Kiedy z końcem stycznia publikowałem Comics Report, opisujący moje oczekiwania i obawy względem "Jam jest Legion", byłem niemal pewny, że te drugie się nie spełnią. Faktycznie tak się stało. To czego się lękałem się nie sprawdziło, niemniej wypłynęły na wierzch inne rzeczy. Głównie związane z rysunkiem, bo scenariusz, szczególnie dla osoby dla której historia jest jednym z hobby, to czysta poezja. Tak, komiks Fabiena Nury i Johna Cassaday, najmocniej spisuje się od strony fabularnej. Nawiązanie do bardzo ważnych wydarzeń, jakie rozegrały się na przełomie grudnia 1942 i stycznia 1943 roku, to po porostu majstersztyk. Jednak w całej opowieści urzekł mnie inny czynnik. Element obecnie, mocno zaniedbany, ale co jakiś czas wypływający na powierzchnię. Mitologię rumuńską i prawdziwą historię Vlada Tepesa oraz Radu Pięknego.
Pierwsze z wymienionych nazwisk zapewne wiele osób, czytających ten tekst, doskonale kojarzy. Vlad Tepes, inaczej Wład Palownik, powszechnie znany jako Drakula. Już sam ten przydomek przeszedł nie małą ewolucję, gdyż pierwotnie nawiązywał do określenia "Syn Smoka". Co było zresztą prawdą, gdyż ojciec Tepesa należał do Zakonu Smoka. Okrutne czyny Vlada sprawiły jednak, że z słowo "Draco" zostało przez ludność, przekształcone na "Dracul", co miało znaczenie "Diabeł". W cieniu jego legendy skrył się Radu Piękny, brat Vlada, który również miał sporo krwi na swych rękach. Pomiędzy braćmi długo panowała niezgoda, głównie z tej przyczyny, że ich ojciec oddał Radu na dwór sułtana Imperium Osmańskiego (bynajmniej nie uczynił tego z własnej woli), gdzie chłopak spędził 20 lat. Gdy Radu dorósł, zapragnął bowiem zasiąść na tronie swego ojca, na którym siedział obecnie jego brat. Łatwo zatem można się domyślić, jak bracia się nienawidzili, reprezentując zwierzchnictwo dwóch, zupełnie odmiennych religii i mocarstw.
Komiks świetnie to pokazuje już od pierwszego rozdziału (a są trzy), choć wydaje mi się, że zauważy to tylko osoba interesująca się tym kawałkiem historii. W całość bardzo umiejętnie wpleciono wizję wampira, rodem z rumuńskiej mitologii. Tak. Różni się on drastycznie od klasycznego obrazka krwiopijcy... nie, nie mam tu na myśli bladolicego Roberta Pattisona, tylko raczej mrocznego Gary'ego Oldmana. Strigoi, bo o nim mowa, wywodzący się z rumuńskich legend i podań, ma swoje korzenie w podaniach grecko-rzymskich, a konkretniej w postaci strix, w słowiańskiej czy łacińskiej wersji znanej jako strzyga (striga). Różnica polega na tym, że w przypadku naszej strzygi zmienił się poniekąd jej wygląd zewnętrzny względem oryginału. Strigoi natomiast poszła o krok dalej. Stała się czymś na wzór demona krwi, istoty mogącej za jej pomocą władać umysłami innych, wnikać, a ostatecznie przejmować ich ciało. Dlatego taka wizja wampira była najgroźniejsza, choć niestety nie tak powszechna, jak dobry stary Nosferatu, wbijający swe kły w szyję pięknych kobiet i ich mężnych kochanków.
Właśnie tą wizję, opartą na legendach związanych z Vladem Tepesem, jego bratem i mityczną strigoi, wykorzystał Fabien Nury, do stworzenia swego dzieła. Całość osadził w czasach najbardziej brutalnego, globalnego konfliktu, w okresie dominacji Nazistowskich Niemiec i rodzących się sojuszów po stronie Zachodu i Wschodu. Sojuszów, które w przyszłości miały przynieść z sobą katastrofalne skutki dla wielu narodów. W tym momencie moje uznanie dla ogromu pracy, jaką włożył Nury w swój scenariusz, znacznie wzrosło. Nawiązania do wielu ważnych postaci tego okresu, planów przejęcia władzy w III Rzeszy przez Wermacht, tarcia z SS, prace naukowe nad żołnierzem doskonałym. To wszystko tu jest i idealnie współgra z rywalizacją dwóch braci, potworów zrodzonych w XV wieku, którzy widzieli więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Na dokładkę dołączono do całej tej akcji, od której komiks aż kipi, bardzo zgrabnie pomyślany wątek polityczny i szpiegowski, bezpośrednio połączony z częścią historyczną. To właśnie na jej tle rozgrywa się starcie dwóch braci i poniekąd oni przyczyniają się do takiego, a nie innego zapisu na kartach historii. W rezultacie to część polityczna staje się spoiwem pomiędzy historią, mitologią oraz czystą akcją. Finalnie daje nam to thriller polityczny, osadzony w realiach II Wojny Światowej, z domieszką elementów paranormalnych. Wypada to o niebo lepiej od wielu serii komiksowych osadzonych w mitologii stworzonej przez Lovecrafta, jak choćby "Fatale".
Niestety nie wszystko złoto co się świeci i jest tutaj pewien element, który potrafił zepsuć mi lekturę. Mianowicie rysunek twarzy postaci. Scenografie, plenery czy sceny akcji są narysowane bardzo dobrze i łatwo wtedy wczuć się w klimat. Jednak twarze, nie tylko wyrażają bardzo mało emocji, ale często miałem wrażenie, że wielokrotnie patrzyłem na tego samego aktora czy aktorkę odgrywającego kilka postaci. Bardzo mi się to nie podobało i naprawdę męczyło, szczególnie w drugim rozdziale, gdzie sporo się dzieje. Czasem prędzej rozpoznałem jakąś postać po ubiorze niż jej twarzy, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że ten element nadaje się do poprawy. Nie podobało mi się również posłowie napisane przez francuskiego dziennikarza Philippe Petera. Miałem wrażenie, podczas jego lektury, jakby autor znał historię II Wojny Światowej tylko z amerykańskich filmów, a o mitologii rumuńskiej kompletnie nie słyszał. Owszem, chwalił dzieło Nury'ego, jednak przy tym rzucał takimi hasłami jak "Jaki szanujący się wydawca zaryzykuje wydanie powieści gdzie mamy wampiry i nazistów koło siebie.". No litości. Gdyby tak myślano to nowy "Doom" czy "Wolfenstein" (tak, chodzi o gry komputerowe) nigdy by nie powstały, a komiksy pokroju "Fatale" albo "Amerykański wampir" byłyby skazane na zapomnienie. Szczególnie, że SS, które w swoje struktury wchłonęło Lożę Thule, faktycznie prowadziło eksperymenty z pogranicza zjawisk paranormalnych.
"Jam jest Legion" to świetny tryptyk. Osobiście polecam go każdemu, kto lubi klimaty paranormalne połączone z historią II Wojny Światowej. Jest tutaj wszystko, o czym możemy marzyć w takim połączeniu. Co prawda horror z tego słaby, natomiast sam przypisałbym ten komiks niemal całkowicie do gatunku thrillera szpiegowskiego. On tutaj właśnie dominuje, zaś wątek paranormalny żongluje nim, a przy tym poniekąd samym czytelnikiem. Zabieg ten udał się idealnie, dlatego komiks z radością umieszczam w mojej domowej kolekcji. Został on też zakwalifikowany do walki o dostanie się na moją TOP listę najlepszych komisów jakie przeczytałem w 2018, choć raczej o podium nie powalczy. Teraz natomiast sięgam po "Legion: Kroniki", będącego prequelem wydarzeń opisanych w "Jam jest Legion". Liczę zatem na podobny poziom oraz znacznie bardziej cieszący oko rysunek.
Pierwsze z wymienionych nazwisk zapewne wiele osób, czytających ten tekst, doskonale kojarzy. Vlad Tepes, inaczej Wład Palownik, powszechnie znany jako Drakula. Już sam ten przydomek przeszedł nie małą ewolucję, gdyż pierwotnie nawiązywał do określenia "Syn Smoka". Co było zresztą prawdą, gdyż ojciec Tepesa należał do Zakonu Smoka. Okrutne czyny Vlada sprawiły jednak, że z słowo "Draco" zostało przez ludność, przekształcone na "Dracul", co miało znaczenie "Diabeł". W cieniu jego legendy skrył się Radu Piękny, brat Vlada, który również miał sporo krwi na swych rękach. Pomiędzy braćmi długo panowała niezgoda, głównie z tej przyczyny, że ich ojciec oddał Radu na dwór sułtana Imperium Osmańskiego (bynajmniej nie uczynił tego z własnej woli), gdzie chłopak spędził 20 lat. Gdy Radu dorósł, zapragnął bowiem zasiąść na tronie swego ojca, na którym siedział obecnie jego brat. Łatwo zatem można się domyślić, jak bracia się nienawidzili, reprezentując zwierzchnictwo dwóch, zupełnie odmiennych religii i mocarstw.
Komiks świetnie to pokazuje już od pierwszego rozdziału (a są trzy), choć wydaje mi się, że zauważy to tylko osoba interesująca się tym kawałkiem historii. W całość bardzo umiejętnie wpleciono wizję wampira, rodem z rumuńskiej mitologii. Tak. Różni się on drastycznie od klasycznego obrazka krwiopijcy... nie, nie mam tu na myśli bladolicego Roberta Pattisona, tylko raczej mrocznego Gary'ego Oldmana. Strigoi, bo o nim mowa, wywodzący się z rumuńskich legend i podań, ma swoje korzenie w podaniach grecko-rzymskich, a konkretniej w postaci strix, w słowiańskiej czy łacińskiej wersji znanej jako strzyga (striga). Różnica polega na tym, że w przypadku naszej strzygi zmienił się poniekąd jej wygląd zewnętrzny względem oryginału. Strigoi natomiast poszła o krok dalej. Stała się czymś na wzór demona krwi, istoty mogącej za jej pomocą władać umysłami innych, wnikać, a ostatecznie przejmować ich ciało. Dlatego taka wizja wampira była najgroźniejsza, choć niestety nie tak powszechna, jak dobry stary Nosferatu, wbijający swe kły w szyję pięknych kobiet i ich mężnych kochanków.
Właśnie tą wizję, opartą na legendach związanych z Vladem Tepesem, jego bratem i mityczną strigoi, wykorzystał Fabien Nury, do stworzenia swego dzieła. Całość osadził w czasach najbardziej brutalnego, globalnego konfliktu, w okresie dominacji Nazistowskich Niemiec i rodzących się sojuszów po stronie Zachodu i Wschodu. Sojuszów, które w przyszłości miały przynieść z sobą katastrofalne skutki dla wielu narodów. W tym momencie moje uznanie dla ogromu pracy, jaką włożył Nury w swój scenariusz, znacznie wzrosło. Nawiązania do wielu ważnych postaci tego okresu, planów przejęcia władzy w III Rzeszy przez Wermacht, tarcia z SS, prace naukowe nad żołnierzem doskonałym. To wszystko tu jest i idealnie współgra z rywalizacją dwóch braci, potworów zrodzonych w XV wieku, którzy widzieli więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Na dokładkę dołączono do całej tej akcji, od której komiks aż kipi, bardzo zgrabnie pomyślany wątek polityczny i szpiegowski, bezpośrednio połączony z częścią historyczną. To właśnie na jej tle rozgrywa się starcie dwóch braci i poniekąd oni przyczyniają się do takiego, a nie innego zapisu na kartach historii. W rezultacie to część polityczna staje się spoiwem pomiędzy historią, mitologią oraz czystą akcją. Finalnie daje nam to thriller polityczny, osadzony w realiach II Wojny Światowej, z domieszką elementów paranormalnych. Wypada to o niebo lepiej od wielu serii komiksowych osadzonych w mitologii stworzonej przez Lovecrafta, jak choćby "Fatale".
Niestety nie wszystko złoto co się świeci i jest tutaj pewien element, który potrafił zepsuć mi lekturę. Mianowicie rysunek twarzy postaci. Scenografie, plenery czy sceny akcji są narysowane bardzo dobrze i łatwo wtedy wczuć się w klimat. Jednak twarze, nie tylko wyrażają bardzo mało emocji, ale często miałem wrażenie, że wielokrotnie patrzyłem na tego samego aktora czy aktorkę odgrywającego kilka postaci. Bardzo mi się to nie podobało i naprawdę męczyło, szczególnie w drugim rozdziale, gdzie sporo się dzieje. Czasem prędzej rozpoznałem jakąś postać po ubiorze niż jej twarzy, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że ten element nadaje się do poprawy. Nie podobało mi się również posłowie napisane przez francuskiego dziennikarza Philippe Petera. Miałem wrażenie, podczas jego lektury, jakby autor znał historię II Wojny Światowej tylko z amerykańskich filmów, a o mitologii rumuńskiej kompletnie nie słyszał. Owszem, chwalił dzieło Nury'ego, jednak przy tym rzucał takimi hasłami jak "Jaki szanujący się wydawca zaryzykuje wydanie powieści gdzie mamy wampiry i nazistów koło siebie.". No litości. Gdyby tak myślano to nowy "Doom" czy "Wolfenstein" (tak, chodzi o gry komputerowe) nigdy by nie powstały, a komiksy pokroju "Fatale" albo "Amerykański wampir" byłyby skazane na zapomnienie. Szczególnie, że SS, które w swoje struktury wchłonęło Lożę Thule, faktycznie prowadziło eksperymenty z pogranicza zjawisk paranormalnych.
"Jam jest Legion" to świetny tryptyk. Osobiście polecam go każdemu, kto lubi klimaty paranormalne połączone z historią II Wojny Światowej. Jest tutaj wszystko, o czym możemy marzyć w takim połączeniu. Co prawda horror z tego słaby, natomiast sam przypisałbym ten komiks niemal całkowicie do gatunku thrillera szpiegowskiego. On tutaj właśnie dominuje, zaś wątek paranormalny żongluje nim, a przy tym poniekąd samym czytelnikiem. Zabieg ten udał się idealnie, dlatego komiks z radością umieszczam w mojej domowej kolekcji. Został on też zakwalifikowany do walki o dostanie się na moją TOP listę najlepszych komisów jakie przeczytałem w 2018, choć raczej o podium nie powalczy. Teraz natomiast sięgam po "Legion: Kroniki", będącego prequelem wydarzeń opisanych w "Jam jest Legion". Liczę zatem na podobny poziom oraz znacznie bardziej cieszący oko rysunek.