Któż nie lubi świętego Mikołaja (tego od Coca-Coli :P ) w czerwonym kubraczku, co to prezenty i łakocie dzieciom rozdaje. Wszak dziś jego imiennicy obchodzą święto, a w butach dzieci znajdują drobne upominki. Do tego Gwiazdka za pasem i wszyscy powinni być szczęśliwi, wyczekując rodzinnych spotkań. Cóż... przynajmniej w teorii. Jednak aby rozweselić smutasów, można im zaserwować pierwszy sezon serialu "Happy!". Opowiada on bowiem o zmyślonym przyjacielu pewnej dziewczynki. Happy jest jednorożcem o pegazich skrzydełkach, ubarwiony niczym lody jagodowe i przynoszącym wszystkim radość, szczęście oraz pomocne kopytko. Na przykład pewnemu zapijaczonemu, zabójcy do wynajęcia, byłemu gliniarzu, który wygląda jak gówno wyciągnięte z rynsztoka. Happy nie odnalazł go przypadkiem. Otóż ta zachlana wszawa morda, co to najpierw strzela, a potem zadaje pytania (o ile uzna że w ogóle warto je zadać), jest ojcem dziewczynki, która wymyśliła Happy'ego. Co więcej, maleńką Hailey, bo tak ma na imię właścicielka zmyślonego przyjaciela, porwał przebrzydły Mikołaj, a niejaki Pan Blue, przewodzący włoskiej rodzinie mafijnej, stara się odnaleźć naszego byłego detektywa, bo wie coś, czego nie powinien. Najlepsze, że to dopiero początek całej łamigłówki, która ma iście Gwiazdkowy finał.
Nick Sax, w którego fenomenalnie wcielił się Christopher Meloni, to stereotypowy przykład telewizyjnego gliny po przejściach, który wylądował w rynsztoku. Na tle podobnych mu postaci, wyróżnia go jedna cecha - realizm. Losy przedstawione w serialu, jeśli idzie o przeszłość głównego bohatera, są jak najbardziej możliwe do zaistnienia. Gdy widzowie poznają Nicka, ten wygląda jak lump, w głowie ma sieczkę, a alkohol pomaga mu utrzymać się na fali. Dostał zlecenie załatwienia braci Scaramucci, tyle tylko, że pojawił się nadprogramowy braciszek, wiedzący trochę więcej niż inni. Na jego nieszczęście Nick Sax woli gotówkę od sekretów i sprzątnął młodego, jednak w wyniku nieprzewidzianych okoliczności, jak choćby atak serca, gnojek wyznaje swemu zabójcy ów straszny sekret. Od tej chwili, głowa rodziny Scaramucci, niejaki Pan Blue pragnie Saxa żywego, jego konkurenci zaś wolą go widzieć w plastikowym worku. Wtedy na scenę wkracza Happy, który stara się uratować swoją panią i jednocześnie córkę Nicka. Jak łatwo się domyślić ich pierwsze spotkanie, nie należy do przyjemnych.
Mimo fantazyjnej otoczki ze zmyślonym przyjacielem, serial to rasowy thriller, umiejętnie łączący dziecięcą wyobraźnię z halucynacjami alkoholika. W praktyce każda zwariowana sytuacja, jest tutaj prędzej czy później wyjaśniona. Oczywiście wprowadza to do całej opowieści tonę czarnego humoru z najwyższej półki. Serio, w moich oczach "Happy!" jest lepszy od jakiegokolwiek filmu Tarantino, szczególnie na polu humorystycznym oraz prowadzenia głównej fabuły. Do tego same postacie są napisane naprawdę ciekawie, choć celowo wieje od nich "sztampą". Jednak to, co jest najważniejsze, zapadają w pamięć widza. Szczególnie sam Happy, któremu głosu użyczył Patton Oswalt. Brzmi on na tyle dobrze, że warto oglądać film w wersji oryginalnej z polskimi napisani, na co Netflix na szczęście pozwala. Co prawda lektor też daje radę, ale czasem gra słów oraz wymiana zdań pomiędzy Happy'm i Nickiem są nie do podrobienia.
Jeśli idzie o dwóch głównych antagonistów serialu, czyli tajemniczego porywacza dzieci w stroju Mikołaja (Joseph D. Reitman) oraz Pana Blue (Ritchie Coster), to wypadają fenomenalnie. Każdy reprezentuje zupełnie inny typ "tego złego". Pierwszy to rasowy świr i to z najwyższej półki psychopatów. Wygląda wręcz demonicznie, obwieszony świątecznymi ozdobami i zamykający dzieci w skrzyniach, karmiąc je słodyczami. Przy nim baśniowa Baba Jaga to nadobna i niewinna niewiasta o wdzięcznym licu i głosie anioła. Na drugiej szali mamy Pana Blue, a właściwie Francisco Scaramucci, który zrobi absolutnie wszystko, aby dopaść Sax'a i wydobyć z niego tajemnicę, w której posiadanie wszedł przypadkiem. To również typ psychopaty, ale z innej półki. Bardziej eleganckiej, wyrachowanej i zimnokrwistej, a nie czysto bestialskiej. Koło tej dwójki krąży zabójca na usługach Pana Blue, niejaki Smoothie, grany przez Patricka Fischlera. To już totalny unikat, mocno uzupełniający się z wyżej wymienionymi i często wpadający w konfrontacje z głównym bohaterem. Jest jeszcze jedna, wyjątkowo specyficzna, postać, jednak tą należy odkryć samemu :)
Trzeba przyznać, że gra aktorska całej ekipy jest wyśmienita, ale to grupa postaci opisanych wyżej, najbardziej zapadła mi w pamięci. W całej historii występują też bardzo ważne role kobiece. Szczególnie dwie z pań, należy przedstawić. Jest to była żona Sax'a imieniem Amanda (Medina Senghore) oraz jego była kochanka i koleżanka z dawnej pracy, detektyw Meredith McCarthy (Lili Mirojnick). Jak łatwo się domyślić, obie kobiety dosłownie się nienawidzą. Niemniej sytuacja z uprowadzoną córką Nicka, zmusza je do współpracy, przez co nieco lepiej się poznają. Wypływają na wierzch też pewne brudy z przeszłości oraz od samego początku serialu, relacje pani detektyw z Panem Blue. Muszę przyznać, że ten kobiecy duet wniósł bardzo dużo do całego filmu i bez umiejętnej gry aktorskiej obu pań, całość straciłaby na wiarygodności.
Od strony czysto technicznej, czyli kostiumów, światła, montażu i tak dalej, mamy naprawdę wysoki poziom, jak na serial dedykowany pod telewizję internetową. Nie jest to co prawda produkcja Netflixa, który wykupił prawa do serialu od SyFy, ale cieszę się że to uczynił. Sezon składa się z 8 odcinków, każdy trwa około 50 minut i wchłonąłem całość w dwa wieczory. Byłby jeden, gdyby żona nie miała na drugi dzień do pracy, bo też szybko wsiąkła w ten serial. Finalna scena po napisach ostatniego odcinka, daje szansę na solidną kontynuację. Sprawa poruszona w pierwszym sezonie została zakończona, nowa może znacznie podnieść poziom miodności tej serii, o ile utrzyma swój styl. Pole do popisu jest olbrzymie, a Happy i spółka potrafią naprawdę dać do wiwatu.
Nick Sax, w którego fenomenalnie wcielił się Christopher Meloni, to stereotypowy przykład telewizyjnego gliny po przejściach, który wylądował w rynsztoku. Na tle podobnych mu postaci, wyróżnia go jedna cecha - realizm. Losy przedstawione w serialu, jeśli idzie o przeszłość głównego bohatera, są jak najbardziej możliwe do zaistnienia. Gdy widzowie poznają Nicka, ten wygląda jak lump, w głowie ma sieczkę, a alkohol pomaga mu utrzymać się na fali. Dostał zlecenie załatwienia braci Scaramucci, tyle tylko, że pojawił się nadprogramowy braciszek, wiedzący trochę więcej niż inni. Na jego nieszczęście Nick Sax woli gotówkę od sekretów i sprzątnął młodego, jednak w wyniku nieprzewidzianych okoliczności, jak choćby atak serca, gnojek wyznaje swemu zabójcy ów straszny sekret. Od tej chwili, głowa rodziny Scaramucci, niejaki Pan Blue pragnie Saxa żywego, jego konkurenci zaś wolą go widzieć w plastikowym worku. Wtedy na scenę wkracza Happy, który stara się uratować swoją panią i jednocześnie córkę Nicka. Jak łatwo się domyślić ich pierwsze spotkanie, nie należy do przyjemnych.
Mimo fantazyjnej otoczki ze zmyślonym przyjacielem, serial to rasowy thriller, umiejętnie łączący dziecięcą wyobraźnię z halucynacjami alkoholika. W praktyce każda zwariowana sytuacja, jest tutaj prędzej czy później wyjaśniona. Oczywiście wprowadza to do całej opowieści tonę czarnego humoru z najwyższej półki. Serio, w moich oczach "Happy!" jest lepszy od jakiegokolwiek filmu Tarantino, szczególnie na polu humorystycznym oraz prowadzenia głównej fabuły. Do tego same postacie są napisane naprawdę ciekawie, choć celowo wieje od nich "sztampą". Jednak to, co jest najważniejsze, zapadają w pamięć widza. Szczególnie sam Happy, któremu głosu użyczył Patton Oswalt. Brzmi on na tyle dobrze, że warto oglądać film w wersji oryginalnej z polskimi napisani, na co Netflix na szczęście pozwala. Co prawda lektor też daje radę, ale czasem gra słów oraz wymiana zdań pomiędzy Happy'm i Nickiem są nie do podrobienia.
Jeśli idzie o dwóch głównych antagonistów serialu, czyli tajemniczego porywacza dzieci w stroju Mikołaja (Joseph D. Reitman) oraz Pana Blue (Ritchie Coster), to wypadają fenomenalnie. Każdy reprezentuje zupełnie inny typ "tego złego". Pierwszy to rasowy świr i to z najwyższej półki psychopatów. Wygląda wręcz demonicznie, obwieszony świątecznymi ozdobami i zamykający dzieci w skrzyniach, karmiąc je słodyczami. Przy nim baśniowa Baba Jaga to nadobna i niewinna niewiasta o wdzięcznym licu i głosie anioła. Na drugiej szali mamy Pana Blue, a właściwie Francisco Scaramucci, który zrobi absolutnie wszystko, aby dopaść Sax'a i wydobyć z niego tajemnicę, w której posiadanie wszedł przypadkiem. To również typ psychopaty, ale z innej półki. Bardziej eleganckiej, wyrachowanej i zimnokrwistej, a nie czysto bestialskiej. Koło tej dwójki krąży zabójca na usługach Pana Blue, niejaki Smoothie, grany przez Patricka Fischlera. To już totalny unikat, mocno uzupełniający się z wyżej wymienionymi i często wpadający w konfrontacje z głównym bohaterem. Jest jeszcze jedna, wyjątkowo specyficzna, postać, jednak tą należy odkryć samemu :)
Trzeba przyznać, że gra aktorska całej ekipy jest wyśmienita, ale to grupa postaci opisanych wyżej, najbardziej zapadła mi w pamięci. W całej historii występują też bardzo ważne role kobiece. Szczególnie dwie z pań, należy przedstawić. Jest to była żona Sax'a imieniem Amanda (Medina Senghore) oraz jego była kochanka i koleżanka z dawnej pracy, detektyw Meredith McCarthy (Lili Mirojnick). Jak łatwo się domyślić, obie kobiety dosłownie się nienawidzą. Niemniej sytuacja z uprowadzoną córką Nicka, zmusza je do współpracy, przez co nieco lepiej się poznają. Wypływają na wierzch też pewne brudy z przeszłości oraz od samego początku serialu, relacje pani detektyw z Panem Blue. Muszę przyznać, że ten kobiecy duet wniósł bardzo dużo do całego filmu i bez umiejętnej gry aktorskiej obu pań, całość straciłaby na wiarygodności.
Od strony czysto technicznej, czyli kostiumów, światła, montażu i tak dalej, mamy naprawdę wysoki poziom, jak na serial dedykowany pod telewizję internetową. Nie jest to co prawda produkcja Netflixa, który wykupił prawa do serialu od SyFy, ale cieszę się że to uczynił. Sezon składa się z 8 odcinków, każdy trwa około 50 minut i wchłonąłem całość w dwa wieczory. Byłby jeden, gdyby żona nie miała na drugi dzień do pracy, bo też szybko wsiąkła w ten serial. Finalna scena po napisach ostatniego odcinka, daje szansę na solidną kontynuację. Sprawa poruszona w pierwszym sezonie została zakończona, nowa może znacznie podnieść poziom miodności tej serii, o ile utrzyma swój styl. Pole do popisu jest olbrzymie, a Happy i spółka potrafią naprawdę dać do wiwatu.