Wraz z żoną uwielbiamy "Pacific Rim". W kinie bawiliśmy się wyśmienicie na pierwszej odsłonie filmu, choć mieliśmy pewne zastrzeżenia. Głównie, że było troszkę za mało walk wielkich robotów z gigantycznymi potworami. Nasze oczekiwania wobec tego uniwersum są banalne - fabuła jest nieistotna, choć miło jak oczy nie krwawią od nadmiaru absurdu, a spektakl oglądamy dla widowiskowych pojedynków tytanów w akompaniamencie fenomenalnej muzyki. Druga część serii sprawdziła się w naszych oczach wybornie. Szczególnie finałowa walka. Zatem liczyliśmy na podobny poziom w Netflixowym serialu anime. Niestety... wszystko co zrobiono dobrze w filmach aktorskich, animacja pogrzebała pod stosem gruzu.
Nie będę ukrywać, że nasz zawód jest przeogromny. Pierwszy sezon "Pacific Rim: The Black" składa się z 7 odcinków, a te trwają średnio po 22 minuty. Daje to zatem dość czasu antenowego, aby napakować całość efektownymi starciami, a przy tym dać jakąś tam, w miarę sensownie działającą fabułę, pchającą akcję do przodu. No i tutaj mamy pierwszy problem. Serial jest niemiłosiernie przegadany. Mimo początkowych sekwencji walk o jedno z Australijskich miast, które kaiju obracają w perzynę, co wygląda naprawdę ładnie, szybko otrzymujemy nastoletnią dramę. I to boli. Bardzo boli.
Główna para bohaterów, rodzeństwo Brina i Ford, są w moim odczuciu dość nijacy. Brak im tego pazura, który posiadały główne "pary" w kinowych produkcjach. Akcja filmu dzieje się jakiś czas po wydarzeniach z "Pacific Rim: Uprising", choć nie wiemy co dokładnie zaszło i ile czasu minęło. Zresztą idzie się w tym połapać dopiero później gdy padają informacje o jaegerach sterowanych przez biologiczne drony. Ogólnie cała Australia pada pod naporem kaiju, a ludzkość na kontynencie zostaje niemal wybita. Mija pięć lat i nasza para bohaterów jakoś żyje w małej społeczności, czekając na rodziców, będących pilotami jednego z jaegerów.
I tutaj pojawia się wspomniany problem - są nijacy. Ani się ich lubi ani nie znosi. Po prostu są. Sprowadzają kłopoty w postaci wielkiego potwora, który obraca w pył całą wioskę, mordując przy tym wszystkich. Oni natomiast uciekają w treningowym jaegerze i wędrują w stronę Sydney, gdzie mają nadzieję odnaleźć rodziców. Sensu tyle co kot napłakał, a zaraz potem dochodzą dwa nowe wątki. Po pierwsze tajemniczy dzieciak wyciągnięty z laboratorium pod budynkiem szkoleniowym pilotów jaegerów. I tutaj przyznaję wątek jest naprawdę ciekawy. A po drugie główny ludzki antagonista, którego motywy są lipne oraz mgliste. I na tym polu serial leży i kwiczy, bo główny "zły" jest kompletnie bezpłciowy.
Przez cały czas modliłem się aby ktoś gościa odstrzelił, bo okazji do tego było aż nadto. Facet ogranicza się do grożenia wszystkim bronią, wykorzystywania innych i w zasadzie tyle. Jest jak cały ten serial - przeciętny, a czasami wręcz zbędny. Niestety dotyczy to sporej części postaci. Te które się faktycznie wyróżniają, to tajemniczy chłopak z zbiornika oraz najemniczka Mei, będąca prawą ręką antagonisty. Tylko dla nich byłem w stanie obejrzeć całość.
No i dla walk kaiju z jaegerami. Tych jest trochę i są naprawdę udane, ale mamy tego za mało. Na domiar złego muzyka w całym serialu jest nijaka. Pamiętacie TEN wspaniały motyw muzyczny z pierwszego filmu? No to go sobie puśćcie samodzielnie, bo w serialu nie uświadczycie takich dźwięków. Doszło do tak absurdalnej sytuacji, że podczas jednego z późniejszych pojedynków, żona odpaliła z komórki właśnie ten kawałek i pasował wręcz idealnie do tego co działo się na ekranie. Cholera, muzyka współgrała z KAŻDĄ sekwencją, mimo że odpaliliśmy ją na chybił trafił gdy starcie już trwało. Naprawdę nie rozumiem dlaczego ktoś wpadł na pomysł, że lepiej w takim momencie dać cichą, miałką oprawę muzyczną pasującą nastrojem bardziej do sagi "Zmierzch".
I tak wygląda "Pacific Rom: The Black". Średnia animacja, fajne sceny batalistyczne, choć jest ich zdecydowanie za mało, ogrom nijakich postaci, irytujący antagonista i kompletnie przeciętna para protagonistów. Z jednej strony nie jest to animacja dla dzieci, bowiem trup ściele się gęsto, a nie brakuje też mocnych scen przemocy czy strumieni krwi. Z drugiej całość jest nijaka, jadąca na nastoletniej dramie, przegadana i zwyczajnie nudna. Brak tutaj tego pazura i siły znanej z produkcji kinowych. Dla mnie to kompletny przeciętniak z tendencją spadkową i raczej nie sięgnę po drugi sezon. Szkoda mi na niego czasu. Zamiast tego wolę go przeznaczyć na ponowne obejrzenie dwóch pierwszych filmów, gdzie będę rozkoszować się słodką oraz efekciarską rozpierduchą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz