Wychowałem się na książkach i komiksach, zatem gdy sięgam po nowe wydania prac Jerzego Wróblewskiego, Janusza Christy, ale też wielu zagranicznych autorów jak Peyo (Smerfy) albo Le Tendre (W poszukiwaniu ptaka czasu), to z automatu odpala się u mnie syndrom nostalgii. Nie inaczej mam w przypadku komiksów Tadeusza Baranowskiego, na których zjadłem zęby. Jeśli miałbym wybrać moje TOP 3 jego prac, to bezapelacyjnie będzie to "Jak ciotka Fru-Bęc uratowała świat od zagłady", "Skąd się bierze woda sodowa" oraz moje ulubione "Podróż smokiem Diplodokiem". Od jakiegoś czasu wydawnictwo Kultura Gniewu wznawia w ciekawej formie prace Baranowskiego, dodając do nowych wydań różnego rodzaju dodatki. Nie inaczej jest i tym razem.
Od razu rozwieję wszelkie wątpliwości - "Do bani z takim komiksem!" nigdy nie było moją ulubioną pracą Tadeusza Baranowskiego. Owszem, posiadałem ją w swojej dziecięcej kolekcji, ale nie specjalnie wracałem do tego tytułu. Powód? Baranowski napisał wiele ciekawszych, przynajmniej dla mnie, prac. Wolałem zatem "Na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa", "Historia wyssana z sopla lodu" czy "Antresolka profesorka Nerwosolka". Z drugiej strony powrót do tutaj prezentowanego dzieła po blisko 20 latach sprawił, że nostalgia uderzyła ze zdwojoną siłą. Od razu przypomniały mi się czasy szkolnej biblioteki, gdzie mieliśmy tony komiksów, czy jak z kuzynami u naszej babci na wsi gromadziliśmy komiksy w naszych letnich pokojach na strychu. Cóż poradzić. Nostalgia ma ogromną siłę.
Jednak w nowym wydaniu najwięcej uwagi poświęciłem szkicownikowi. Dla mnie to taki namacalny dowód trudu oraz ogromu pracy, jaki autor włożył w swoje dzieło. Widać tam wszelkie szczegóły, choć czasem trudno odczytać tekst umieszczony w "dymkach". Do tego idealnie dobrano podtytuł: "Ta historia wydarzyła się naprawdę". Bo jakby nie patrzeć, taka jest prawda. Na dokładkę mamy plakat, ale to już chyba standard w nowych wydaniach komiksów Tadeusza Baranowskiego. Zatem jeśli ktoś jest wielkim fanem tego autora, to nie muszę go namawiać do sięgnięcia po nowe wydanie "Do bani z takim komiksem!", gdzie mamy jedną wielką plejadę gry słów oraz parodii z najwyższej półki. Natomiast osobom z młodszego pokolenia, które nie miały dotąd styczności z pracami Baranowskiego, polecam rozpocząć wspaniała przygodę w jego zwariowanym świecie fantazji.
Od razu rozwieję wszelkie wątpliwości - "Do bani z takim komiksem!" nigdy nie było moją ulubioną pracą Tadeusza Baranowskiego. Owszem, posiadałem ją w swojej dziecięcej kolekcji, ale nie specjalnie wracałem do tego tytułu. Powód? Baranowski napisał wiele ciekawszych, przynajmniej dla mnie, prac. Wolałem zatem "Na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa", "Historia wyssana z sopla lodu" czy "Antresolka profesorka Nerwosolka". Z drugiej strony powrót do tutaj prezentowanego dzieła po blisko 20 latach sprawił, że nostalgia uderzyła ze zdwojoną siłą. Od razu przypomniały mi się czasy szkolnej biblioteki, gdzie mieliśmy tony komiksów, czy jak z kuzynami u naszej babci na wsi gromadziliśmy komiksy w naszych letnich pokojach na strychu. Cóż poradzić. Nostalgia ma ogromną siłę.
Jednak w nowym wydaniu najwięcej uwagi poświęciłem szkicownikowi. Dla mnie to taki namacalny dowód trudu oraz ogromu pracy, jaki autor włożył w swoje dzieło. Widać tam wszelkie szczegóły, choć czasem trudno odczytać tekst umieszczony w "dymkach". Do tego idealnie dobrano podtytuł: "Ta historia wydarzyła się naprawdę". Bo jakby nie patrzeć, taka jest prawda. Na dokładkę mamy plakat, ale to już chyba standard w nowych wydaniach komiksów Tadeusza Baranowskiego. Zatem jeśli ktoś jest wielkim fanem tego autora, to nie muszę go namawiać do sięgnięcia po nowe wydanie "Do bani z takim komiksem!", gdzie mamy jedną wielką plejadę gry słów oraz parodii z najwyższej półki. Natomiast osobom z młodszego pokolenia, które nie miały dotąd styczności z pracami Baranowskiego, polecam rozpocząć wspaniała przygodę w jego zwariowanym świecie fantazji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz