11 grudnia 2018

Thorgal #36: Aniel

Gdyby ktoś poprosił mnie, abym opisał mu jednym słowem trzydziesty szósty album głównej serii "Thorgala", to powiedziałbym - HEREZJA!!! No, w praktyce wykrzyczał. Serio, możecie wieszać na mnie psy, możecie ciskać gromami i słać klątwy, ale od szczeniaka śledzę tą serię. Pierwszy album przeczytałem w 1990 roku mając 7 lat. Jeszcze w tym samym roku wywaliłem niemal całe kieszonkowe, aby kupić kolejne tomy, bowiem gdy czytałem "Zdradzoną czarodziejkę" w kioskach pojawiła się już "Czarna galera", a kilka miesięcy później "Ponad krainą cieni". Zatem idąc do pierwszej klasy szkoły podstawowej, mój dziecięcy umysł chłonął przygody dzielnego wikinga, który przybył z nieba. Wszystko inne, oprócz przygód Kaczora Donalda, poszło na dalszy plan. Liczył się tylko "Thorgal". Dziś mam 35 lat, nadal wracam do głównej serii, która dla mnie ostatecznie i definitywnie skończyła się na "Błękitnej zarazie" oznaczonej numerkiem 25. Mimo wszystko nałóg pchał mnie dalej i czytałem kolejne tomy, widząc, jak fenomenalna marka stacza się coraz niżej. Dziś jednak nastał czas mroku, bowiem "Thorgal" sięgnął absolutnego dna.

I uwaga - będą spoilery oraz bluzgi.

Być może znajdą się obrońcy nowej linii fabularnej tej serii, ale dla mnie "Aniel" jest ostatnim gwoździem do jej trumny. Pogrzebał żywcem i oblał ciepłym moczem wszystkie moje nadzieje związane z mającym sens, dążeniem do wielkiego finału. Już poprzednie dwa albumy "Góra Czasu/Strażnik Sprawiedliwości" (tak, specjalnie tak to napisałem) mocno nadwyrężyły moje nerwy, ale "Szkarłatny ogień dawał nadzieję na jako takie, przemyślane dążenie do ostatecznego finału. Tymczasem nowy scenarzysta (KOLEJNY K***A!!!!) po prostu napisał streszczenie. Tak, dobrze czytacie. J***NE K***A STRESZCZENIE!!! Zamiast pełnoprawnej przygody, mamy jakiś sprint przez 3-4 albumy. To wygląda jakby wszystkie perypetie Thorgala w Krainie Qa upchnąć w jeden tom i powiedzieć "Ale się napracowałem".

Wybaczcie mi tak ostre słownictwo. Może przesadzam. Może naprawdę należało pójść na skróty i zakończyć tą karuzelę szaleństwa i kretynizmów, jaką rozkręcił Sente. Ale na zasrane łuski węża Nidhogga, dlaczego nie dadzą w końcu tej serii pójść na emeryturę? Byłem przekonany, że zapowiedziany na 2019 rok, album "Pustelnik ze Skellingar" będzie kontynuacją wędrówki Thorgala, Aniela i ich towarzyszy do Northlandu. Tymczasem wszystko zapowiada, że nastąpił j***ny restart serii i Yann będzie katować biedaka i jego krewnych w pogoni za Bogowie raczą wiedzieć czym. Finał tego tomu wręcz wali czytelnika w pysk i radośnie mówi - Lecimy od nowa. K***A, POWAŻNIE?!?!?!

Co zaś się tyczy fabuły "Aniela" to jest po prostu prostacka. Thorgal i jego ekipa trafiają do królestwa znanego z "Błękitnej zarazy", które oczywiście zostało najechane przez jakieś pseudo amazonki. Dobra, walić taką zagrywkę, przywykłem. Nasz heros pragnie spotkać się ze starym magiem, mieszkającym w niedostępnych rejonach, aby ten pomógł Anielowi. Pomijam już fakt, że w "Błękitnej zarazie" typ miał już grubo ponad setkę, ale walić to. OK, tutaj jeden człowiek potrafi na***rdalać się z Bogami Asgardu, więc luz. Jakiś inny może żyć i tysiąc lat. Problem w tym, że fabuła gna jak oszalała i wszelkie akcje, które można, a nawet należałoby przedstawić, są pominięte. Thorgal ma plan aby przedostać się przez oblężenie amazonek? Ch*** z tym jaki on jest, po prostu mu się udało. Należy zdobyć lekarstwo dla syna. Spoko, uwalimy kilka krzaczków i sprawa załatwiona. Chcemy wrócić do domu. Walić logikę, dostaniemy statek wojenny, więc w Northlandzie jesteśmy w kilka dni. Aniela trawi demon, mogący przejąć władzę nad jego umysłem i czas gra na nasza niekorzyść. Pie***lić to, wrócimy do Aarici i razem obgadamy sprawę. NOSZ K***A!!!

Poważnie, czy ja wymagam tak wiele? Naprawdę nie można było SENSOWNIE rozbić tego gówna na dwa tomy i dać nam coś na kształt "Gigantów" oraz "Klatki". Naprawdę nie miałbym problemu, gdyby Yann skopiował sprawdzone schematy. Zamiast tego w 5 minut napisał pokraczne streszczenie na kolanie, aby nieudolnie domknąć wszystkie elementy. Tym samym pogrzebał żywcem cały trud Dorisona, jaki ten włożył w "Szkarłatny ogień". Do tego rysunek Rosińskiego, z całym szacunkiem dla mistrza, jest naprawdę słaby. Widać że rysownik jest już zmęczony i nie ma ani siły, ani tym bardziej chęci, ciągnąć tego crapu. Kurde, jest to pierwszy album serii, gdzie Rosiński wprowadził coś na kształt cenzury i nagie, kobiece biusty są pozbawione sutków. Wygląda to naprawdę dziwnie. Niemniej to detal, przy małej liczbie elementów na planszach, czy mało interesujących rysunkach twarzy. Na samym końcu mamy nawiązanie do starych czasów, ale wcale mnie to nie pocieszyło. Czemu? Bo dostaję napis "Koniec epizodu" i w domyśle ciąg dalszy nastąpi.

Nie wierzyłem, że kiedykolwiek to powiem, ale "Aniel" jest ostatnim albumem z nowej serii, po który sięgnąłem. Przetrawiłem spin-offy, przetrawiłem pokraczne dzieła Sente, ale mam już zwyczajnie dość. Jestem zmęczony spoglądaniem, jak moja ukochana seria z dzieciństwa z każdym kolejnym albumem pogrąża się coraz bardziej. Zatem z pełną świadomością mówię - Nigdy więcej. Pozostanę wierny pierwszym 25-ciu tomom. Do nich będę wracał, bo po prostu warto, jednak cała reszta, od dziś dla mnie po prostu nie istnieje.