19 stycznia 2020

Fibi i Jednorożec #2

Pierwszy album tej serii pasków podobał mi się, choć nie uznałem go za coś wybitnego czy ponadczasowego. Niemniej był napisany naprawdę dobrze. Tymczasem drugi album już ostro jedzie na kliszy, a do tego ma bardzo słaby wstęp napisany w 2015 roku przez Lauren Faust. Co mi w nim szczególnie nie pasowało? Otóż następujące stwierdzenie:

Jeszcze nie tak dawno, gdybym zachęcała was do zapoznania się z inteligentną, zabawną i uroczą serią pasków komiksowych o dziewczynce i jej jednorożcu, z pewnością wielu z was zaczęłoby przewracać oczami i podawać w wątpliwość moją dojrzałość.

Są to pierwsze słowa w tym albumie i szczerze, jak dla mnie bardzo krzywdzące. Wygłoszenie takich słów w 2015 roku uważam bowiem za niezwykle krzywdzące i poddające w wątpliwość otwartość czytelników komiksów na całym świecie. Przecież od lat 80-tych XX wieku wyszło od groma różnorodnych gatunkowo komiksów, w tym wiele dojrzałych, gdzie występują dzieci. Wystarczy przytoczyć serię "Hugo", "Smerfy" albo "Fistaszki". Pomijam książki, bo tam mamy tego tonę z uroczą "Anią z Zielonego Wzgórza" na czele. Tymczasem Fibi jakoś niezbyt specjalnie wyróżnia się na tle podanych przykładów. Ma mniej więcej 10 lat, przyjaźni się z jednorożcem i zachowuje się jak typowe współczesne dziecko. Innymi słowy - jest zwyczajna, co w tym wypadku może być zaletą oraz wadą.

Ta zwyczajność wypada dobrze, jeśli spojrzymy na serię jako na całokształt. Warto bowiem pokazać, że zwykłe dzieci mogą mieć niezwykłą wyobraźnię. W moim wypadku problem polega na tym, ze wszelkie ciekawe, ważne lub ponadczasowe pytania, jakie zadaje Fibi, są przez nią i tytułowego jednorożca wiele razy podeptane. Padają tutaj miałkie odpowiedzi, przykryte pospolitym, czasem wręcz prostackim, humorem. Szczerze, do mnie to nie przemawia. Do tego mam też spory problem z bardzo krzywdzącym wstępem, napisanym przez Lauren Faust. Możemy w nim przeczytać takie oto słowa:

Współczesne media zaczynają wreszcie dostrzegać w kobietach i dziewczynkach zwykłych ludzi. Jeszcze piętnaście lat temu - a nawet lat temu piętnaście - wizerunek niemal każdej dziewczynki w mediach stanowił pewnego rodzaju przeidealizowany model dziecięcej kobiecości.

Nie wiem, co oglądała Lauren Faust w roku 2000, ale o ile pamiętam, a urodziłem się w 1983 roku, całe lata 90-te wręcz kipiały od rezolutnych postaci kobiecych w filmach. Choćby wspomniana "Ania z Zielonego Wzgórza", która doczekała się rewelacyjnej ekranizacji z 1985 roku (choć obecny serial Netflixa, go miażdży, ale o tym innym razem). Tymczasem ze słów Lauren Faust można wywnioskować, jakoby rzekomo "męski świat" kształtował obraz głupiutkiej kobiety. Chyba komuś pomyliło się to z końcem XIX wieku, gdzie i tak wiele kobiet w USA, Kanadzie czy krajach Europy zyskiwało coraz większe pole głosu, wyrażania siebie oraz podejmowania pracy w zawodach dotąd zarezerwowanych dla mężczyzn. Wszystko dzięki sufrażystkom i emancypantkom, nie zaś feministkom, które są często bardzo radykalne w swoich poglądach.

I na tym polega problem tej serii w drugim tomie - jest nijaki. Owszem, ma kilka udanych pasków, czasami trafi się coś sensowniej napisanego, ale ogólny obraz Fibi jest wyjątkowo miałki. Ot dziewczynka, która jest (rzekomo) kujonem, ma narcystycznego jednorożca i coraz mocniej popada w kliszę. Zapewne wiele osób to bawi, ale mnie szybko znudziło. Wolę Anię Shirley i jej bogatą wyobraźnię oraz determinację, od miałkiej współczesnej papki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz