4 marca 2020

Lucky Luke #2: Rodeo

Czas na mocny powrót do przeszłości, bowiem w nasze ręce trafił album Lucky Luke z numerkiem dwa. Zawiera on 3 historie oryginalnie wydawane pod koniec lat czterdziestych XX wieku, zaś wersja albumowa ukazała się w 1949. Zatem z racji swego wieku, przedstawione tutaj historie mocno odstają od tego, co znamy obecnie zarówno od strony scenariusza, jak i rysunku. Warto jednak sięgać po takie tomy, aby poznać historię rozwoju serii o przygodach samotnego kowboja i jego wiernego rumaka Jolly Jumpera. Jedną z nich są zmagania na Rodeo w Navaho City, ale też przygoda z pewnymi rabusiami i historia o tym, jak głupi dowcip może przynieść katastrofalne skutki.

Tytułowe rodeo ma miejsce na samym początku. Jest to, moim zdaniem, trochę przeciętna historia i w późniejszych tomach serii możemy spokojnie znaleźć ciekawsze wątki z tymi zawodami w tle. Choćby finał tomu "Cyrk Western". Tutaj mamy klasyczną opowiastkę, gdzie Luke staje w szranki z lokalnym osiłkiem i rewolwerowcem Kaktus Kidem. Wynik jest oczywisty do przewidzenia. Znacznie ciekawiej wypada druga historyjka zatytułowana "Desperado City". Tam nasz bohater musi się zmierzyć z całą zgrają przestępców, odmieniając tym samym oblicze tytułowego miasta. Jest to naprawdę udane nawiązanie do wielu mitów o Dzikim Zachodzie, ale też kilku faktów. Na przykład o sporej dozie bezprawia odległych stanów, które nie zakosztowały jeszcze "cywilizacji".

Jednak to ostatnia historyjka, "Gorączka złota nad Buffalo Creek", jest prawdziwą perełką. W prześmiewczy sposób ukazuje absurdy towarzyszące gorączce złota, wspominając przy tym wydarzenia z Kalifornii z 1849 roku. Tam dochodziło do podobnych dziwactw, jak narodziny miast dosłownie w kilka dni, przekręty bankowe, nielegalny handel działkami czy masowy spęd ludzi z innych miast na tereny złotonośne. Podobnie, jak w przypadku innych wielkich gorączek złota, wszystko miało swój dość krótki żywot, ale przy tym ogrom absurdów potrafił sięgać zenitu.

Zatem jeśli ktoś chce się pośmiać, ale niekoniecznie do rozpuchu do czego przyzwyczaiły nas późniejsze tomy tej serii, a przy tym poznać początki słynnego kowboja, to warto po ten tom sięgnąć. Dziś, z perspektywy czasu, nie jest on już tak ciekawy, choć nadal dobrze narysowany. Widać jednak na jego przykładzie, jak cała seria mocno ewoluowała i ile wnieśli w nią jej późniejsi autorzy, zajmujący się głównie pisaniem scenariuszy, a po śmierci Morrisa, również rysunkiem.

PRZYKŁADOWE PLANSZE


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz