15 grudnia 2017

Filmowy Piątek: Tango i Cash

W 1989 roku pojawiło się kilka ciekawych pozycji z kina akcji. W mojej pamięci najcieplej wspominam fenomenalnego "Wikidajło" z Patrickiem Swayze w roli głównej, ale też czasem wracam do kilku scen z innego hitu. "Tango i Cash" to komedia sensacyjna, będąca dobrą wizytówką swoich czasów. Początkowo miał wystąpić duet Stallone Swayze, ale ostatecznie ten drugi wybrał rolę w wspomnianym "Wykidajło" (i chwała mu za to), a na jego miejsce wskoczył Kurt Russell. Czy film przetrwał próbę czasu? W mojej opinii, nie do końca, choć to nadal porządny kawał kina akcji z jajami. Jest głośno, jest wesoło, jest szybko, a całość przesiąknięta jest głupotkami logicznymi, z których czasem śmieją się sami aktorzy. Zapraszam zatem na kolejną wspominkę filmów z Kurtem Russellem, któremu towarzyszył na ekranie odziany w garnitur i drogi zegarek Sylvester Stallone.

Tytułowi bohaterowie są gliniarzami w Los Angeles, którzy różnią się kompletnie stylem życia, ale w pracy działają niemal identycznie. Niszczą na potęgę, rozwalają co się da, strzelają do przestępców, ale mają imponującą listę osiągnięć, więc komendanci przymykają oko na ich "niestandardowe" metody. Gdy jednak szef mafii, któremu nacisnęli na odcisk o jeden raz za dużo, finguje zabójstwo, zrzucając winę na wspomnianych detektywów, obaj panowie przegrywają z biurokracją wymiaru sprawiedliwości i trafiają do więzienia. Tam zaczynają się ich prawdziwe kłopoty, jednak policjanci nie zamierzają tak łatwo się poddać.

Film kpi wręcz w żywe oczy, z wszystkich utartych schematów kina akcji. Specjalnie używa oklepanych zagrywek, umiejętnie je parodiując i wkomponowując w całą akcję filmu. Mamy zatem przerysowane do granic możliwości postacie przestępców, policjantów, agentów FBI, jak i tytułowych bohaterów. Ray Tango (Sylvester Stallone) oraz Gabriel Cash (Kurt Russell) są rasowym przykładem bohatera spod szyldu "zabili go i uciekł". sami aktorzy kpią z tego niemal na każdym kroku, co widać, bo czasem wręcz nie są wstanie opanować delikatnego uśmiechu, gdy wypowiadają niektóre, bardziej absurdalne kwestie. Zresztą już na samym wstępie, Stallone kpi sobie z swojej roli w filmie "Rambo" co robi w przekomiczny sposób.


Tak, moi drodzy (tu odnoszę się do pokolenia urodzonego po 2000 roku), "Tango i Cash" to w istocie parodia filmów akcji lat 80-tych. Udana do tego stopnia, że nawet dziś ogląda się ją z przyjemnością, choć niestety film się zestarzał. To zagadnienie rozwinę jednak za chwilę, a na razie skupmy się na reżyserach oraz odtwórcach poszczególnych ról. Zacznijmy od stanowiska reżyserskiego, gdyż mamy tutaj interesujący zabieg. Początkowo filmem zajmował się Andriej Konczałowski, znany obecnie choćby za "Odyseję" z 1997, gdzie w główną rolę wcielił się Armand Assante. Niestety w trakcie kręcenia filmu, Konczałowski zrezygnował z swego stanowiska i studio szybko znalazło zastępstwo w osobie Alberta Magnoli. Z niewiadomych przyczyn drugi reżyser nie został wymieniony w napisach, co osobiście odbieram jako policzek dla mnie, bo ma w swoim dorobku naprawdę świetne produkcje. 

W przypadku dwójki głównych aktorów, widać że na planie nieźle się bawili, ale nie włożyli w swoje role całego serca. Być może ze względu na charakter filmu, a może nie uznali, że ich bohaterowie zasługują na poważne traktowanie. Ogólnie nie jest źle i dobrze się ogląda obu panów, wtedy w jeszcze bardzo młodym wieku, którzy biegają, strzelają i wysadzają zbirów. Ciekawie natomiast wypadła główna rola kobieca, zagrana przez Teri Hatcher. Związane z nią gagi sytuacyjne są świetne. Szczególnie pierwsze, gdy występuje na scenie razem z Russellem. Scena w jej domu, kiedy pojawia się tam nagle Tango, potrafi rozbawić do łez. Aktorka odniosła potem ogromny sukces w serialu "Gotowe na wszystko", jednak dla mnie pozostanie na zawsze w pamięci, dzięki roli jaką miała właśnie w "Tango i Cash".


Po całym tym słodzeniu, czas na solidną porcję dziegciu. Jest nim niestety część techniczna filmu. Z jednej strony już w czasie premiery, nie powalał on na kolana, mimo kaskaderskich popisów Stallone oraz Russella. Zresztą obaj panowie nie przyłożyli się na tym polu, tak jak w innych swoich filmach, przez co często zastępował ich dubler. Same efekty specjalne lekko trącą kiczem, co miało być, jak się wydaje, zabiegiem celowym. Rzuca się to bardzo mocno oczy w finałowej potyczce, gdzie Tango i Cash dokonują spektakularnych zniszczeń. Niestety mimo całej pirotechniki na planie, prezentuje się to najwyżej poprawnie i daleko temu do kilku klasyków kina akcji z lat 80-tych. 

Miejscami boli też montaż oraz zdjęcia. Rozumiem, że ma to być parodia, ale czasami ujęcia są ewidentnie zrobione pod złym kątem, albo dana scena akcji jest wałkowana kilkukrotnie. Psuje to odbiór całości, szczególnie, że są tutaj też fajne ujęcia, szczególnie w scenach humorystycznych. Wystarczy tu przytoczyć, wspomnianą wcześniej, scenę w domu Katherine, granej przez Hatcher. Tam każde ujęcie ma znaczenie i wypada to rewelacyjnie. Tymczasem w części scen akcji, np. uciecze z więzienia albo finalnym starciu, operator kamery kręci pod złym katem i widz wyraźnie zaważa, ze zamiast Russella czy Stallone mamy na ekranie dublera. 


"Tango i Cash" to dobry film, choć wyraźnie się postarzał. Nadal potrafi bawić, jednak trafi raczej do starszego pokolenia. Ewentualnie młodszego, które interesuje się kinematografią tak bardziej na poważnie, włączając do tego historię rozwoju poszczególnych gatunków. Jeśli ktoś nie zna kina akcji czy kina detektywistycznego sprzed 1989 roku, to nie zrozumie niektórych gagów, jakie zostały zawarte w tej produkcji. Warto zatem uzupełnić wiedzę, bo wtedy naprawdę całość zyskuje na wartości. Szkoda tylko, ze film się tak zestarzał, a już w swoich czasach nie świecił przykładem jakości. Mimo wszystko warto po niego sięgnąć ponownie, bo ciekawie wyśmiewa utarte schematy kina akcji.