol i jego bliskich, zaś w tle powstaje tytułowa katedra. Serial łudząco podobny do "Filarów ziemi", ale też bardzo się od niego różniący.

Gdyby nie oryginalny tytuł, brzmiący "La Catedral del Mar", dałbym się zwieść iluzji i pomyślał, że wątkiem przewodnim będzie budowa Katedra św. Eulalii, czyli chyba najsłynniejszy zabytek sakralny w Barcelonie. W serialu, jak i ma się rozumieć książce, chodzi o inną świątynię. Mianowicie Bazylikę Santa Maria del Mar, poświęconej Matce Bożej Morza. Jest ona dużo mniejsza i prace budowlane nad nią trwały o wiele krócej od wcześniej wymienionej Katedry. Kamień węgielny położono w 1329 roku zaś prace zakończono w 1383, zatem całość wzniesiono w 54 lata, tymczasem prace nad Katedrą św. Eulalii trwały niemal 150 lat, zatem trzy razy dłużej. Niemniej ten wątek jest  serialu kompletnie pominięty i tutaj mamy sporą różnicę względem wspomnianych "Filarów Ziemi". Tytułowa katedra odgrywa dość istotną rolę, ale widz potrafi szybko o niej zapomnieć. Nie widzi faktycznych postępów prac na ekranie, nie widzi rozwoju placu budowy i stawiania kolejnych fragmentów świątyni. Tak naprawdę przez niemal cały serial mamy do czynienia z tą samą scenografią, zaś akcja rozgrywa się głównie w latach 1335 do 1370. Pomiędzy mamy oczywiście mocne przeskoki w czasie co 2-5 lat.



I tutaj wypływa drugi problem, który mocno mnie irytował, nieco psując przyjemność płynącą z śledzenia głównej fabuły, o której za chwilę będzie kilka słów. Mianowicie na tak ogromnej rozpiętości czasu bohaterowie powinni się znacząco zestarzeć. Nieraz poznajemy poszczególne postacie gdy są w okresie dziecięcym lub wczesnonastoletnim, po czym w tym samym odcinku mamy przeskok o ileś lat i dostajemy nową twarz. Spoko, jak najbardziej udany zabieg. Problem w tym, że ta "nowa twarz" przez kolejne lata się kompletnie nie zmienia i tutaj potrafi dojść do swoistego paradoksu. Bowiem wraz z nią nieraz pojawia się nowa, drugoplanowa postać i gdy dorasta, to nasz bohater albo bohaterka już niekoniecznie. Głównie widać to na osobie Arnau i dwóch jego wielkich miłości, Mar oraz Aledis. Mamy tutaj naprawdę niezły tygiel bowiem gdy Arnau poznaje Aledis oboje są mniej więcej w podobnym wieku, mając 25 lat, następnie ich ścieżki zostają boleśnie rozdzielone, tracą się z oczu, Mija 5 lat i na scenie pojawia się młoda Mar, mająca mniej więcej 10 lat. Mamy kolejny przeskok w czasie, Mar dojrzewa i ma na oko 17 lat, zaś od tego czasu Arnau i pojawiająca się co jakiś czas Aledis, nie postarzyli się ani odrobinę, przez co nadal wyglądają na 25 lat. To rozwala mocno realizm i potrafi irytować na dłuższą metę. Nie dotyczy to tylko tej trójki, ale też wielu innych postaci.


Aby nie było, scenariusz jest napisany naprawdę świetnie i mimo wszystko pochłoną mnie od razu. W pierwszych dwóch odcinkach poznajemy głównie losy ojca Arnau oraz okres jego dzieciństwa i dorastania. To jak związał się z budową katedry, dlaczego jego ojciec musiał uciekać z swej ziemi, czy jak nawiązał braterstwo z ulicznym wyrzutkiem imieniem Joan, w efekcie czego stali się braćmi. Od trzeciego odcinka mamy już natomiast dorosłego Arnau i jego losy, które z syna zwykłego chłopa pozwoliły mu wspiąć się na szczyt finansowej władzy i zarządzać Barceloną. Na tym polu serial naprawdę mocno mnie wciągnął, okazując przewrotny, często smutny oraz okrutny, los zwykłych ludzi, podziały społeczne czy ówczesną role kobiet. Ten ostatni element jest tutaj bardzo mocno rozwinięty i nawet nie mija się z prawdą. Rzeczywiście w tamtych czasach w Królestwie Aragonii, kobieta miała bardzo ograniczone prawa. Oczywiście wiele zależało od jej statusu społecznego, ale zazwyczaj robiła po prostu za towar. Podobnie było z chłopami i mieszczanami, nawet jeśli ci drudzy byli majętni. Liczył się tytuł i pochodzenie, zaś szlachta oraz kościół rywalizowały o złoto i wpływy polityczne, często mając gdzieś dobrobyt prostego ludu. Ten problem został ukazany w serialu bardzo wyraźnie i solidnie.


Nie zabrakło też intryg oraz zwykłych rodzinnych dramatów. Niemniej kilka pomniejszych wątków ucięto, choć jakoś mi to szczególnie nie przeszkadzało. Ciekawie natomiast pokazano rolę kościoła w państwach Półwyspu Iberyjskiego, po przez osobę brata Arnau, Joana. Zwykły ulicznik dzięki wytrwałości, sumienności, pracowitości oraz odrobiny szczęścia, znacząco poprawił swój byt. Jest to postać tragiczna, która przeszła swego czasu prawdziwe piekło, ale mimo wszystko nieraz była opoką dla brata. Równie dobrze pokazano sprawę żydów zamieszkujących Barcelonę i ich prześladowań przez kościół oraz możnych. Z jednej strony nimi gardzono, z drugiej napędzali gospodarkę miasta i kieszenie jej mieszkańców. Tutaj również odniesiono się do dwóch wydarzeń z kart historii, a mianowicie oskarżania żydów o Czarną Śmierć (rzekomo zatruli studnie) oraz ich konflikt z Świętą Inkwizycją, która była bardzo łasa na ich majątki. A te były nieraz naprawdę ogromne. Oczywiście całość sprytnie wkomponowano w historię Arnau i to, jak dorobił się ostatecznie swej pozycji oraz fortuny.


Od strony czysto technicznej, serial znów jest nieco nierówny. Z jednej strony mamy wyśmienite stroje, gdzie widać ogromną dbałość o szczegóły i oddanie realiów tamtych czasów. Z drugiej zaś czasami efekty komputerowe rażą po oczach tak bardzo, że aż boli. Widać to szczególnie mocno w scenach przedstawiających wydarzenia rozgrywające się na dalszym planie lub podczas scen batalistycznych. Na szczęście ich jest dość mało, aczkolwiek boleśniej wyglądają sceny gdzie mamy do czynienia z podpaleniem, pożarem lub w ogóle ogniem. Wtedy "nakładka" oraz wyjątkowo ubogie CGI potrafią wszystko zniszczyć. Podobnie jest z scenografią. Raz pomieszczenia są oddane bardzo wiernie historii, szczególnie jeśli mowa o małych pomieszczeniach, innym razem kują w oczy niedopracowaniem. Na szczęście gra aktorska jest na wysokim poziomie, dźwięk solidny, a montaż naprawdę bardzo dobry. Dodawszy do tego świetnie napisany scenariusz, o którym wspominałem, da się spokojnie przeżyć wymienione niedociągnięcia.


"Katedra w Barcelonie" to w mojej opinii dobry serial. Mógł być bardzo dobry, dyby postarano się bardziej w sferze charakteryzacji starzenia się postaci oraz faktycznie skupiono się na tytułowej świątyni, ale i tak miło spędziłem nad nim czas. To nie są "Filary ziemi", to nie jest Hollywood, ale dla mnie to nawet lepiej. Nie chciałem kolejnego klona tylko zupełnie nową opowieść i to dostałem. Jest to historia trudnej miłości, prawdziwej przyjaźni i tego, jak wiele potrafi dzielić ludzi. Zarówno na tle religijnym oraz społecznym. Nie natrafimy tutaj na głaskanie po głowie, klasyczny Happy End, czy pełne zadośćuczynienie win. Nie. To bardzo życiowa opowieść, gdzie prawda nie zawsze wypływa na wierzch, a ludzie pragnący wolności nieraz muszą przypłacić to życiem. Czyż tak nie jest i dzisiaj?

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz