W końcu tytułowy okręt był na pierwszym planie, w końcu jego kapitan miał do powiedzenia i zrobienia coś więcej, niż tylko epizodyczne pojawienie się na kartach tej serii. Co ważniejsze w końcu zobaczyłem legendarny Diament z Kashar, przeklęty klejnot, o który zabijają się ludzie. A wszystko to miało miejsce na wyspie kanibali, której nie ma na mapach, gdyż jest z dala od szlaków morskich. Przyznaję, że piąty tom "Barakudy", który w Polsce niedawno ujrzał światło dzienne, czytało mi się najlepiej ze wszystkich do tej pory. Szkoda, że ta seria od początku nie miała takiego klimatu, co tutaj. Rasowej, krwawej korsarskiej przygody, gdzie to Barakuda i jej kapitan są na pierwszym planie, a reszta uwija się wokoło nich. Niemniej, odstawiając na bok moje marudzenie, muszę pochwalić autorów serii, za ten album, a zacznę od tytułowych kanibali :)
Początkowo bałem się, że będzie tutaj powtórka z albumu czwartego, zatytułowanego "Rewolty", gdzie w praktyce trzy czwarte historii krążyło wokół sekretów poszczególnych postaci. Samej zaś rewolty było niewiele, nie licząc może kilku dyplomatycznych zagrywek. Tymczasem tutaj kanibale faktycznie odgrywają ważna rolę, co chwila pojawiają się na pierwszym planie i towarzyszą nam niemal cały czas w tle. Są istotni dla opowiadanej historii oraz poszczególnych wydarzeń. Dla mnie to ważne, bo lubię gdy tytuł nawiązuje szerzej do scenariusza. Kanibale zatem łączą się zarówno z kapitanem Black Dogiem, przeklętym diamentem czy tajemniczym szamanem, który im przewodzi i z pobudek prywatnych ocalił życie kapitana nieszczęsnej Barakudy.
W to wszystko sensownie wpleciono losy uciekinierów z Puerto Blanco, czyli byłej pani gubernator, jej przybocznego oraz dwójki dawnych arystokratów, uprowadzonych na samym początku tej przygody przez Barakudę. Ich losy zostały ze sobą na zawsze splecione, co scenariusz umiejętnie przedstawia. Jednocześnie nie zapomniano o synu kapitana Black Doga, Raffim, który nadal znajduje się na obleganej przez Hiszpanów wyspie Puerto Blanco. Jego rola w tym tomie też jest znaczna i faktycznie oddaje temat poprzedniego albumu, świetnie go tym samym uzupełniając.
Na sam koniec wpadł jeszcze jeden smaczek, w osobie Czerwonego Jastrzębia. Mam nadzieję, że ta postać będzie jakoś interesująco rozwinięta w szóstym, a zarazem ostatnim albumie całej serii. Tutaj mamy jedynie mignięcie jego osoby i zapowiedź naprawdę krwawego oraz, mam nadzieję, zaskakującego finału. Porównując tą serię do "Long John Silver" powoli zaczynam się zastanawiać czy nie dać obu na tą samą półkę. Co prawda różnią się między sobą stylem narracji, gdzie ta druga nawiązuje mocno do książkowego pierwowzoru, ale w obu jest naprawdę mocny klimat i brak tutaj, nieraz na siłę wrzucanego humoru. W końcu pokazano korsarzy takimi jakimi byli. Krwawymi psubratami bez honoru, rządni bogactwa. czekam zatem z niecierpliwością na finalny tom, który w oryginale nosi tytuł "Délivrance", co możemy przetłumaczyć jako "Wyzwolenie" albo "Wybawienie".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz