Serię przygód Thora, pisaną przez Aarona śledzę od samego początku i... zaczyna się mi już ona dłużyć. Nie jest zła. Cholera, miejscami idealnie trafiła ona w mój gust, ale czasami widać wyraźnie, że scenarzysta rozwleka niemiłosiernie poszczególne wątki. Nie wymagam od tego typu komiksów jakiejś zachwycającej fabuły, porywającej serce i zmuszającej do myślenia. Jednak jeśli jakiś motyw jest wałkowany wielokrotnie, to zwyczajnie się nudzi. I tak jest w tym albumie. "Niegodny Thor" byłby zarąbisty, gdyby go skrócić mniej więcej o połowę, no może jedną-trzecią. W pewnym momencie miałem już dość smętów naszego tytułowego bohatera, który tylko chrzanił, jak to jest niegodny tego i niegodny tamtego. Mógł to streścić i zająć się tym, w czym jest najlepszy - młóceniu wrogów.
Być może za bardzo marudzę, ale obecny Thor, a raczej Odinson, gdyż jak sam bohater nagminnie powtarza jest niegodny swego imienia oraz oręża, jest taką miękką kluchą. Niby naparza się z przeciwnikami, chleje piwo, stara się być wyszczekany, ale w praktyce ciągle narzeka. A to, że zawiódł zaufanie, że nie można na nim polegać, że jego młot przepadł, że bla bla bla. Serio, w połowie tego tomu chciałem wejść w świat komiksu i sprzedać głównemu bohaterowi soczystego plaskacza z taką siłą, aby oprzytomniał. Już jego przeciwnicy, w tym głównie Kolekcjoner i dwie służki Thanosa (osobiście kibicowałem Czarnemu Łabędziowi - ostra kobitka) były nieporównywalnie lepiej napisane niż smętny Odinson. Niestety to ten ostatni był narratorem i siłą rzeczy przypadało mu najwięcej dialogów i monologów.
Tak naprawdę komiks borni się wizualnie oraz dzięki postaciom z dalszego planu. Bez nich po prostu szło zasnąć, bo w kółko czytało się ciągle to samo marudzenie. Tak, tym tekście też to czynię :) Czy sięgnę po kolejny album tej serii? Tak, bo znów postacią główną będzie Potężna Thor, czyli Jane Foster. Swoją drogą tych Thorów w multiversum jest od cholery i czasem się już zaczynam gubić ile osób władało Mjolnirem oraz podobnym do niego orężem. Ma to swój urok, ale potrafi wymęczyć.
Być może za bardzo marudzę, ale obecny Thor, a raczej Odinson, gdyż jak sam bohater nagminnie powtarza jest niegodny swego imienia oraz oręża, jest taką miękką kluchą. Niby naparza się z przeciwnikami, chleje piwo, stara się być wyszczekany, ale w praktyce ciągle narzeka. A to, że zawiódł zaufanie, że nie można na nim polegać, że jego młot przepadł, że bla bla bla. Serio, w połowie tego tomu chciałem wejść w świat komiksu i sprzedać głównemu bohaterowi soczystego plaskacza z taką siłą, aby oprzytomniał. Już jego przeciwnicy, w tym głównie Kolekcjoner i dwie służki Thanosa (osobiście kibicowałem Czarnemu Łabędziowi - ostra kobitka) były nieporównywalnie lepiej napisane niż smętny Odinson. Niestety to ten ostatni był narratorem i siłą rzeczy przypadało mu najwięcej dialogów i monologów.
Tak naprawdę komiks borni się wizualnie oraz dzięki postaciom z dalszego planu. Bez nich po prostu szło zasnąć, bo w kółko czytało się ciągle to samo marudzenie. Tak, tym tekście też to czynię :) Czy sięgnę po kolejny album tej serii? Tak, bo znów postacią główną będzie Potężna Thor, czyli Jane Foster. Swoją drogą tych Thorów w multiversum jest od cholery i czasem się już zaczynam gubić ile osób władało Mjolnirem oraz podobnym do niego orężem. Ma to swój urok, ale potrafi wymęczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz