24 stycznia 2020

Czarna studnia

Powiem wprost - początkowo przeszedłem koło tego komiksu zupełnie obojętnie. Wydawca przysłał mi go bez mojej wiedzy, więc skupiłem się na innych komiksach od niego, które bardziej mnie interesowały. W międzyczasie spojrzałem na opis prezentujący o czym traktuje "Czarna studnia", przekartkowałem całość i stwierdziłem, że rysunek ciekawy, tekstu sporo, ale temat raczej nie mój. Oj, jak bardzo, ale to bardzo mocno się myliłem. Zatem biję się w pierś i przepraszam autorów tego dzieła za moją opieszałość. "Czarna studnia" to w moim odczuciu komiks znakomity, na swój sposób może nawet ocierający się o bycie wybitnym. Czemu? Cóż, powodów jest kilka.

Komiks to tak naprawdę opowieść obyczajowa przeplatana wspomnieniami piątki facetów, którzy nie mają lekko w życiu. Każdy skrywa w sercu jakiś sekret, podążają za nimi cienie z przeszłości, choć starają się to ignorować. W tym komiksie pod pretekstem spotkania koło tytułowej czarnej studni, wedle lokalnych legend zamieszkanej przez wiedźmę, pięciu ludzi związanych w różny sposób z górnictwem, snuje swoje opowieści. Wszystko zaczyna się niewinnie. Otóż szef brygady prosi trzech swoich ludzi, aby się z nim spotkali po godzinach pracy. W zamian następnego dnia dostaną wolne. Na spotkanie przyprowadza syna człowieka, który wykupił ich kopalnię jako tanią inwestycję. Zaczyna się robić nieciekawa atmosfera, jednak szybko się okazuje, ze młodzik chce poznać lokalną kulturę, gdyż pragnie studiować etnografię. Od słowa do słowa, od piwa do piwa, atmosfera zaczyna się rozluźniać i w końcu każdy z mężczyzn wyjawia innym historię, która jest dziwna, ale wydarzyła się naprawdę.

Każda z opowieści jest na swój sposób dramatyczna oraz przesiąknięta swoistą magią. Pewnie wiele osób by powiedziało, że przesądami oraz gusłami, na co zwracają uwagę nawet bohaterowie tego komiksu. Jednak takie rzeczy miały miejsce i nieraz ciężko je wytłumaczyć. Jeden z mężczyzn opowiada o swoim ojcu, który zginął w kopalni. Ojciec miał pięknego kanarka i młody sierota, wtedy jedenastoletni wierzył, że w tym kanarku jest uwięziona dusza jego ojca. Inny opowiadał dziwne historie o przyjacielu swego ojca, który to przeżył obóz koncentracyjny, a potem stalinowskie obozy pracy, kolejny wspominał jak omal nie popełnił samobójstwa i dziwne zdarzenie go od tego odwiodło, a następny jak błąkał się w lesie i spotkał nieoczekiwaną pomoc.

Jest też wątek z tytułową studnią, gdyż jak łatwo się domyślić, nie jest ona tutaj bez powodu. Jej historia też wydaje się być tajemnicza oraz mroczna, choć mężczyźni zawsze starają się jakoś logicznie wytłumaczyć poszczególne wydarzenia. Zresztą robią to przy każdej snutej opowieści, aby nie wzięto ich za zabobonnych, bo przecież współczesny świat nauką stoi i kto wierzy w duchy, a nieraz nawet Boga, ten ciemnogród. Własnie dzięki takiemu prowadzeniu narracji, która w pewien sposób piętnuje dzisiejsze płytkie, pozbawione wyobraźni myślenie mieszczuchów zapatrzonych w ekrany swoich smartfonów, pokochałem ten komiks. To bardzo dojrzała opowieść, mocna i pełna unikalnej magii. Magii opowieści.

Na koniec wydaje mi się, że warto, abym sam dołączył do grona tych mężczyzn i opowiedział swoją historię. Kto chce niech w nią nie wierzy, ale wydarzyła się naprawdę. W szpitalu gdzie się urodziłem, a był to szpital w Warszawie na Brudnie, swego czasu urzędowała tam stara zakonnica. Było to latem 1983 roku, więc dość świeżo po zakończeniu Stanu Wojennego, a ojciec wtedy w Solidarności ostro działał, za co bezpieka go prześladowała. Tak czy inaczej mówiło się w szpitalu, że stara zakonnica potrafi wymodlić zdrowie dla tych, co go potrzebowali i byli w ciężkiej sytuacji. Nie zawsze się jej to udawało, ale lekarze sami świadczyli, że gdy przyszła do kogoś i odmawiała tylko sobie znaną modlitwę, to nieraz taki delikwent zyskiwał ogrom sił i chorobę pokonał. Dlatego lekarze z ordynatorem na czele czasami prosili ją o modlitwę przed trudnym zabiegiem, a ona się godziła. Gdy przyszedłem na świat byłem w pełni zdrowy, a że matka znała starą zakonnicę gdyż pracowała w tym szpitalu, to chciała się pochwalić, jakiego to syna powiła. Ta jednak tylko kwaśno spojrzała, rzuciła od niechcenia, że pijakiem i ćpunem syn nie zostanie, po czym poszła sobie. Matka zgłupiała, ordynator będący świadkiem całej sytuacji też zaniemówił. Zakonnica nigdy nie okazywała takiej oziębłości. Tak czy inaczej o sprawie zapomnieli. W nocy gdy leżałem na oddziale z innymi noworodkami, ordynator wracając późno z nocnego dyżuru zobaczył jak stara zakonnica pochyla się nad moim łóżeczkiem i odmawia modlitwę, którą odmawiała tylko nad osobami zakwalifikowanymi jako beznadziejne przypadki. Często czekającymi na operację, która miała zadecydować o ich życiu lub śmierci. Ordynator nie przerwał modlitwy starej zakonnicy tylko poszedł do domu. Gdy wrócił do szpitala spytał mojej matki, czy prosiła, aby zakonnica odmówiła modlitwę w intencji jej syna, bo matka bardzo wierząca osoba. Ta odparła, że nie, bo i po co. Ordynator powiedział co widział w nocy i oboje zachodzili w głowę o co chodziło. W końcu o sprawie zapomnieli. Teraz po tylu latach, gdy nadal jestem w sile wieku, widzę że modlitwa zakonnicy uratowała mi życie wielokrotnie. Dwa razy omal nie popełniłem samobójstwa, dwa razy omal nie przewinąłem się z powodu choroby, a moje ciało jest ostro osłabione. Mimo to nadal się nie poddaje i wierzę, że ktoś nade mną czuwa. Wiem jak to brzmi i wielu może to wyśmiać, ale nie ja.

Tak brzmi moja opowieść. A jaka jest wasza?

1 komentarz: