Na ten film czekałem 26 lat. Mimo ogromnego wręcz sentymentu do wersji z 1995 roku oraz bycia miłośnikiem całej serii gier spod szyldu MK, wiedziałem czego mogę się spodziewać. Krwawej bijatyki z marginalną i pretensjonalną fabułą. Tak naprawdę chciałem zobaczyć w tym filmie sceny z gry, która bądź co bądź jest "prostą" bijatyką. Jednak zwiastuny rozbudziły we mnie nadzieję na odrobinę więcej. Że oprócz tego co wymieniłem wyżej, autorzy dadzą widzom sensownie skrojoną fabułę, posiadającą sensowny pretekst do widowiskowych pojedynków. I... niestety nie wyszło, choć kompletnej tragedii nie ma.
Mortal Kombat to seria gier, o tak długim rodowodzie, że chyba nikomu nie trzeba jej przedstawiać. Koło innych wielkich tytułów, jak Street Fighter czy Tekken, jest to jedna z najsłynniejszych marek growych, gdzie dwoje zawodników okłada się po mordzie w jak najbardziej fantazyjny oraz brutalny sposób. Ogólnie symbol MK ocieka posoką, a Fatality, czyli końcowe finishery, są żywcem wyjęte z filmów gore. Trzeba przyznać, że twórcy tutaj prezentowanego filmu, na tym polu naprawdę solidnie odrobili pracę domową. Przez ponad półtorej godziny seansu otrzymałem ogromną liczbę walk i scen żywcem wyjętych z gry. I nie ma cienia cenzury. Jest mega krwawo, brutalnie, a flaki i oderwane kończyny latają na wszystkie strony. Choć nie wszystko tutaj sprawnie działa.
Warto w tym momencie nadmienić kilka innych elementów, które niby były super, ale miały poważne skazy. Po pierwsze ogromny nacisk położony na kostiumy, gdzie widać inspiracje kilkoma ostatnimi odsłonami serii gier. Spodziewam się jednak, że dobór aktorów oraz kostiumów może nie podejść każdemu fanowi MK. Mi osobiście się one podobały, co do obsady od strony wizualnej też nie miałem obiekcji. Aktorstwo to inna para kaloszy i tutaj jest już... no średnio, a miejscami nawet bardzo kiepsko. Tak naprawdę najbardziej wiarygodnie jako aktor oraz postać z gry wypada Josh Lawson wcielający się w Kano. Zaraz za nim jest Hiroyuki Sanada grający Scorpiona. Reszta aktorów gra po prostu przeciętnie, co jakiś czas spadając na niższy pułap. Niestety jest też kilka osób, które grają po prostu kiepsko.
I wiecie, nie byłoby to problemem, gdyby nie jeden fakt. Ogromny, zdecydowanie za duży, nacisk położony na fabułę. Film z 1996 roku działał, bowiem tam scenariusz był tylko pretekstem do serii widowiskowych pojedynków. Tutaj natomiast historia jest zbyt rozwlekła, obfitująca nadmiernie w wątki dramatyczne czy familijne. Szczerze powiedziawszy - mam na nie wylane. Nie po to oglądam MK. Ja chcę mięsa, krwi i flaków, a nie ckliwych wyznań kochającego męża, który stara się bronić swej żony i córki przed czterorękim, zielonym mięśniakiem. Na cholerę mi ckliwe dialogi i łzawe westchnienia. Okej, miało to sens na samym początku filmu gdy poznajemy Scorpiona i Sub-Zero, ale później ni grzyba.
Niestety takich wpadek fabularnych jest tona. Począwszy od rozwleczonego w czasie treningu protagonistów, przez dramatyczne perypetie Jaxa, na chlipiącym Cole Youngu kończąc, bo facet nie może odnaleźć swej drogi obrońcy Ziemi. Strasznie to irytuje, a wręcz wkurwia. Naprawdę wkurwia i to bez cenzury. Podobnie mamy z pojedynkami. Część z nich to wręcz miód dla nerdowskiej duszy. Wyglądają obłędnie, są dynamiczne, brutalne i żywcem wyjęte z gry. Inne natomiast wypadają nijako, zdają się być wręcz wciśnięte na siłę, a do tego są mało efektowne.
Najlepszym podsumowaniem tego będzie moja ulubiona walka, czyli starcie pomiędzy Kano (z drobnym udziałem Soni oraz Cole) a Reptile (Syzoth). Jest to wręcz idealny przykład, jak powinno się przenieść na ekran WSZYSTKIE potyczki pomiędzy bohaterami. Do tego jeszcze podsumowanie w postaci Kano wins jest wręcz wisienką na torcie. Na drugim biegunie mamy pojedynek między Kung Lao a Nitarą, gdzie ta druga pojawia się tylko po to, aby dosłownie 10 sekund później zdechnąć. I całej sceny nie ratuje tekst Flawless victory oraz wykonanie jednego z Fatality Kung Lao. Pojedynek po prostu nie ma sensu.
Podobnie zresztą wygląda drugie starcie Liu Kang z Kabalem. Ich pierwsze spotkanie oraz w ogóle wprowadzenie obu postaci miało solidne uzasadnienie w scenariuszu. Jednak późniejsza druga runda była zwykłą kpiną. Takim na siłę pokazaniem kolejnej sekwencji z gry, gdzie każda z postaci zademonstruje niemrawo kilka ruchów specjalnych, a jedna ostatecznie wykona Fatality. Szczerze powiedziawszy - nie do końca to kupuję. Może się podobać, ale jednak coś tutaj zgrzyta.
I na tym właśnie polega problem tego filmu. Na scenariuszu. Jest tutaj za dużo irytujących wtop logicznych, zbyt usilne wciskanie dramy, rozwleczone pewne sceny, a na dokładkę przeciętne (miejscami mierne) aktorstwo. To wszystko drastycznie wyhamowuje akcję podczas seansu i potrafi wybić z rytmu. I mimo naprawdę niezłych walk, choć są one nierówno przygotowane, brutalnych scen, fajnych kostiumów, świetnych lokacji i nawet nie najgorszej muzyki, film zwyczajnie mi się dłużył. Nie jest to zła produkcja, ale widać wyraźnie że to coś w rodzaju wstępu do dłuższej opowieści. Miałem wręcz wrażenie, jakbym oglądał ponad półtora godzinny pilot serialu, który być może kiedyś powstanie.
Czy zatem pójdę do kina na ten film, gdy te już zostaną otwarte? Prawdopodobnie tak. Dla postaci Kano oraz Scorpiona, które były najbardziej wyraziste. Dla wielu efektownych pojedynków, ciekawie przeniesionych lokacji z gry, czy scen Fatality. Z drugiej jednak strony na pewno nie kupię tego tytułu na DVD. Tutaj wystarczy mi wersja z 1995 roku, która nadal pozostaje niepokonana.
Mnie osobiście kupiła ta zapowiedź i już nie mogę się doczekać aż zobaczę nową wersję Mortala. Przede wszystkim tutaj mogli sobie pozwolić na wyższą kat. wiekową przez co film będzie znacznie bliższy temu co widzieliśmy w grach.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy ta zupełnie nowa postać, któej nie było w grze jest tak bardzo potrzebna, ale dam szansę twórcom. Jestem naprawdę dobrej myśli.
Mam tylko nadzieję, że muzyka będzie przynajmniej zbliżona poziomem do filmu sprzed niemal 26 lat. Tamte kawałki, a zwłaszcza motyw przewodni przeszły do nieśmiertelności.