W Anglii trwa pozorny spokój. Wojna domowa pomiędzy rodem Lancasterów i Yorków zdaje się dobiec końca. Edward Plantagenet, z rodu Yorków, zasiada obecnie na tronie. Szlachta nie patrzy na niego przychylnie, bowiem wbrew woli hrabiego Warwicka i jego staraniom o zawiązanie ścisłego sojuszu z Francją, Edward poślubił szlachciankę z niskiego stanu, Elżbietę. Spowodowało to ogrom wewnętrznych tarć na arenie politycznej, natomiast nikt nie zdaje sobie sprawy, że wybranka króla knuje za jego plecami, łaknąc zemsty za stratę męża, który poległ w wojnie domowej Yorków i Lancasterów. Tymczasem królewscy bracia, Jerzy i Ryszard, przybywają na dwór hrabiego Warwicka. Ten pierwszy daje się omamić hrabiemu, dążącemu do osadzenia na tronie Anglii godnego, w jego oczach, władcy. Tymczasem Ryszard zaczyna się uspokajać, choć nadal obie natury - męska i kobieca - rozszarpują jego umysł, duszę i ciało. Natrafia jednak na coś, czego się nie spodziewał. Odwzajemnioną miłość... do kobiety.
Czwarty album jest na poły thrillerem politycznym i dramatem psychologicznym. Z jednej strony mamy tarcia pomiędzy możnymi, tajne pakty, przeciąganie wysoko urodzonych na jedną ze stron wciąć trwającego konfliktu. Z drugiej natomiast postać Ryszarda, dotkniętego brzemieniem hermafrodytyzmu, oraz Henryka Lancastera, byłego króla Anglii, mającego obecnie totalnie rozchwianą psychikę. Ten pierwszy powoli odzyskuje spokój ducha, dzięki najstarszej córce hrabiego Warwicka, Annie Neville. dziewczyna jest nieśmiała, jednak czuje szczerą sympatię do Ryszarda. Nie zna jego sekretu, ale ten mimo wszystko zaczyna się do niej zbliżać. Odnajduje bowiem to, czego zawsze brakowało mu w dzieciństwie, kobiecej troski, której poskąpiła mu matka. Ryszard zaczyna się zmieniać, jego męskie oblicze dojrzewa, już nie tylko na zasadzie, że chce być koniecznie mężczyzną. Przy Annie on jest mężczyzną i to widać.
Zupełnie inaczej sprawa ma się z Henrykiem Lancasterem, który ponownie trafia do niewoli Yorków. Ciężko mi stwierdzić, co tak naprawdę zostało ze starego monarchy. Po lekturze tego tomu, znajduję się w takim samym położeniu, jak postacie z komiksu, innymi słowy - w moich oczach Henryk totalnie odleciał z tego świata. Już wcześniej zamykał się we własnych marzeniach, pragnąc służyć Bogu i odcinając się od ludzkiej brutalności. Wojna domowa tylko pogorszyła ten stan, a widok zmasakrowanych ciał na polu bitwy oraz bycie więźniem, zdawały się odebrać mu resztki rozumu. Potem, przynajmniej na chwilę, zdawało mi się, że się podniósł. Odzyskał rozum, spokój ducha i stał się tym kim chciał. No prawie, ale i tak był bliżej celu, niż kiedykolwiek. Obecnie w moich oczach to wrak człowieka. Zamknięty we własnym umyśle, o totalnie rozszarpanej psychice, wręcz zdziecinniały. Nie umiem odgadnąć co się z nim stanie w przyszłości. Jest jednak doskonałym przykładem tego, jak koszmar wojny oraz politycznej walki o władzę, potrafi zniszczyć człowieka bogobojnego, wrażliwego i nad wyraz czułego na cierpienie innych. Henryk przywodzi mi na myśl motyla, niegdyś pięknego i dostojnego, któremu brutalnie wyrwano skrzydła, a jego ciało rzucono na pogorzelisko. Po czymś takim, nie można się podnieść, szczególnie gdy jest się samotnym.
Na planie obok natomiast rozgrywa się polityczna wojna, która znów może przerodzić się w zbrojny konflikt. Warwick, upokorzony oraz wściekły na Edwarda, knuje za jego plecami. Z jednej strony usprawiedliwia swe czyny, z drugiej, ciągle mam wrażenie, że to takie obmywanie się z brudu. Boi się sam przyznać przed sobą, ze to on pragnie tronu, on chce mieć faktyczny wpływ na rządy Anglią. Zawsze był prawą ręką króla, ten go słuchał i niemal wykonywał jego rozkazy. Teraz to się skończyło i hrabiemu bardzo to nie w smak. Wszak nadano mu przezwisko "Twórca Królów", co najlepiej znaczy o jego statusie. To człowiek szalenie niebezpieczny i bardzo ciekawi mnie dokąd zaprowadzi go ta droga. Przy okazji, w całej serii, jest on też najbliższy historycznej postaci hrabiego Warwicka, zatem może okazać się, że autor nadal będzie podążać tą drogą. Warto, bo Warwick sporo namieszał w trakcie Wojny Dwóch Róż.
"Requiem Króla Róż" rozwija się coraz ciekawiej i mimo ogromnych różnic względem faktów historycznych, to nadal zawiera spory ładunek prawdy o tamtym konflikcie. Bardzo cieszę się, że Aya Kanno poszedł właśnie tą drogą, bo uczynił z tego komiksu to co np. Jean Dufaux w swojej "Murenie". dał nową opowieść, nową wizję historii tamtych czasów, ale wplótł w całość autentyczne postacie oraz część wątków. Tym samym idealnie trafił w mój gust i ślę mu w podzięce ogromne brawa. Co prawda miłośnikiem mang, przynajmniej jeśli idzie o kreskę, nie jestem, ale i tak praca Kanno jest warta uwagi, nawet mangowego laika interesującego się historią Europy. Chętnie przeczytałbym dokładnie ten sam komiks, tylko w formie jaką serwują Europejscy artyści, np. Surżenko, albo jeszcze lepiej Joel Parnotte (Fechmistrz). Wtedy byłbym w siódmym niebie.
Czwarty album jest na poły thrillerem politycznym i dramatem psychologicznym. Z jednej strony mamy tarcia pomiędzy możnymi, tajne pakty, przeciąganie wysoko urodzonych na jedną ze stron wciąć trwającego konfliktu. Z drugiej natomiast postać Ryszarda, dotkniętego brzemieniem hermafrodytyzmu, oraz Henryka Lancastera, byłego króla Anglii, mającego obecnie totalnie rozchwianą psychikę. Ten pierwszy powoli odzyskuje spokój ducha, dzięki najstarszej córce hrabiego Warwicka, Annie Neville. dziewczyna jest nieśmiała, jednak czuje szczerą sympatię do Ryszarda. Nie zna jego sekretu, ale ten mimo wszystko zaczyna się do niej zbliżać. Odnajduje bowiem to, czego zawsze brakowało mu w dzieciństwie, kobiecej troski, której poskąpiła mu matka. Ryszard zaczyna się zmieniać, jego męskie oblicze dojrzewa, już nie tylko na zasadzie, że chce być koniecznie mężczyzną. Przy Annie on jest mężczyzną i to widać.
Zupełnie inaczej sprawa ma się z Henrykiem Lancasterem, który ponownie trafia do niewoli Yorków. Ciężko mi stwierdzić, co tak naprawdę zostało ze starego monarchy. Po lekturze tego tomu, znajduję się w takim samym położeniu, jak postacie z komiksu, innymi słowy - w moich oczach Henryk totalnie odleciał z tego świata. Już wcześniej zamykał się we własnych marzeniach, pragnąc służyć Bogu i odcinając się od ludzkiej brutalności. Wojna domowa tylko pogorszyła ten stan, a widok zmasakrowanych ciał na polu bitwy oraz bycie więźniem, zdawały się odebrać mu resztki rozumu. Potem, przynajmniej na chwilę, zdawało mi się, że się podniósł. Odzyskał rozum, spokój ducha i stał się tym kim chciał. No prawie, ale i tak był bliżej celu, niż kiedykolwiek. Obecnie w moich oczach to wrak człowieka. Zamknięty we własnym umyśle, o totalnie rozszarpanej psychice, wręcz zdziecinniały. Nie umiem odgadnąć co się z nim stanie w przyszłości. Jest jednak doskonałym przykładem tego, jak koszmar wojny oraz politycznej walki o władzę, potrafi zniszczyć człowieka bogobojnego, wrażliwego i nad wyraz czułego na cierpienie innych. Henryk przywodzi mi na myśl motyla, niegdyś pięknego i dostojnego, któremu brutalnie wyrwano skrzydła, a jego ciało rzucono na pogorzelisko. Po czymś takim, nie można się podnieść, szczególnie gdy jest się samotnym.
Na planie obok natomiast rozgrywa się polityczna wojna, która znów może przerodzić się w zbrojny konflikt. Warwick, upokorzony oraz wściekły na Edwarda, knuje za jego plecami. Z jednej strony usprawiedliwia swe czyny, z drugiej, ciągle mam wrażenie, że to takie obmywanie się z brudu. Boi się sam przyznać przed sobą, ze to on pragnie tronu, on chce mieć faktyczny wpływ na rządy Anglią. Zawsze był prawą ręką króla, ten go słuchał i niemal wykonywał jego rozkazy. Teraz to się skończyło i hrabiemu bardzo to nie w smak. Wszak nadano mu przezwisko "Twórca Królów", co najlepiej znaczy o jego statusie. To człowiek szalenie niebezpieczny i bardzo ciekawi mnie dokąd zaprowadzi go ta droga. Przy okazji, w całej serii, jest on też najbliższy historycznej postaci hrabiego Warwicka, zatem może okazać się, że autor nadal będzie podążać tą drogą. Warto, bo Warwick sporo namieszał w trakcie Wojny Dwóch Róż.
"Requiem Króla Róż" rozwija się coraz ciekawiej i mimo ogromnych różnic względem faktów historycznych, to nadal zawiera spory ładunek prawdy o tamtym konflikcie. Bardzo cieszę się, że Aya Kanno poszedł właśnie tą drogą, bo uczynił z tego komiksu to co np. Jean Dufaux w swojej "Murenie". dał nową opowieść, nową wizję historii tamtych czasów, ale wplótł w całość autentyczne postacie oraz część wątków. Tym samym idealnie trafił w mój gust i ślę mu w podzięce ogromne brawa. Co prawda miłośnikiem mang, przynajmniej jeśli idzie o kreskę, nie jestem, ale i tak praca Kanno jest warta uwagi, nawet mangowego laika interesującego się historią Europy. Chętnie przeczytałbym dokładnie ten sam komiks, tylko w formie jaką serwują Europejscy artyści, np. Surżenko, albo jeszcze lepiej Joel Parnotte (Fechmistrz). Wtedy byłbym w siódmym niebie.