Drugi album zbiorczy serii "Lou!" nadal pozytywnie mnie zaskakiwał podczas lektury. Mamy tutaj poruszony głównie jeden wątek - Jaka jest istota miłości? Nie tylko ta nastoletnia, ale też inne jej formy. Rodzicielska, małżeńska, matczyna, ojcowska, czy też przyjacielska. Miłość ślepa i taka która przeraża albo onieśmiela kochanków. Jest nawet jej zakazana wersja, która po dziś dzień potrafi oburzyć pewne kręgi społeczne. Tak... miłość ma wiele twarzy, choć tak naprawdę jest banalnie prosta. O tym mówi właśnie ten tom i ukazuje wszelkie formy oraz ewolucje tego uczucia. Nasza bohaterka ma już bowiem 14 lat, powoli staje się kobietą, a jej dziecięca fascynacja lakami już dawno odeszła w zapomnienie. Teraz, wraz z przyjaciółkami, zaczyna polowanie na chłopaków. Wynik zaś jest dość nieoczekiwany.
Znów mamy trzy rozdziały, czyli pierwotnie trzy albumy, a każdy z nich dotyka na pierwszym planie innych spraw. W pierwszym rozdziale dziewczyny jadą na wakacje. Tam zostaje mocno rozwinięty wątek przyjaźni i pierwszej, nastoletniej miłości. Lou i Mia oraz ich nowo poznane przyjaciółki (patrz album 1, rozdział 3) zbuntowana Emilia i małomówna Karina, jadą na całe lato do willi wynajmowanej przez rodziców Emilii. Są zamożni i niestety samotni. Ojciec ciągle zapracowany, zaś matka szuka uwagi innych, nie mogąc znaleźć swojego miejsca. Emilia daje im dodatkowo do wiwatu, gdyż jest klasyczną, zbuntowaną "gotką" (lub przynajmniej stara się nią być). W tym rozdziale nie zabraknie Tristana, który czystym zrządzeniem losu spędza wakacje w tym samym mieście co Lou. Oczywiście będzie z tego powodu masa komplikacji, z których niektóre okażą się bolesne dla naszych bohaterek.
Drugi rozdział był dla mnie najważniejszy, bowiem tam poznajemy przeszłość matki Lou. W ręce naszej bohaterki wpada bowiem pamiętnik jej matki. Opisuje ona w nim swój okres nastoletniego buntu (ma tam 16-17 lat), swoich rodziców i ich trudną przeszłość oraz swą pierwszą miłość. Oczywiście poznamy też wszystkie okoliczności dlaczego została samotną matką i ponownie w tle będzie przewijać się ojciec Lou. Znów sceny z nim związane są dość smutne, a w moim wypadku bardzo mnie poruszyły. W trakcie jak Lou przedstawia nam powoli pamiętnik swej matki, w jej codziennym życiu też zaszły ogromne zmiany, bowiem spodziewa się braciszka. Na tej informacji poprzestanę, aby nie psuć wam przyjemności z lektury. Dodam tylko, że w pewnym momencie tego rozdziału po prostu ryczałem, no ale to raczej z powodów osobistych.
Ostatni rozdział rozgrywa się głównie na wsi, w rodzinnym Sopoćkowie matki Lou. Oczywiście tam też zaszło sporo zmian, ale Babcia jest dość stabilna. Słowem dalej narzeka i kłóci się z sąsiadem. Zresztą jej postać jest jedną z ważniejszych w całej serii. To w tym rozdziale jest głównie poruszona kwestia miłości partnerskiej, ale też rozwinięte wątki innych jej form. Od rodzicielskiej, przez przyjaźń na bolesnych wyborach kończąc. Nie każdy bowiem umie kochać, nie każdy potrafi być odpowiedzialny. Są ludzie, którzy skrywają w sobie tyle strachu przed odrzuceniem, że niszczą w zarodku każdy okruch uczucia, jakim ktoś chce ich obdarzyć.
Seria "Lou!" jest dla mnie ważna. Głównie z powodu niedoścignionego marzenia o posiadaniu dziecka. Może dlatego do takich tytułów podchodzę dużo bardziej emocjonalnie. Ciężko mi to wyjaśnić, tak jak np. ciężko mi zrozumieć osobę, która walczy o życie z ciężką chorobą. No to raczej zły przykład, bo wyrwałem się z podobnej sytuacji. Powiedzmy, ze raczej nie zrozumiem osoby mającej kilkoro dzieci. Jej zmęczenia, wypompowania z energii i ciążącej na niej odpowiedzialności. Zabrzmi to absurdalnie, ale zazdroszczę takim ludziom, ze mogą mieć dzieci. Zazdroszczę samotnym matką, kochającym swoje dzieci i walczącym każdego dnia o to, aby niczego im nie brakowało. Nawet jeśli nie znają swego ojca.
Znów mamy trzy rozdziały, czyli pierwotnie trzy albumy, a każdy z nich dotyka na pierwszym planie innych spraw. W pierwszym rozdziale dziewczyny jadą na wakacje. Tam zostaje mocno rozwinięty wątek przyjaźni i pierwszej, nastoletniej miłości. Lou i Mia oraz ich nowo poznane przyjaciółki (patrz album 1, rozdział 3) zbuntowana Emilia i małomówna Karina, jadą na całe lato do willi wynajmowanej przez rodziców Emilii. Są zamożni i niestety samotni. Ojciec ciągle zapracowany, zaś matka szuka uwagi innych, nie mogąc znaleźć swojego miejsca. Emilia daje im dodatkowo do wiwatu, gdyż jest klasyczną, zbuntowaną "gotką" (lub przynajmniej stara się nią być). W tym rozdziale nie zabraknie Tristana, który czystym zrządzeniem losu spędza wakacje w tym samym mieście co Lou. Oczywiście będzie z tego powodu masa komplikacji, z których niektóre okażą się bolesne dla naszych bohaterek.
Drugi rozdział był dla mnie najważniejszy, bowiem tam poznajemy przeszłość matki Lou. W ręce naszej bohaterki wpada bowiem pamiętnik jej matki. Opisuje ona w nim swój okres nastoletniego buntu (ma tam 16-17 lat), swoich rodziców i ich trudną przeszłość oraz swą pierwszą miłość. Oczywiście poznamy też wszystkie okoliczności dlaczego została samotną matką i ponownie w tle będzie przewijać się ojciec Lou. Znów sceny z nim związane są dość smutne, a w moim wypadku bardzo mnie poruszyły. W trakcie jak Lou przedstawia nam powoli pamiętnik swej matki, w jej codziennym życiu też zaszły ogromne zmiany, bowiem spodziewa się braciszka. Na tej informacji poprzestanę, aby nie psuć wam przyjemności z lektury. Dodam tylko, że w pewnym momencie tego rozdziału po prostu ryczałem, no ale to raczej z powodów osobistych.
Ostatni rozdział rozgrywa się głównie na wsi, w rodzinnym Sopoćkowie matki Lou. Oczywiście tam też zaszło sporo zmian, ale Babcia jest dość stabilna. Słowem dalej narzeka i kłóci się z sąsiadem. Zresztą jej postać jest jedną z ważniejszych w całej serii. To w tym rozdziale jest głównie poruszona kwestia miłości partnerskiej, ale też rozwinięte wątki innych jej form. Od rodzicielskiej, przez przyjaźń na bolesnych wyborach kończąc. Nie każdy bowiem umie kochać, nie każdy potrafi być odpowiedzialny. Są ludzie, którzy skrywają w sobie tyle strachu przed odrzuceniem, że niszczą w zarodku każdy okruch uczucia, jakim ktoś chce ich obdarzyć.
Seria "Lou!" jest dla mnie ważna. Głównie z powodu niedoścignionego marzenia o posiadaniu dziecka. Może dlatego do takich tytułów podchodzę dużo bardziej emocjonalnie. Ciężko mi to wyjaśnić, tak jak np. ciężko mi zrozumieć osobę, która walczy o życie z ciężką chorobą. No to raczej zły przykład, bo wyrwałem się z podobnej sytuacji. Powiedzmy, ze raczej nie zrozumiem osoby mającej kilkoro dzieci. Jej zmęczenia, wypompowania z energii i ciążącej na niej odpowiedzialności. Zabrzmi to absurdalnie, ale zazdroszczę takim ludziom, ze mogą mieć dzieci. Zazdroszczę samotnym matką, kochającym swoje dzieci i walczącym każdego dnia o to, aby niczego im nie brakowało. Nawet jeśli nie znają swego ojca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz