Od zawsze kochałem dinozaury :) Zbierałem wszystko co było z nimi związane. Figurki, zabawki, książki, naklejki, filmy animowane. Kiedy w 1993 roku poszedłem do kina na "Park Jurajski" mając 10 lat, było to dla mnie niezapomniane przeżycie. Po dziś dzień pamiętam euforię, która mi towarzyszyła gdy przemierzałem korytarze nieistniejącego już Kina Warszawa w Gdyni. Zapach starych foteli, ogromną, czerwoną i piekielnie ciężką kurtynę zasłaniającą ekran, na którym już za chwilę miały rozegrać się sceny mrożące krew w żyłach. Muzyka skomponowana przez Johnego Williamsa wryła mi się tak głęboko w umysł, że mimowolnie nuciłem ją przez kilka miesięcy, przeżywając raz za razem poszczególne sceny. I mimo upływu lat, lepszych i gorszych odsłon tej serii, zawsze do niej wracam. A widząc serial animowany na Netflix, mimo wielu obaw, nie mogłem się oprzeć pokusie. I szczerze wam powiem - NIE ŻAŁUJĘ :)
Powiedzmy to wprost - serial cierpi na pewne poważne bolączki techniczne. Największą z nich jest sztywna animacja ludzkich postaci, niezbyt dopracowane modele ludzi oraz czasami średnio dopracowana scenografia otoczenia. To się rzuca w oczy już na zwiastunach. Scenariusz i historia poszczególnych bohaterów też czasem cierpi na płytkim potraktowaniu pewnych wątków. Tak, to wszystko wygląda jakby ktoś wziął garść gotowych asetów, połączył to z genialnie dopracowanymi modelami dinozaurów i "tanim" kosztem chciał stworzyć serial dla dzieci.
Co z tego, skoro w całokształcie to działa. Więcej, to działa wyśmienicie. Mamy wręcz tonę easter eggów, płynnych nawiązań zarówno do pierwszych trzech części oraz Jurassic World. Do tego wyjaśnienia co się stało z parkiem zaraz po katastrofie, a z czasem idzie polubić wszystkich bohaterów. Ich historie są coraz ciekawsze. Nie wiem jak inni, ale ja, mając 37 lat bawiłem się na tym serialu niczym wspomniany wcześniej 10-ciolatek. Z wypiekami na twarzy chłonąłem kolejne odcinki, wyłapując wszelkie smaczki nawiązujące do poszczególnych części kinowej serii.
No i ta muzyka :) Czuć tutaj ogromny hołd dla Williamsa i tego co skomponował w 1993 roku. Idealnie łączy się to z odgłosami dinozaurów ich pomrukiwaniami, warczeniem czy donośnym rykiem. Gdy na scenie pojawia się T-Rex widz czuje respekt dla siły oraz potęgi tego drapieżnika. Oczywiście nie zabrakło też miejsca dla innych mięsojadów, w tym tych, które dotąd występowały epizodycznie. Szczególnie rozwinął ten aspekt sezon drugi. Mamy tam Karnotaura czy grupę Barionyksów i odgrywają one koło T-Rexa ogromną rolę.
Jednak aby być uczciwym, muszę trochę ponarzekać na dubbing. Wersja polska brzmi... no cóż, dla mnie wybitnie słabo. W jej wypadku nie umiałem polubić żadnej postaci, a ich głosy straszliwie drażniły moje uczy. Dlatego oba sezony obejrzałem po angielsku i wypada to o niebo lepiej. Co prawda czasami też nie jest złoto, szczególnie przy kilku postaciach drugoplanowych w drugim sezonie, ale da się to strawić.
W serialu nie brakuje też trupów, choć zważywszy na formę animacji nie uświadczymy naocznie żadnego z nich. Jednak oba sezony obfitują miejscami w sceny pożarcia, a po ofiarach zostaje co najwyżej kawałek ich garderoby albo zniszczona strzelba. Jest to świetna szkoła odnośnie tego, jak pokazać drastyczne sceny bez ich pełnego zobrazowania na oczach widza. Wyobraźnia wystarczy w tej materii.
I tak oto w moich oczach wygląda "Obóz kredowy". Na wielu płaszczyznach, szczególnie technicznych, jest to serial co najwyżej przeciętny. Z drugiej strony chcę koniecznie wiedzieć co będzie dalej. Mam wrażenie, że pierwsze dwa sezony powstawały w tym samym czasie i na trzeci przyjdzie nam poczekać znacznie dłużej. Jeśli będzie za tym szła poprawa jakości modeli postaci, otoczenia i dubbingu to jestem gotów czekać choćby i bity rok. Niezależnie jednak od końcowego wyniku, wiem że i tak wrócę do tej serii. Dla dinozaurów oraz wspaniałej muzyki. Z sentymentu do pierwowzoru z 1993 roku, który stale ciepło wspominam. No i dlatego, że ostatnia scena drugiego sezonu obiecuje coś nowego w portfolio InGenu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz