25 listopada 2018

Diosamante

Komiksy Alexandro Jodorowsky'ego zawsze przyciągały mnie rysunkiem. Niemniej scenariusz w nich zawarty, nigdy nie trafiał specjalnie w mój gust. Tak uczciwie mówiąc, osobiście uważam, że temu scenarzyście brak kilku klepek pod skalpem, bowiem jego komiksy są naprawdę ostro poryte. Jest to najłagodniejsze określenie, jakie potrafię znaleźć dla twórczości tego artysty. Niemniej rysowników zawsze umiał dobierać, a w przypadku "Diosamante" był nim, niestety już nieżyjący, Jean-Claude Gal. Człowiek uważany, przez wiele osób z świata komiksowego, za geniusza w kwestii rysunku. W moim wypadku jest to pierwsza styczność z pracami tego autora i muszę przyznać, że naprawdę mnie zachwyciły. Szkoda tylko, że sama opowieść jest wyjątkowo nudna.

Zacznijmy od zalet tego albumu, bo takowe niewątpliwie posiada, a dotyczą rysunku. Należy zaznaczyć, bowiem osoby nie siedzące mocno w literaturze komiksowej zapewne nie wiedzą, że Jean-Claude Gal w swoich pracach nie używał koloru. Ten komiks był jego pierwszą i niestety ostatnią próbą, z której wyszedł zwycięsko. Niestety choroba odebrała światu tego wielkiego artystę w 1994 roku i prace nad czterotomową serią o przygodach Diosamante, zostały przerwane. Album wydany przez Scream Comics zawiera wszystko co powstało, czyli kompletny pierwszy tom, pierwszy rozdział drugiego tomu i zaawansowane szkice oraz rysunki kolejnego rozdziału. Widać na nich, jak wiele Gal przykładał pracy do drobiazgów poszczególnych kadrów. Była to żmudna i czasochłonna robota, wymagająca naprawdę ogromnego skupienia, ale przede wszystkim talentu.

Jeśli spojrzymy na rysunki przedstawiające panoramy miast, pałace lub świątynie, szybko spostrzeżemy mnogość szczegółów. Ornamenty, zdobienia, posągi, nawet ubiory poszczególnych postaci są wykonane wyjątkowo drobiazgowo. Rzuca się to w oczy już od pierwszych stron, gdzie panuje mrok, a korytarze skąpane są jedynie w blasku pochodni. Niesamowity klimat rasowego fantasy, czerpiącego garściami z kultury Babilonii, Niniwy czy Starożytnych Chin. Całość została tak umiejętnie połączona, że mimo oczywistych nawiązań, ma się wrażenie spoglądania na zupełnie odrębną kulturę starożytną. Coś takiego mogło wyjść tylko spod ręki prawdziwego mistrza.


Niestety na tym kończą się, przynajmniej dla nie, zalety tego komiksu. Fabularnie jest bardzo słabo, bowiem poziom dialogów, o ile w ogóle można tak to nazwać, jak i sam rys fabularny są.... co tutaj dużo mówić - pogrzane, niczym suka w rui. Ani to komiks erotyczny, choć golizny nie brakuje, ani przygodowy, czy tym bardziej dramat. Tytułowa bohaterka jest chyba ucieleśnieniem wszelkiej maści blondynek, o krwiożerczych skłonnościach, a przy tym lubi bezsensowną przemoc. Jednak to w jaki sposób następuje jej przemiana i "nawrócenie", to już totalne science fiction. Serio, mój mózg długo zbierał się po rozdziale opisującym ten element. Później wcale nie było lepiej, a każda kolejna przygoda była scenariuszowo tak płaska i nijaka, że "Liga Sprawiedliwości" z DC Odrodzenie, budziła we mnie więcej emocji.

Czytając plan fabularny całej serii, o której Jodorowsky napomina we wstępie, a potem streszcza przed szkicami drugiego tomu, nie łudziłem się na nic pozytywnie zapadającego w pamięć. Niemniej scenarzysta i tak zaskoczył mnie kolejną porcją absurdów. Szczere powiedziawszy, cieszę się, że komiks nie został dokończony, bo tomy trzeci i czwarty zapowiadały się jeszcze gorzej na tym polu. Finał pierwszego albumu mocno rył beret, ale to i tak nic względem tego co dopiero miało nastąpić. Naprawdę nie wiem, jakie leki zażywał wtedy Jodorowsky, ale mam nadzieję, że je odstawił.


Jak zatem należy dziś ocenić "Diosamante"? To trudne pytanie. Jeśli spojrzeć na komiks przez pryzmat historyczny, w okresie którym powstawał i kto go rysował, to ma sporą wartość. Widać tutaj ostatnią pracę wielkiego rysownika oraz jego pierwszą próbę pracy z kolorem. To naprawdę drobiazgowa robota i na tym polu, czysto estetycznym, komiks wypada wyśmienicie. Gorzej niestety ze scenariuszem. Jeśli nie lubicie prac Jodorowsky'iego, to od tej się odbijecie niczym piłeczka kauczukowa od ściany. Nawet "Królewska krew" fabularnie miała więcej sensu, choć i tak była mocno porąbana. Dlatego każdy musi się zastanowić, dlaczego tak naprawdę chce sięgnąć po tą pracę. Ze względu na rysunek i jego wartość historyczną, czy skupiając się bardziej na samej treści komiksu, której i tak nie ma za wiele.