29 maja 2020

Berlin - Jason Lutes

Bardzo długo się zbierałem, aby napisać swoją opinię o "Berlinie" autorstwa Jasona Lutesa. Dlaczego? Bo musiałem po pierwszej lekturze przetrawić wszystko i potem całość jeszcze raz przeczytać. Sporadycznie mi się to zdarza, ale z początku nie wiedziałem, jak opisać moje odczucia po lekturze historii miasta, które przez długi czas dzielił mur. Tak naprawdę ten mur pojawił się znacznie wcześniej, w formie podziałów klas społecznych czy ruchów politycznych. Chyba każde większe miasto, a szczególnie stolica danego państwa, posiada po dziś dzień taki mur, wzniesiony z uprzedzeń, walki o władzę i polityki.

Jason Lutes pisał swoje dzieło przez ponad 10 lat. Czuć ogrom włożonej pracy w jego komiks na każdej stronie. Tak, niewątpliwie można tą serię nazwać arcydziełem oraz komiksem historycznym. Miejscami niemal dokumentalnym. To ogromna zaleta i raczej niewiele dzieł może konkurować z tego typu pracami. "Berlin" można postawić na tej samej półce, co "Ayako" albo "Maus". Czy jednak trafi on do każdego odbiorcy? Zdecydowanie nie. To trudna historia, bardzo zawiła i brutalnie obrazująca wewnętrzny konflikt w Republice Weimarskiej, który ostatecznie doprowadził do zrodzenia się III Rzeszy i sprowadził piekło na Europę. 

Ta seria komiksowa jest w moich oczach czymś w rodzaju próby odkupienia grzechów, przez człowieka, czującego się w obowiązku, aby pokazać ludziom prawdę o mieście z krwawą przeszłością. Nie wybiela on swych dziadów, nie zrzuca winy tylko na jedną stronę, za to gani wszystkie grupy za to, że były tak krótkowzroczne. Socjalistów, kapitalistów, mieszczan, elity czy klasę robotniczą. Pokazuje w sposób wręcz namacalny, kto był prawdziwym winowajcą obu Wojen Światowych - bieda. W zasadzie nawet nie bieda sama w sobie, ale ludzie, którzy wykorzystali ją w imię własnych interesów politycznych oraz biznesowych. Najlepiej opisują to słowa wypowiedziane, a raczej zapisane na kartkach, przez jednego z głównych bohaterów całej historii. Pisarza, felietonisty i dziennikarza, wiecznego pacyfisty, którego marzenie o wolności zostało brutalnie zniszczone. W drugim tomie stwierdza on bowiem:

Czy muszę pogodzić się z tym, że szczyt piramidy jest nietykalny - że bez względu na sprzeciw społeczny, czy wręcz rewolucję, te same kręgi zawsze będą żerować na społeczeństwie i wprowadzać je w błąd? Niczym złowrogie piece rodem z baśni braci Grimm, do których zaślepiony tłum ciska swe żarliwe serca i które, trawiąc je, buchają mu w twarz oleistym dymem, tumaniąc zmysły. Jakże chciałbym wierzyć, że może być inaczej.

Te słowa utkwiły mocno w mej pamięci i sprawiły, że czytając "Berlin" miałem wrażenie, jakbym oglądał świat, który obecnie rozrywa się na strzępy. Zamożni celebryci się bawią, politycy skłócają naród, media nakręcają swymi kłamstwami spiralę nienawiści, policja jest zmuszona do ślepego wykonywania rozkazów. A bieda? Bieda ma się w tym wszystkim najlepiej, skryta w cieniu rośnie z każdym dniem pochłaniając ludzkie dusze. W końcu będzie tak syta, że pęknie. I co wtedy nas czeka? Kolejna wojna? Kolejna ideologia? Kolejne miasto strawione przez zachłanność "wybrańców narodu"? 

Chciałbym być, jak ten pisarz, którego słowa przytoczyłem, ale nawet Jason Lutesa sprowadził nieboraka na ziemię. Boleśnie. Inni bohaterowie tego dramatu też zrozumieli swój błąd, choć nieraz było już za późno, aby cofnąć się do punktu wyjścia. W całym tym koszmarze jednak największą stratę poniosły dzieci. Młode pokolenia, mające dawać nadzieję. To one zostały zniszczone przez propagandę, nienawiść... strach. To one stały się potem narzędziem w rękach przywódców ludu, który pchnął świat ku zagładzie. Może warto zatem przystopować i nie popełnić błędów przeszłych pokoleń, nim nie jest jeszcze za późno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz